"Umarłych grzebać"

Czy chrześcijański uczynek grzebania umarłych może mieć znaczenie apostolskie? Czy poprzez modlitwę za zmarłych misjonarze dzielą się swą wiarą z żywymi?

Czy chrześcijański uczynek grzebania umarłych może mieć znaczenie apostolskie? Czy poprzez modlitwę za zmarłych misjonarze dzielą się swą wiarą z żywymi? O wadze tego uczynku i jego znaczeniu w życiu misyjnym, o tym, czego żywych potrafią nauczyć zmarli, opowiada ks. Kazimierz Marian Grabowski.

 

„GRZEBAĆ UMARŁYCH”

z ks. Kazimierzem Marianem Grabowskim SVD, misjonarzem w Argentynie i Rosji rozmawia Joanna Kuczborska

"Umarłych grzebać"

 o. Kazimierz Marian Grabowski SDV

Jak ojciec trafił do Rosji

Przed piętnastu laty zaproponowano mi, bym pojechał do Rosji. Najpierw odpowiedziałem, że nie. Wracam po 27 latach pracy w Argentynie i chciałbym w Polsce popracować jeszcze kilka lat. Raz mi przedstawiono tę propozycję, drugi, w końcu trzeci. Generał zapytał mnie telefonicznie, czy zgadzam się pojechać do Rosji. Wcześniej prosił mnie o to ks. Jerzy Mazur, który pracował na Białorusi, ale odpowiedziałem mu, że nie, bo trzeba nauczyć się nowego języka. — Rosyjski jest łatwy, szybko się nauczysz, nie przejmuj się. A zresztą w Baranowiczach to jeszcze po polsku rozumieją. Nie musisz tak od razu wszystko mówić po rosyjsku. Zgódź się chociaż na dwa lata, a potem ja kogoś już znajdę — tłumaczył mi ks. Jerzy Mazur. Chciałem wrócić do Polski, i sam się sobie dziwię, jak tam trafiłem.

Jak sobie ojciec wyobrażał pracę w Rosji, a jaka okazała się rzeczywistość?

Wyobrażałem sobie wszystko bardzo idealistycznie, a nawet może trochę śniłem. Kiedy było spotkanie na kursie inkulturacji w Buenos Aires w Argentynie, na pytanie z sali o przemiany w Rosji, powiedziałem, że bardzo głębokie i bardzo ważne. — A jaka będzie przyszłość? —Trzeba będzie pojechać do Rosji. Myśmy tyle lat czekali, modliliśmy się wszyscy, nawet w Indonezji, na Filipinach i Ameryce Łacińskiej, cały Kościół powszechny się modlił za Rosję. Trzeba będzie pojechać, ale ja już jestem stary, więc chyba mnie to nie będzie obowiązywało. A wy, młodzi, zastanówcie się, i bardzo dobrze byłoby, gdyby ktoś z was pojechał, dlatego, że ci ludzie są głodni Boga. Oni czekają na księży — właśnie to powiedziałem i tego się spodziewałem. Tam jest głód Boga.

Jak się zajechało, z tym głodem różnie było. Nie taki wielki głód. Jeszcze w Baranowiczach ludzie byli przyzwyczajeni do wiary. Komunizm dopiero po II wojnie tam zawitał. Jak zostały otwarte kościoły, kaplice, dużo ludzi przychodziło, ale w Petersburgu i w Moskwie, byłem zaskoczony. Spodziewałem się wielu ludzi, a odprawiam Mszę świętą dla siedmiu, sześciu  osób. A nie tak dawno, w Buenos Aires, w parafii Św. Ducha odprawiałem dla 1500 ludzi. To była Msza św., na której się czuło obecność ludzi. A tu siedem osób. Na kogo patrzeć? Na ściany? Na ludzi?

