Wolontariusze miłosierdzia

Posługa wolontariuszy misyjnych w Rwandzie

Wolontariusze miłosierdzia

Wolontariusze miłosierdzia

Mija pół roku od chwili, gdy na miesięczny pobyt w Rwandzie wyruszyła z Polski grupa wolontariuszy misyjnych. Emocje zdążyły ostygnąć, ale zapał do pracy na rzecz misji - pozostał, potwierdzając, że nie da się w tę formę posługi włączyć bez otwartego serca.

Do stolicy Rwandy - Kigali wyruszyło 20 lipca 2015 r. sześcioro wolontariuszy: Ewelina Napora, Agnieszka Ogorzałek, Aneta Binkowska, Agata Wojcieszak, Sylwia Golbiak i Wojciech Bieliński (warto zaznaczyć, że troje z nich pochodzi z naszego regionu, a w zbiórkę funduszy na pokrycie kosztów podróży dla Sylwii włączyli się czytelnicy „Echa Katolickiego”). Wraz z nimi do Rwandy wyjechał ks. Jerzy Limanówka SAC, prezes Salvatti.pl, oraz ks. Przemysław Krawiec SAC z parafii św. Wincentego Pallottiego w Warszawie, szef oazowej diakonii misyjnej w diecezji warszawsko-praskiej. Na miejscu wspierał ich przebywający na urlopie ks. Benjamin Bahashi SAC, Kongijczyk studiujący w Polsce.

Pozytywne doświadczenia

Drogi do wolontariatu misyjnego są - jak przyznali goszczący pod koniec ubiegłego roku w naszej redakcji Ewelina i Wojtek - w każdym przypadku inne. - O możliwości wyjazdu dowiedziałam się przypadkiem z facebooka, gdzie moderator oazy pallotyńskiej w Polsce zamieścił ogłoszenie o naborze - mówi Ewelina. Ponieważ od wielu lat związana jest z Ruchem Światło-Życie, swoje doświadczenia pracy animatora postanowiła wykorzystać również w Rwandzie. - Charyzmat oazowy bardzo dobrze się tam przyjmuje. Młodzież uczestnicząca w rekolekcjach, które prowadziłam wraz z Anetą, dosłownie chłonęła treści, widać było, że chcą je przyjąć i dowiedzieć się wszystkiego na dany temat - opowiada, podkreślając, że szansa na podzielenie się swoją wiarą z innymi - zawsze jest owocna.

Wojtek, który wolontariackie szlify zdobył już wcześniej podczas pobytu na Ukrainie, na informacje o możliwości wyjazdu do Rwandy natknął się na portalu organizacji pozarządowych ngo.pl. - Uznałem, że to szansa, by zrobić krok wyżej. W ten sposób zaczęła się moja przygoda z fundacją Salvatti.pl - mówi, tłumacząc, że obecnie nadal związany jest z nią jako wolontariusz. W Rwandzie zajmował się dokumentowaniem pobytu.

Pozostali wolontariusze również angażowali się w pomoc miejscowym misjonarzom - Sylwia pracowała w ośrodku zdrowia sióstr pallotynek w Masaka, Agata uczyła dzieci angielskiego, a Agnieszka pracowała w szwalni. Miejscowe kobiety nauczyła szyć torby na ramię, dając im szansę zarobku; nota bene połączenie nowoczesnego fasonu z tkaniną z motywami etnicznymi - zrobiło w Polsce prawdziwą furorę...

