Po koncercie Rogera Watersa w Poznaniu
Fakt, że Roger Waters znany ze swych lewicowych poglądów stworzył operę „Ca Ira", mnie nie dziwi, ale że władze Poznania uczyniły z tego główny punkt obchodów 50-lecia wydarzeń czerwcowych, uważam za skandal.
Okrzyki na cześć Komuny Paryskiej na tle powiewających czerwonych flag, patos oraz koszmarny infantylizm w warstwie tekstowej i obrazowej, połączony z nieznajomością historii, bardzo się podobał wielotysięcznej widowni zgromadzonej na terenie Targów Poznańskich. Tłumowi - jak wiadomo - wystarczą igrzyska: wspaniałe światła, lasery i sztuczne ognie, muzyka i znane nazwiska.
Po spektaklu prasa ograniczyła się do publikacji atrakcyjnych fotografii i podania różnych statystyk: ilu solistów, ilu chórzystów, ilu członków orkiestry, ilu statystów i ilu widzów. Mam jednak nadzieję, że wiele z tych osób, podobnie jak ja, przecierało oczy ze zdumienia i nijak nie mogło znaleźć punktu stycznego pomiędzy rewolucją francuską a powstaniem poznańskim 1956 r.
O warstwie muzycznej opery „Ca Ira" nie będę się wypowiadać, chciałabym tylko nadmienić, że jest nudna i przewidywalna, a w połączeniu z tekstem trudna do zniesienia. Wprawdzie autorem libretta jest Etienne Rady-Gil, to jednak sam Waters dodał bardzo wiele od siebie. Na przykład jego autorstwa są wszystkie narracje poprzedzające główne sceny oraz cała postać wichrzyciela - jak sam się przyznawał, jemu najbliższa.
Autorzy inscenizacji podkreślali uniwersalizm opery, rewolucję francuską traktując tylko jako inspirację i pretekst do rozważań na temat wolności. - Nie mam zamiaru przygotować spektaklu wyłącznie o rewolucji francuskiej, bo nie jest ona dziś ludziom emocjonalnie bliska. Chcę opowiadać o rewolucjach w różnych czasach jako o sposobach na poprawienie świata, a także o demonach, które mogą budzić - zastrzegał się przed premierą Janusz Józefowicz, reżyser i choreograf. Dobrej myśli był także Marek Szpendowski, producent widowiska: - Tak wielkie przedsięwzięcie sceniczne będzie znakomitym nawiązaniem do wypadków czerwcowych. To przecież po raz pierwszy w tej części Europy upomniano się o wolność i prawa obywatelskie.
Zastanawiam się, czy pan Szpendowski naprawdę nie widzi różnicy między tym, co wywalczyła i co zapoczątkowała rewolucja francuska, matka rewolucji bolszewickiej, której owoce zbieraliśmy w naszym kraju do niedawna, a która i dziś jeszcze potrafi zatruwać nasze umysły?
Januszowi Józefowiczowi w ogóle nie udało się pokazać zła, jakie ona ze sobą przyniosła, zła, które odczuwali na własnej skórze polscy robotnicy z 1956 roku. To zło polegało na odrzuceniu Boga, bez którego nie ma wolności, równości i braterstwa, co pokazała historia i o czym wiedzieli bohaterowie Czerwca '56.
Józefowiczowi nie mogło się to udać, bo opera Watersa mówi o czym innym. Dzięki temu widzieliśmy papieża i biskupów ustylizowanych niczym z berlińskiej love parade, apoteozę czerwonej flagi, usprawiedliwienie dla mordowania i kompletny pompatyczny chaos treściowy. Tytuł tej „wspaniałej" opery: „Ca Ira", to tytuł popularnej francuskiej pieśni rewolucyjnej, której pierwsze dwa wersy po polsku brzmią tak: „A więc niech tak się stanie (tak będzie), Arystokraci na latarnie!". Tym tonem mówiła do nas, Polaków, ustanowiona przez Sowietów władza. Władze Poznania już tego chyba nie pamiętają.
opr. mg/mg