Ale potem zacząłem poznawać ludzi. To okazało się pożyteczne. My wszystkie nasze „owce” doskonale znamy. Wszystko: cały ich życiorys, spotykamy się często, poznajemy się. Jest tam piękny zwyczaj, że po każdej celebracji zostają chętni na czaj picie — spotkanie przy herbatce. Rozmawiamy na różne tematy. Ten kontakt jest znakomity. Dowiadujemy się, kto zachorował, kto potrzebuje pomocy, jak się czują. Ten kontakt mi się bardzo podoba, ma dużo zalet. Kiedyś miałem kontakt z ludem Bożym, a teraz z jednostkami, z człowiekiem.

To diametralnie różna praca. Czy po takiej wielkiej aktywności w Argentynie, w Rosji nie czuł się ojciec zagubiony? Że trzeba czekać, aż przyjdą, tylko być?

Nie zupełnie czekamy aż przyjdą. My się dowiadujemy. Ludzie przychodzą. Mała grupa, a potem zapraszamy. Proponujemy, żeby zaprosili kogoś z rodzeństwa, jest na przykład okazja — Boże Narodzenie. A może byśmy spędzili je razem? A oni: ale, on jest niewierzący. — Nie szkodzi, później będzie spotkanie, razem porozmawiamy — mówiłem. To jest zapraszanie ludzi. Nam trudno jest wyjść na ulice. Uczestniczymy we wszystkich wydarzeniach, gdzie tylko można, ale to nie to. Jedyny sposób, gdzie my jesteśmy blisko ludzi, to są pogrzeby. Na pogrzebach świat nam się otwiera. Na nie przyjeżdżają różni ludzie: przyjaciele i prawie cała rodzina. Czasami oddalona. Wspominają, że mama ich była katoliczką. I tak zaczynamy nawiązywać kontakt. Zapraszamy ich potem na 30-ty dzień, potem jeszcze na inną uroczystość, jeszcze ktoś z rodziny zamawia Mszę św. i tak ci ludzie przychodzą. Kilku z nich zostaje potem w kościele. Dowiaduje się o naszej parafii, i przypomina sobie, że oni mają korzenie katolickie. My prozelityzmu nie chcemy uprawiać. Ale, jak dowiadują się, że są pochodzenia polskiego, litewskiego, niemieckiego, a nawet francuskiego, przypominają sobie, że ich przodkowie byli katolikami. Wspominają babcię, która kazała im, żeby księdza zaprosili. Potem, żeby ksiądz poświęcił ziemię, w której spocznie. Ostatnio miałem taką osobę, całkowicie mi nieznaną, która przyjechała i powiedziała, że jej babcia powiedziała, że muszą poświęcić ziemię, gdzie spocznie. Ona nie chce leżeć w niepoświęconej ziemi. Była emigrantką. Szukali w całej Moskwie księdza i znaleźli. I teraz wszyscy są na pogrzebie. To był ciekawy gest w kaplicy pogrzebowej na cmentarzu. Odprawiałem jako pierwszy. Prawosławny ksiądz czekał na mnie. Gdy wychodziłem, serdecznie się ze mną przywitał.

Na pogrzebie poznajemy ludzi. Są to momenty poważnie przeżywane. Wspomnienia o zmarłych, to nie są panegiryki. Mówią, co ta osoba dla nich znaczyła, do łez wspominają. Ja też się wzruszam, chociaż nie znałem osobiście zmarłego. Na koniec ich zapraszam do wspólnej modlitwy. Podaję adres parafii. Najczęściej sami się orientują, gdzie to jest i przychodzą. Nawiązujemy kontakt i tak powoli nasza parafia wzrasta. Kiedy zaczynaliśmy w 2003 roku było maksimum 17 osób. A dziś mamy 130-140. Dużo młodych, dużo dzieci. Nawet musieliśmy dla nich stworzyć specjalny pokoik, żeby mogły się bawić lub przespać w czasie, gdy dorośli uczestniczą w nabożeństwie.