 

Szansa na prawdziwy obraz

Miesiąc to zdecydowanie za krótko - zaznaczają moi rozmówcy, przyznając, że ledwie zdążyli się zaaklimatyzować, a już trzeba było się pożegnać z Rwandą - krajem niezwykle niejednolitym, a zarazem barwnym, czego dowodzi wydany drukiem album ze zdjęciami autorstwa W. Bielińskiego. - Szok kulturowy - te słowa najlepiej oddają nasze wrażenia w zetknięciu z Czarnym Lądem. - Różnimy się i kolorem skóry, i mentalnością. Tylko dzieci wszędzie są jednakowe: tak samo lubią się bawić, wygłupiać, zadawać pytania - zauważa Wojtek. - To prawda, że wiele osób żyje tutaj z dnia na dzień, nie mając pewności, czy nazajutrz będzie miała co zjeść i gdzie się schronić - stwierdza. - Powszechny jest widok dzieci wędrujących z bidonami, ponieważ noszenie wody, tak jak opieka nad młodszym rodzeństwem i zajmowanie się gospodarstwem, należy do ich obowiązków. Ale z drugiej strony, mieliśmy okazję przekonać się, jak kłamliwy może się okazać stereotypowy obraz Afryki, jaki nosi w sobie zapewne większość Europejczyków, dopóki nie odwiedzi Czarnego Lądu.

Ubogaceni Afryką

Poza codzienną pracą wolontariusze mieli również swoje małe „święta” - wyjazd do sanktuarium Matki Bożej w Kibecho, miejsca objawień Maryi, wizyta w misji dla ociemniałych prowadzonej przez polskie franciszkanki czy też przypadkowe spotkanie z niezwykłymi pątnikami. - Było to polskie małżeństwo, które wędrowało z Ugandy do Kibecho w intencji pokoju, pokonując na własnych nogach kilka tysięcy kilometrów. Na taką pielgrzymkę wybierają się zresztą każdego roku - wspomina Wojtek.

Pytanie o owoce miesięcznego pobytu w Rwandzie wydaje się zbędne. Każdy dzień - jak tłumaczą Ewelina i Wojtek - przynosił bogactwo spotkań i przeżyć. Z zaskoczeniem, ale i podziwem brali udział w Mszach św. z udziałem tubylców, którzy nie wyobrażają sobie, by przeżywać je w milczeniu, na siedząco: tańczą, śpiewają i klaszczą. O ciszy w czasie podniesienia - nie ma mowy; wyjątkowość tej części Eucharystii zgromadzeni w kaplicy wyrażają gromkimi oklaskami. Kiedy ksiądz przechodzi, niosąc monstrancję - żywiołowo machają rękami. W procesji z darami Rwandyjczycy niosą do ołtarza to, czym mogą się podzielić: fasolę, ryż, krzesła...

LI

 

„Świadkami miłosierdzia Bożego we współczesnym świecie są misjonarki i misjonarze: kapłani fideidoniści, zakonnicy i zakonnice oraz wierni świeccy. Już w 97 krajach świata, na wszystkich kontynentach, misjonarki i misjonarze z Polski, w liczbie 2040 osób, głoszą Ewangelię i tworzą wspólnoty uczniów Chrystusa (...). Poprzez dzieła miłości chrześcijańskiej, misjonarze odbudowują w nich nadzieję i pomagają przetrwać trudne chwile. Mówią o Bogu, a jeszcze bardziej ukazują Go poprzez miłość, którą potwierdza ich słowo i czyni je wiarygodnym”.
Z komunikatu bp. Jerzego Mazura SVD, przewodniczącego komisji Episkopatu Polski ds. misji na dzień pomocy misjom przypadający 6 stycznia 2016 r.

 

Budujemy mosty

PYTAMY Ks. Jerzego Limanówkę SAC, prezesaPallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl

Jak zrodził się zamysł utworzenia Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl?

Misje prowadzimy od lat 70 ubiegłego wieku. W 2008 r. przy Pallotyńskim Sekretariacie Misyjnym powstała fundacja. Jej nazwa nawiązuje do nazwisk rzymskiego kupca Jakuba Salvatiego oraz założyciela pallotynów św. Wincentego Pallotitego. Kupiec pomagał Pallotiemu w zgromadzeniu środków finansowych przeznaczonych na wsparcie Kościoła chaldejskiego, stając się kwestarzem środków na charytatywną i misyjną działalność Kościoła. Kiedy powstała fundacja, poza akcjami zbierania funduszy na misje, powołane zostały inne dzieła, m.in. Pallotyński Wolontariat Misyjny zorganizowany przy placówkach warszawskiej prowincji pallotynów.

Dokąd wyjeżdżają wolontariusze wyruszający na misje wraz z pallotynami?

W rachubę wchodzą: Gruzja, Rwanda, Wybrzeże Kości Słoniowej, Kongo oraz Wenezuela. W tej chwili, ze względu na bardzo stabilną strukturę placówki w Rwandzie, gdzie pallotyni są obecni od 40 lat, najłatwiej nam organizować wyjazdy właśnie tam.

W jaki sposób ochotnicy przygotowywani są do pracy?

Mniej więcej na początku roku akademickiego z kandydatów chcących zaangażować się w wolontariat, zainteresowanych tematem misji, gotowych nieść pomoc drugiemu człowiekowi, tworzymy kilkunastoosobową grupę. Poznajemy ich w trakcie spotkań zaplanowanych na kolejne miesiące. Chodzi nam o to, by zorientować się w poziomie wiary tych ludzi. Część z nich to członkowie różnych grup formacyjnych, jak oaza czy KSM; można powiedzieć, że ci dostają tylko szlif misyjny. Formacji wymaga natomiast druga grupa, którą tworzą osoby spontanicznie odpowiadające na ogłoszenie - wyjazd ma dla nich charakter formacji. Zależy nam też na tym, by w czasie kursu nie tylko rozbudzić zainteresowanie tematyką posługi misyjnej, ale też przekazać nasz charyzmat pallotyński. Kolejne zadanie kursu to próba rozpoznania, co każdy z uczestników może dać z siebie podczas takiego wyjazdu. Krótki, bo miesięczny wyjazd do Afryki traktujemy jako kontynuację kursu wolontaryjnego.

Wolontariat misyjny wymaga rozreklamowania?

Uważam, że w Polsce jest dość popularny. Na misje wyrusza coraz więcej świeckich. Nie brakuje ku temu okazji, ponieważ większość zakonów, które prowadzą misje, organizuje własne wolontariaty. Wyjazdami takimi zajmują się też organizacje pozarządowe, ale na wolonatariat misyjny do Afryki można wyjechać tylko we współpracy z Kościołem katolickim. Trzeba jednak przyznać, że bardziej garną się do takiej formy posługi dziewczyny. Nie ukrywamy, że przydałoby się więcej chłopaków. Na obecnym kursie w gronie 13 osób mamy ich tylko czterech.

Co zyskuje każda ze stron uczestniczących w akcji: wolontariusze, pallotyni oraz mieszkańcy krajów misyjnych?

Dla nas istotne jest to, że zyskujemy bardzo cennych współpracowników. Wolontariuszom udział w akcji jest potrzebny, by poznać dany kraj i jego kulturę, ale też - pozbyć się uprzedzeń. Dla ludzi, których spotykają, to możliwość zdobycia wiedzy wykraczającej poza własną społeczność i kraj, jak też wychodzenia z izolacji. Mówiąc metaforycznie, wolontariat służy budowaniu mostów. Jako ciekawostkę podam przykład Josephy, która z Rwandy przyjechała do Łodzi na studia. Rozumiemy ją, inaczej patrzymy na jej potrzeby, nie dziwią nas jej reakcje na polskie realia, wiemy np., dlaczego mogą jej nie smakować polskie potrawy...

Czy Ksiądz ma doświadczenie pracy na misjach?

Stając na czele fundacji, nie miałem takiego doświadczenia. Uważam jednak, że ma to swoje plusy. Zdaniem Kapuścińskiego najłatwiej książkę o danym kraju napisać albo po sześciu dniach, albo dopiero po sześciu latach, ponieważ to, co nas na początku zadziwia, fascynuje, potem zaczyna się komplikować. Misjonarz, który po latach pracy zagranicą wraca do Polski, patrzy na misje przez pryzmat kraju, w którym przebywał. Ja nie mam takiego obciążenia.

NOT. LI

Echo Katolickie 3/2016

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama