Wpisany w historię

Piotr Szczepanik - legenda polskiej muzyki popularnej

Piotr Szczepanik nazywany jest gigantem polskiej muzyki rozrywkowej. W ubiegłym roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za postawę patriotyczną w stanie wojennym i cykle pieśni patriotycznych śpiewanych w polskich kościołach.

Dzisiaj bez fajki

Piotr Szczepanik w lutym tego roku kończy 67 lat. Historyk sztuki, właściciel i wielbiciel koni. Mieszka w podwarszawskiej wsi. Jedni mówią o nim: „przegrany showman wycofany do lasu”, dla innych jest „bardem, historykiem, intelektualistą śpiewającym refleksyjne pieśni patriotyczne”.

Dzisiaj fotografuje się bez fajki, z którą nie rozstawał się przez długie lata i z którą można było go zobaczyć na niemal wszystkich okładkach analogowych longplay. Znowu dużo koncertuje w kraju i poza jego granicami, także w środowiskach polonijnych USA.

Pod koniec zeszłego roku minęło 45 lat od debiutu piosenkarskiego tego artysty. W latach 60. był wykonawcą takich przebojów, jak: „Żółte kalendarze”, „Kochać”, „Goniąc kormorany”, „Puste koperty”, „Nigdy więcej”, „Portowa tawerna”. Miał wielbicieli zarówno wśród nastolatek, jak i dorosłych. Będąc u szczytu sławy, z przyczyn osobistych, wycofał się z show businessu.

Jego płyty sprzedawane były w setkach tysięcy egzemplarzy, ale gdyby nie koncerty w kraju i za granicą, których dawał wówczas kilkadziesiąt w miesiącu, popadłby w ubóstwo. W tamtych latach bowiem władza ludowa nie płaciła tantiem wykonawcom, lecz tylko autorom tekstów i muzyki. Honorarium, jakie otrzymywał w ciągu roku za płytę długogrającą, miało równowartość miesięcznej pensji funkcjonariusza partyjnego pracującego w KC PZPR.

Oaza wolności

Na początku lat 60. Piotr Szczepanik występował w lubelskich kabaretach akademickich i studiował na KUL-u. Swój wybór studiów jeszcze do dziś tłumaczy nie jako wybór ideowy, ale pragmatyczny. Nie dostał się bowiem do warszawskiej szkoły aktorskiej, mimo że grał w lubelskim Teatrze Lalki i Aktora. Nie chciał jednak studiować na lubelskim Uniwersytecie im. Marii Curie Skłodowskiej, ponieważ uważał tę uczelnię za zbyt marksistowską. Natomiast KUL był dla niego uczelnią wolności. — Ten uniwersytet był oazą swobody. Nikt nikomu nie „wciskał kitu” na tematy światopoglądowe — wspomina. — Wiadomo było, choć upewniliśmy się o tym całkiem niedawno, że byli na KUL agenci. Nawet jednego z nich, który studiował polonistykę, znałem jeszcze kilka lat temu, ale już go wymazałem z pamięci.

W 1963 r. początkujący „kabareciarz” został zakwalifikowany do udziału w krakowskim przeglądzie piosenki studenckiej i zajął czwarte miejsce w konkursie. Nic nie zapowiadało oszałamiającej kariery chudziutkiego 21-latka, gdyby nie to, jak sam mówi, że jego piosenki spodobały się ówczesnemu redaktorowi Polskiego Radia - Witoldowi Pogranicznemu. Powszechnie uznawany za autorytet muzyczny dziennikarz zaczął prezentować piosenki lubelskiego studenta na antenie popularnego wtedy młodzieżowego pasma radiowego „Studio Rytm". Wkrótce Szczepanik nawiązał także współpracę z wybitnym kompozytorem Andrzejem Korzyńskim. Zaczął nagrywać dla Polskiego Radia z zespołami „Tajfuny”, „Ricercar '64”. I w ten sposób, niemal z dnia na dzień, stawał się bożyszczem młodzieży. Wreszcie zaśpiewał na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Posypały się pierwsze propozycje wyjazdów za granicę, w tym na Zachód. I pierwsze, mniej lub bardziej zawoalowane, „propozycje” współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Nie uległ, ale za to dostał kilku TW, którzy szpiclowali go aż do 1989 r. Pierwszy raz odkrył ich towarzystwo, kiedy wyjeżdżał na koncerty do Finlandii. — Pamiętam, jechałem pociągiem do Helsinek na pierwsze zachodnie koncerty — wspomina. - Chciano najpierw zrobić ze mnie lubelskiego korespondenta młodzieżowej marksistowskiej gazety „Sztandar Młodych”. Nie podjąłem tego. Z czasem pewnie i ci, którzy mnie namawiali uznali, że nie nadaję się, by grać na dwie strony.

Romantyzm

Pod koniec lat 60. artysta zajął się twórczością kabaretową. Ożenił się w USA, gdzie do dzisiaj mieszka tam jego żona i syn. Przez lata nie wracał do swego „flagowego” repertuaru, natomiast coraz więcej podróżował. Poznawał bezdebitową literaturę piękną, czytał też paryską, zakazaną przez komunistów, „Kulturę”, wydawnictwa londyńskie. Ogromny wpływ na Szczepanika wywarło pisarstwo Marii Janion, a w szczególności jej książka „Gorączka romantyczna”. Zafascynował go również Marian Brandys i jego wówczas już niestalinowskie pisarstwo, zwłaszcza dotyczące powstania listopadowego. - Myślę, że te lektury zaowocowały tym, że jeszcze przed Sierpniem 1980 roku, przygotowując się do 150. rocznicy powstania listopadowego, miałem gotowy program - wspomina.