Pogrzeby, które są okazją do ewangelizacji...

Tak. Ludzie bardzo uważnie słuchają. Są wpatrzeni. Śledzą każde słowo. I to co im się mówi, doskonale rozumieją. Pewnego razu chowałem jakiegoś oficera. Pochodził z Białorusi, był katolikiem. Na pogrzeb przyszli ludzie z Kancelarii prezydenta. Były przemówienia. Wtedy nie wiedziałem, co powiedzieć. Miał ręce złożone, ale w nich ani różańca, ani obrazka. Miałem krzyż Pawła VI i Jana Pawła II, taki mały, ładny krzyżyk. I wtedy przyszło mi do głowy, by mu go podarować. Ten krzyżyk podniosłem do góry i mówię: to jest klucz. To jest jedyny klucz, który mu otworzy tam, u góry drzwi królestwa Bożego. Mówiłem o krzyżu w jego życiu: został ochrzczony, niósł dzielnie ten krzyż, ciężko chorował i bardzo cierpiał. Właśnie ten krzyż doprowadzi go do nieba. Dlatego mu ten krzyż wkładam w ręce. Kwiaty mu nie pomogą lub coś innego. Tylko modlitwa i ten krzyż. Zapanowała cisza. Poważni ludzie patrzyli na ten krzyż. Przy trumnie były całe poduszki różnych orderów. Myślę, że chyba to dociera i to przyjmują, że trzeba się poważnie zastanowić nad końcem naszego życia, i nad tym, co znaczy krzyż w naszym życiu. A to już jest blisko Chrystusa. Zbliża do Chrystusa.

W Tygodniu Misyjnym opowiadamy o pracy misjonarzy na różnych kontynentach przez pryzmat uczynków miłosierdzia co do ciała. Ojciec bez wahania wybrał uczynek „umarłych grzebać”.

Miałem okazję odwiedzać groby zbiorowe. Ludzie byli tak zrzucani, jak nieludzie. Dlatego nabrałem szacunku do grzebania umarłych. Odprowadzić człowieka z szacunkiem. U nas, w Polsce jest to normalne. Tam nie zawsze. Tam wielu ludzi było pochowanych w zbiorowych grobach. I nie mówię o wojnach, gdzie bywa różnie. Na polu bitwy pochowają, gdziekolwiek. Tam były tortury, wszczynano prześladowania, ginęli kapłani i świeccy. Bez pogrzebu, bez niczego. Wrzuceni do wspólnego groby, jakby to były zwierzęta. Dziś starają się to uporządkować, żeby jakiś krzyż tam był, jakaś tablica pamiątkowa. To jest w tej chwili nasz obowiązek, żeby to naprawić.

Mam wrażenie, że to, że ksiądz katolicki przeprowadza na drugi brzeg człowieka jest ważne ze względu na godność człowieka. W Rosji nie zawsze jednostka się liczyła. A tu daje się jej imię, pochyla się nad nią. To bardzo ważne.

Właśnie tak myślimy. I tym ludziom, którzy tam są to tłumaczymy. Widzicie, wasza babcia, chciała być pochowana w ziemi poświęconej. Ona nie jest zwykłym, bezrozumnym stworzeniem. Jest człowiekiem. Tak, właśnie o godność człowieka chodzi. Ją się podkreśla przez godny pochówek. To jest męczące. Pogrzeb zajmuje nam cały dzień. Cmentarze są daleko. Ale nie żałujemy czasu. To jest nasz obowiązek.

Dziękuję serdecznie.

DZIEŁO POMOCY "AD GENTES"
Kontakt
Ilustracja kontaktu
ul. Byszewska 1
skr.pocz. 112
03-729 Warszawa 4
adgentes@misje.pl
tel. + 48 22 743 95 24
fax. + 48 22 743 95 27
www.adgentes.misje.pl

opr. ab/ab

Copyright © by Dzieło Pomocy "AD GENTES"

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama