W ramach akcji „Wspieram Dobro w Sieci” Piotr, który pokonał 6200 kilometrów w swojej pielgrzymce z Polski do Rwandy, podzielił się z nami świadectwem swojego życia.
Piotr Chomnicki
W ramach akcji „Wspieram Dobro w Sieci” Piotr podzielił się z nami świadectwem swojego życia. Pokonał 6200 kilometrów w swojej pielgrzymce z Polski do Rwandy, do Kibeho. To ziemia przesiąknięta krwią wojny domowej pomiędzy plemionami Tutsi i Hutu. W ciągu około 100 dni od 6 kwietnia do lipca 1994 roku, jej ofiarą padło od 800 000 do 1 071 000 ludzi. Piotr poprzez swoją pielgrzymkę dał świadectwo prawdziwego spotkania z Chrystusem i Maryją, opiekunami jego życia po nawróceniu.
Dlaczego pielgrzymka? I dlaczego Kibeho?
To dobre pytanie, bo jeszcze cztery lata temu nie wyobrażałem sobie, że można pielgrzymować tak daleko, ale także sobie nie wyobrażałem, że można się tak oddać Bogu jak to było przez ostatni rok. Pan Bóg przemówił do mnie, uświadomił mi, że nie tędy droga. To dla mnie chyba najpiękniejsza forma, żeby rozpocząć nowe życie z Jezusem, dlatego że to była pielgrzymka do Maryi, piesza, długa, ryzykowna, po nieznanym gruncie, pielgrzymka po pustyni, gdzie będę zdany praktycznie na Pana Jezusa. Dzisiaj, już po pielgrzymce widzę, że była to najsłuszniejsza. Dlaczego Kibeho? Maryja mnie tam zaprosiła. Chciała abym przyszedł do Kibeho? Matce Bożej nigdy nie powinno się odmawiać.
Ile to kilometrów?
W planach było ponad 8 tysięcy kilometrów, nie wszystko udało się zrealizować, w sumie pielgrzymowałem 6200 kilometrów.
Po drodze odwiedziłem kilka miejsc takich jak Płock gdzie Pan Jezus po raz pierwszy objawił się św. Faustynie. Pielgrzymowałem przez Częstochowę i Kraków, żeby odwiedzić Matkę Bożą i podziękować, i poprosić o błogosławieństwo.
Nie chciałem iść na skróty, chciałem pójść właśnie tą drogą, aby móc dziękować właśnie w tych miejscach wyjątkowych dla Polaków. Szedłem przez Polskę, Słowację, Węgry, Bośnię i Chorwację. Zatrzymałem się w Medżugorie spędzając tam czas świąteczny i noworoczny. Dziękowałem Matce Bożej a później ruszyłem dalej w drogę w kierunku Turcji przez Chorwację, Czarnogórę, Albanię, Macedonię troszeczkę Grecji. Turcja jest bardzo duża, w sumie to 1900 kilometrów od granicy do granicy. W Europie w pokonałem 3800 kilometrów. Potem z Istambułu przeleciałem samolotem do Etiopii. Stamtąd pielgrzymowałem przez Kenię, Ugandę aż do Rwandy gdzie 2400 kilometrów pokonałem pieszo.
Czy po drodze były jakieś zagrożenia?
Ani w Europie, ani w Turcji. Także i w Afryce nie czułem strachu. W Afryce musiałem po prostu uważać szczególnie na niektóre regiony. Np. w Kenii od granicy do granicy miałem 1100 km, ale pieszo mogłem pokonać tylko 600 km ze względu na to, że niektóre miejsca są bardzo niebezpieczne, bo zdarzają się tam porwania i morderstwa.
Cały czas czułem się bezpiecznie a to dlatego, że ufałem Panu Jezusowi i zawierzyłem się Matce Bożej. Mogłem każdego dnia pielgrzymować, modlić się, rozmawiać z Bogiem, robić to, co do mnie należy.
Gdzie nocowałeś?
W Polsce głównie u księży na parafiach, gdzie byłem bardzo dobrze przyjmowany. W europejskiej części wyprawy w większości w hotelach i pensjonatach. Natomiast, jeżeli chodzi o Afrykę to przeważnie w hotelach, wyjątek stanowiła Rwanda, gdzie zostałem szczególnie przywitany przez Maryję i spałem albo w parafiach, albo u misjonarzy czy misjonarek.
Jak długo pielgrzymowałeś?
Cała pielgrzymka trwała od 12 października 2012 roku do 07.09.2013 r., czyli 11 miesięcy w drodze.
Jak sfinansowałeś pielgrzymkę?
Własnych środków miałem tylko ok. 30 %, ale wiedziałem, że muszę wyruszyć, bo jeżeli nie wyjdę teraz, to zaraz będzie zima i będę mógł swój plan zrealizować dopiero na wiosnę. Zaufałem całkowicie Panu Jezusowi. Powiedziałem: „ „Panie Jezu ufam Tobie”, jeżeli to jest cały czas Twoja wola i zaproszenie Maryi, to niczego mi nie zabraknie.
Oczywiście była jakaś mała niepewność, ale z drugiej strony gdybym wyruszył tak zupełnie przygotowany od strony finansowej i kondycyjnej, to moje zaufanie do Pana Jezusa byłoby dużo mniejsze. A tak mogłem zaznać Bożej opieki podczas całej trasy. Dzięki temu poznałem też w Polsce ludzi, którzy zadeklarowali pomoc. Ja nikogo nie prosiłem o pieniądze, one same przyszły. Jak sobie później przeanalizowałem, to tylko ludzie ze szczególnym nabożeństwem do Maryi mi pomogli i akurat w takich kwotach, jakie były mi potrzebne.
Jeżeli sprawa jest rozeznana, należy koncentrować się na modlitwie, a nie zamartwiać, bo Pan Bóg da wszystko, co konieczne. Tak stało się w moim przypadku zarówno w kwestii finansowej jak i organizacyjnej.
Jakim byłeś człowiekiem przed nawróceniem?
Fajnym! Co najsmutniejsze byłem człowiekiem żyjącym bez Boga. Byłem towarzyski. Generalnie byłem dobrym człowiekiem. Ale po nawróceniu stwierdziłem, że wiele rzeczy, które uważałem za dobre były po prostu rzeczami złymi.
Uważam, że największy błąd człowieka to pycha.
Funkcjonowałem w biznesie, w którym miałem takie talenty a nie inne. Widziałem, że je mam. Siebie stawiałem na pierwszym miejscu, że ja mogę, że ja potrafię. Co najgorsze, byłem wręcz przekonany, że realizuję cuda.
Mam wrażenie, że wszedłem w kontakt z siłami wyższymi, ale teraz wiem, że nie były to siły niebieskie. Swego czasu na rynku była taka teoria, że to, o czym myślisz, możesz zmaterializować i ja potrafiłem zrealizować wiele rzeczy, o których pomyślałem. Zauważyłem, że jeżeli człowiek ukształtuje odpowiednio swoją psychikę, może różne rzeczy robić. Myślałem, że w życiu można zrealizować takie cudowne rzeczy a ludzie tego nie robią. Ciągle narzekają, mają pretensje, problemy a życie jest takie fajne! Ja realizuję takie fajne rzeczy. W pewnym momencie pomyślałem sobie, że spróbuję zdobyć Mont Blanc i to wyszło. Potem przyszła myśl, aby zdobyć Mount Everest. To był czas, kiedy bazowałem na tej „chorej” teorii przyciągania. Wierzyłem w tę metodę i ją realizowałem. Po moim okresie nawrócenia zobaczyłem, że to była pycha. Czułem, że mogę wszystko.
Dzisiaj mogę rozmawiać śmiało o Matce Bożej, o wierze, o nawróceniu. Jeszcze kilka lat temu nie umiałbym tego zrobić. Dlatego, że żyłem z daleka od Boga, pomimo, że można powiedzieć jako człowiek przyzwoity. Byłem człowiekiem, który bazował na największym grzechu, na pysze.
Skąd wróżki w Twoim życiorysie?
Od 13 roku życia byłem tym zaciekawiony i zainteresowany. Fantastyczne było to, że można rozpisać na kilku kartkach, co mnie w życiu czeka. Przed nawróceniem kilka razy korzystałem z wróżki, jasnowidza, numerolożki. A wszystko z ciekawości, co będę robił w swoim życiu i w jaki sposób będzie przebiegała moja kariera. To było paskudne.
Jeżeli nie żyjesz w relacji z Panem Bogiem, to człowiek nawet nie wie, że to jest złe. A to jest bardzo złe. Nawet raz! Diabeł zasiewa ziarno i imituje działalność Boga. Miałem takie wrażenie, że Pan Bóg mnie ograniczy. Wiem, że dzisiaj wielu ludzi jest narażonych na tego rodzaju zło. Jeżeli nie przyjmą Pana Jezusa do swojego serca i słowa Bożego, to konsekwencje mogą być niebagatelne.
Jaki długo trwał ten czas oddalenia od Boga?
Około piętnastu lat. Około trzydziestki Matka Boża i Pan Jezus wreszcie znaleźli przestrzeń, w której mogli do mnie przemówić, bardziej trafić.
Doszedłeś do Kibeho i...?
Przede wszystkim byłem bardzo szczęśliwy, że osiągnąłem swój cel pielgrzymkowy, że udało mi się dzięki łasce Bożej zrealizować wolę Bożą. Byłem bardzo szczęśliwy a jednocześnie zasmucony.
Dlaczego?
Dlatego, że ta wędrówka w Afryce była wspaniała. Każdego dnia cieszyłem się, że mogę tam przebywać właśnie w takiej formie. Rano wstaję, biorę plecak, modlę się, rozważam, przebywam z Panem Jezusem i Matką Bożą, spotykam ludzi. Kwestie turystyczne dla mnie nie miały znaczenia. To, co widziałem było fajne, ale dopiero będąc w Ugandzie 500 kilometrów przed Kibeho uświadomiłem sobie, że ta pielgrzymka do Matki Bożej Słowa jest duchowo fantastyczna.
Pan Jezus do mnie przemawiał i czułem tę łączność. Wierzyłem, że dojdę do Kibeho i chciałem ten czas zatrzymać.
Było Ci smutno, że to już końcówka?
Tak. Że ta droga do Matki Bożej, ten etap pielgrzymki dobiega końca. Osiągnąłem cel, doszedłem. Ta druga część była bardzo obfita w modlitwę, w rozważania. Poznałem siebie, i jak Chrystus do mnie przemawia, jak Matka Boża uczy mnie bycia z samym sobą i ze swoim synem. Spotkanie z Chrystusem w drodze to są najpiękniejsze chwile. Ja Go spotkałem.
Obiecałeś opowiedzieć, co było po spotkaniu z wizjonerką?
Przede wszystkim to dziękuję Bogu i Matce Bożej za spotkanie z Natalie. Zadałem jej wiele pytań. Interesowała mnie tematyka orędzi.
Maryja przekazała, że cierpienie jest zbawcze. Przez dwie godziny koncentrowaliśmy się praktycznie na tym.
Natalie powiedziała, że to bardzo prosty przekaz, tutaj nie ma nic tajemniczego. Maryja powiedziała, że Pan Jezus i jeżeli chcemy włączyć się w Jego zbawcze cierpienie, to nie tak, że sami sobie narzucamy cierpienie, tylko przyjmujemy to, co Pan Bóg zsyła. Maryja miała powiedzieć, że: dziecko Maryi nie rozstaje się z cierpieniem. Nikt nie wchodzi do nieba nie cierpiąc.
A my zapominamy o tym. Robimy wiele, żeby uniknąć cierpienia, a kiedy się to nie udaje, nie wiemy, co robić.
Ja ze swojego doświadczenia wiem, że na pierwszy rzut oka krzyż wydaje się bardzo trudny do zniesienia. Nie rozumiemy go do końca. Chcemy go usunąć. Ale krzyż jest dla naszego życia zbawienny. Kiedy bierzemy jego ciężar na swoje barki świadomie, uczestniczymy w procesie zbawienia świata z Chrystusem. Nawet, gdy okazuje się ciężki, to przecież Pan Jezus pomaga nam go nieść. A w pewnym momencie okazuje się, że za krzyżem kryje się radość. Prawdziwa Chrystusowa radość, prawdziwe szczęście Chrystusowe.
Dzisiaj wiem, co Maryja miała na myśli mówiąc o współcierpieniu. Krzyż harmonizuje nasze życie z Panem Bogiem. Powoduje to, że jesteśmy ludźmi Chrystusa, potrafimy żyć, mówić, myśleć inaczej. Potrafimy być zjednoczeni z Chrystusem. Właśnie dzięki temu krzyżowi, który nas w jakiś sposób dociąża pamiętamy, żeby nie popełniać tylu błędów, grzechów.
Co jeszcze przekazała Maryja?
Najważniejsze, to pilne wezwanie do nawrócenia wszystkich ludzi. Maryja, oczywiście kierowała te słowa do widzących, aby one przekazały zebranym na placu, i dalej, by orędzie przekazać ludziom na całym świecie. Maryja mówiła, żeby się nawrócić dopóki jest jeszcze czas. Powiedziała też, że świat ma się bardzo, bardzo źle. Że działa na własną zgubę, że wkrótce wpadnie w otchłań i pogrąży się w nieustających nieszczęściach. Mówiła, że świat się buntuje przeciwko Bogu, popełnia dużo grzechów, nie ma ani miłości, ani pokoju. Jeżeli nie okażemy skruchy, jeżeli nie przemienimy naszych serc to świat wpadnie w otchłań.
Cierpienie ofiarowane Panu Jezusowi i przeżywane wraz z Nim jest dużo lżejsze. Maryja mówiła, że ratujemy dusze czyśćcowe, że wielu ludzi się nawraca. Dzięki takiemu ofiarowanemu cierpieniu, nasza wspólnota, rodzina i społeczność staje się zdrowsza o każdego nawróconego.
Kolejnym ważnym orędziem, które przekazała Maryja, było przekazanie ostrzeżenia, że brak wiary przychodzi niepostrzeżenie. Warto, aby każdy z Nas przemyślał, co Maryja chciała nam przez to orędzie powiedzieć. Matka Boża prosiła abyśmy się modlili nieustannie i szczerze. Mówiła, że nawet, jeżeli to robimy, to nie robimy tego jak należy. Wezwała do modlitwy się za świat. Prosiła abyśmy sami nauczyli się modlić, nauczyli tego innych i modlili się za tych, którzy się nie modlą. Prosiła nas abyśmy to robili z większą gorliwością i szczerze.
Maryja także poprosiła abyśmy wszyscy modlili się za Kościół, ponieważ w najbliższym czasie czekają go poważne trudności. Pokazała dwóm wizjonerkom, kraj i ziemię spływającą krwią.
Zazwyczaj na objawienia przychodziło, kilka do kilkunastu a nawet 30 tysięcy ludzi. Wszyscy zastanawiali się, co to jest za kraj, a wielu przeczuwało, że chodzi właśnie o nich. Bo konflikt w Rwandzie między Tutsi i Hutu, tlił się już od wielu, wielu lat, ale szczególna tragedia to było ludobójstwo z 1994 roku. W ciągu trzech miesięcy milion ludzi zostało wymordowanych na oczach świata, na oczach ONZ, na oczach wielu ludzi, którzy mogli szybko zareagować.
Podczas wojny w Iraku wojska amerykańskie w ekspresowym tempie przerzuciły tam milion żołnierzy. To była szybka akcja. Tam była ropa tutaj nie było nic. Świat pozwolił. Ale Matka Boża przestrzegła ludzi - jeżeli się nie nawrócicie, jeżeli nie zmienicie swoich serc, spotka was tragedia.
Ludzie początkowo nawracali się dzięki orędziom, ale po latach, kiedy Matka Boża przestała się objawiać, rozpoczął się czas odejścia od Pana Boga. Ludzie żyli bez Matki Bożej. Na nowo narodziły się ludzkie interesy. To pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego Kibeho stało się moim celem - ponieważ moje życie przez wiele lat było życiem bez Boga, a owocem życia bez Boga były bardzo trudne do ogarnięcia trudności. Wyznawałem go zewnętrznie a już wewnętrznie nie. Jeżeli żyjemy bez Pana Boga i nie odpowiadamy na łaskę nawrócenia każdego dnia, to w pewnym momencie przychodzi do nas także tragedia. Tragedia zawodowa, osobista, rodzinna i wtedy zaczynamy cierpieć.
Słuchamy siebie a nie słuchamy Boga, który właśnie swoją Matkę wysłał do Kibeho. Żeby nas ostrzegła. Maryja jest znakomitą Matką, Nauczycielką i ona nas przestrzega, ona nas uczy, ona nas prowadzi, chce nas wspierać, pomagać, czynić cuda przez swojego Syna, chce wysłuchiwać naszych próśb. Jeżeli spoglądamy na te orędzia, jeżeli rozważymy te orędzia zobaczymy, że one w dalszym ciągu są aktualne, bardzo aktualne.
Zanim dotarłem do Kibeho przez 4 miesiące rozważałem przesłanie Maryi i uświadomiłem sobie, że jest skierowane do mnie. Ja otrzymałem zaproszenie skierowane właśnie do mnie abym przeszedł pół świata, doszedł do Kibeho, ofiarował siebie, swoje życie, zaufał Panu Bogu i Matce Bożej. A z czasem także, abym mógł przekazywać te orędzia. Ponieważ świat potrzebuje dzisiaj pewnego lekarstwa. Oczywiście tym lekarstwem jest Pan Jezus, lekarstwem jest Bóg. I to też jest łaska, że mogę się tym podzielić.
Bardzo często nie wiemy, co zrobić z problemami w naszym życiu, nie wiemy dokąd pójść, do psychologa, adwokata czy jeszcze gdzieś indziej. Często pojawiają się narkotyki, alkohol, pijaństwo.
Pan Bóg leczy wszystko. Nie ma takiego problemu, którego by nie rozwiązał. Przede wszystkim leczy duszę. Później z czasem rozwiązuje trudności. To nawrócenie jest najważniejsze. Wiem po sobie, że kluczową chwilą było spotkanie żywego Chrystusa w moim życiu. To jest najpiękniejsza chwila. To jest taki cud, którym trzeba się z ludźmi dzielić. Jeżeli niesiemy Pana Jezusa wtedy stajemy się jeszcze bardziej owocni. Receptą na problemy świata, na nasze trudności jest Pan Jezus. Ale nie, dlatego, że On jest rozwiązaniem i receptą powinniśmy iść do niego, ale dlatego że On może nam dać prawdziwe życie, bo to On jest Drogą, Prawdą i Życiem.
Jesteś teraz po pielgrzymce innym człowiekiem. Tak?
Absolutnie tak. Niecałe 10 miesięcy to jest taka dłuższa ciąża. Takie nowe narodzenie. Ja czuję się całkowicie nowym człowiekiem, człowiekiem w Chrystusie. Już, kiedy wychodziłem to byłem przygotowany duchowo i cieszyłem się z obecności Pana Jezusa w moim życiu. Ale to nie był jeszcze ten etap, gdzie mogłem się cieszyć Panem Jezusem wśród innych, wśród swojej rodziny, wśród swoich znajomych czy w ogóle wyjść ze słowem Bożym do innych. To był taki etap, kiedy nie czułem się jeszcze na siłach. Nawet w niewielkim procencie. Nawet rozmawiając tak jak dzisiaj. Dzisiaj czuję tę moc i mogę o Nim rozmawiać. Po pielgrzymce jestem szczęśliwym człowiekiem, pierwszy raz w życiu prawdziwe w Jezusie Chrystusie. Pragnę się tym teraz dzielić.
Jakie masz dalsze plany?
Na razie dałem sobie trochę czasu na aklimatyzację. Okres dwóch, trzech miesięcy to jest czas na świadectwa, na spotkania z ludźmi. To jest czas na dzielenie się doświadczeniami duchowymi z pielgrzymki. W tym czasie szukam ludzi do współpracy w kwestii realizacji projektów, czyli założenia wspólnoty Maryjnej dla młodych ludzi i stworzenia portalu społecznościowego dla chrześcijan. Rozmawiam rozeznaję i modlę się. Jestem spokojny o te projekty, bo wierzę, jeżeli będzie taka wola boża to wcześniej czy później one powstaną. Przy okazji proszę czytelników o krótką modlitwę w intencji powstania projektów ewangelizacyjnych.
Masz jakieś przesłanie dla innych po tej pielgrzymce?
Przede wszystkim poprzez świadectwo swojego życia i swoim nawróceniem chciałbym powiedzieć, że Pan Bóg jest prawdziwym życiem, życiem, którego szukamy. Że tylko z Panem Bogiem możemy się odnaleźć jako ludzie i realizować się w życiu. Dlatego ufając Jezusowi i ufając Matce Bożej, zostaniemy dobrze poprowadzeni. Oczywiście to nas nie zwalania w żaden sposób z korzystania ze wszystkich talentów i wykształcenia, które otrzymaliśmy od Boga. Wciąż odpowiadamy na łaskę Pana Jezusa i każdy człowiek dostaje tę łaskę każdego dnia. Wtedy idziemy dobrą drogą. Chciałbym zachęcić wszystkich ludzi do tego, żeby przychodzili do Pana Boga i żeby szukali życia właśnie w Nim. Żeby się Jego zawsze pytali, żeby doradził, żeby poprowadził, żeby pomógł i to jest właśnie receptą na dobre życie!
Chciałbym także — zgodnie z wolą Matki Bożej Słowa z Kibeho — prosić wszystkich o zapoznanie się i rozważenie orędzi Maryi, które skierowała do Nas, abyśmy się nawracali - siebie i innych. Bardzo potrzebujemy przemiany i nawrócenia,świat potrzebuje nawrócenia, dlatego Maryja przychodzi do nas, aby pomóc nam się podnieść, przemienić i umocnić w Jezusie Chrystusie. Nie pozostańmy obojętni na orędzia z Kibeho. Zaprośmy do swojego życia Matkę Bożą Słowa z Kibeho.
opr. ab/ab