Program Piotra Szczepanika „Rok 1831 — poezja, pieśni polskich powstań narodowych” nie zdobył tak wielkiej popularności, jak „słodkie” „Kormorany” czy „Puste koperty”. Znakomicie jednak wpisał się w Sierpień 1980 roku, czy to podczas Festiwalu Piosenki Prawdziwej 1981 roku, czy wcześniej, podczas koncertu w foyer Muzeum Narodowego. — Mój program, który wykonywałem po Sierpniu, ludzie chłonęli, bo wpisywał się w nasze wolnościowe tradycje. To była poezja, pamiętniki, deklaracje kolejnych przywódców powstania listopadowego oraz ich czyny. Był to krótki wstęp publicystyczny i pieśni powstańców, a także utwory naszych wieszczów, którzy, jak wiadomo, przebywali w tym czasie na emigracji, ale na to, co się działo w Polsce, reagowali swoją twórczością.

W ciągu szesnastu miesięcy Szczepanik stał się, obok Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego, bardem „Solidarności”. Śpiewał, tak nośną w owym czasie, poezję Leśmiana, Lechonia, Miłosza.

W stanie wojennym przez trzy lata użyczał swojej wiejskiej rezydencji dla podziemnej drukarni. Drukowano tam m.in. nielegalne pisma i książki. Jednocześnie, od 1983 roku, rozpoczął pięcioletnią trasę po polskich kościołach z wielkimi patriotycznymi programami: „Wizja '44 — rzecz o Powstaniu Warszawskim”, „Madonny polskie — czterdzieści lat PRL-u”.

Ostatni strajk pieśniarza

Podczas strajku w Stoczni Gdańskiej 1988 roku Szczepanik wymyślił „styropianową armię”, która sprawiła, że kilkuset strajkujących robotników jeżdżących na wózkach elektrycznych wywoływało wrażenie jakby protestowało ich kilka tysięcy. - W czasie tych strajkowych, trudnych dni wszystkich na duchu podnosiły nie tyle moje utwory, co homilie głoszone przez Jana Pawła II, które przywiozłem nagrane na kasetach i niemal cały czas puszczałem — zapewnia. — Często odstawiałem jednak aparaturę i rozmawiałem z ludźmi pytając, czy mają świadomość tego, że właśnie tu i teraz tworzy się historia, a z historią nie ma żartów. Mówiłem im, że niezależnie od tego, jak to się wszystko skończy, to uczestniczą w procesie powstawania historii. I dzisiaj, choć jestem rozczarowany tym, co się dzieje uważam, że ludzie są stworzeni po to, by nieustannie walczyć o władzę, o bochenek chleba. Ja jestem idealistą, ale też chcę z czegoś żyć. „Sursum corda”, ale nie powyżej głowy. Taka była moja dewiza, i taka pozostała - konkluduje.

W czasie obrad Okrągłego Stołu i wyborów 1989 r. Piotr Szczepanik przebywał za oceanem. Koncertował w Australii, Stanach Zjednoczonych i Nowej Zelandii. Gdy wrócił, prezydent Lech Wałęsa zaproponował mu pracę w swojej kancelarii. Szczepanik, kilka lat później, w jednym z wywiadów powiedział, że pracując w Kancelarii Prezydenta „był wśród sługusów i intrygantów”. Dzisiaj mówi, że o tamtej pracy wolałby nie wspominać. Nie chce też wypowiadać się na temat samego Wałęsy. - Nie chcę mówić o tym, czy Wałęsa jest „Bolkiem” — podkreśla Piotr Szczepanik. - Kiedy zaproponował mi pracę w Kancelarii, zastanawiałem się przez dwa tygodnie, czy rozpoczynać tę przygodę. Ale co miałem robić? Wtedy nie było zapotrzebowania ani na pieśni patriotyczne, ani na „Żółte kalendarze”... Rozmawiałem z moimi starszymi, mądrymi kolegami, czy jest w ogóle sens podejmować tę pracę, i jeden z nich powiedział: „jeśli będziesz mógł pomóc jednej czy dwu osobom, to spróbuj”. Praca w kancelarii była moim gorzkim doświadczeniem przede wszystkim dlatego, że ja nie nadaję się do tego, by być urzędnikiem. Starałem się jednak być tym urzędnikiem. Jako dyrektor zespołu ds. współpracy ze środowiskami twórczymi starałem się przede wszystkim jakoś dla Wałęsy te środowiska zjednać, ale te środowiska, powiem na marginesie, wtedy Wałęsą absolutnie pogardzały. Te same środowiska, które go tak rzekomo teraz kochają, wtedy na niego pluły. Dzisiaj zmienił się front plujących i opluwanych.

Piotr Szczepanik nadal otrzymuje wiele zaproszeń na koncerty w całej Polsce. Słuchają go zarówno nastolatki, jak i „wczorajsza młodzież”. Nadal entuzjastycznie jest witany ze swoim koronnym repertuarem, ale i z patriotycznym, m.in. z programem „Wojenko, wojenko”. Składają się na niego, oprócz utworów nieznanych autorów z czasów wojny, również wiersze Baczyńskiego, Gajcego, Borowskiego, Bryla czy Herberta. Koncertuje zarówno w małych miasteczkach, jak i metropoliach: Krakowie, Poznaniu, Szczecinie, Wrocławiu. Ostatnio wystąpił na koncercie z okazji 90. rocznicy odzyskania niepodległości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama