O kościele na Kamczatce, budowanym przez ks. Krzysztofa Kowala
Rok temu na łamach „Przewodnika Katolickiego" rzuciliśmy hasło: „Budujemy kościół na Kamczatce". Apelowaliśmy wówczas do Czytelników naszego pisma o to, aby wsparli modlitewnie i finansowo dzieło ks. Krzysztofa Kowala na Dalekim Wschodzie. Cały czas z uwagą śledzimy też dalsze losy tego niezwykłego przedsięwzięcia, powstającego tam, gdzie „zaczyna się czas".
Budowa kościoła na Kamczatce jest potrzebą chwili. Jeszcze nigdy w historii nie było tam żadnej światy ni katolickiej, a najbliższy przybytek Pański znajduje się trzy tysiące kilometrów dalej. Właśnie dlatego na tej groźnej, ale pięknej ziemi, na ostatniej parafii świata na Wschodzie, ks. Krzysztof Kowal, niezwykły kapłan-zapaleniec, buduje kościół. Bo tam, gdzie zima trwa dziewięć miesięcy, a nad kilkumetrowymi zaspami śniegu góruj ą jedynie dymiące wulkany, są też ludzie z utęsknieniem czekający na Chrystusa.
Rok na Kamczatce to jak tydzień u nas. Tam życie toczy się swoim własnym rytmem, a po przyjeździe szybko przestaje się zwracać uwagę na dni tygodnia czy na zegarek. Rytm dnia zaczyna wyznaczać słońce.
W Rosji każdą rzecz trzeba nadal wywalczać w urzędach, potwierdzać pieczęcią, oficjalnym pismem. Bo Rosjanie, tak jak za sowieckich czasów, kochają ponad wszystko „bumagi". Im więcej pieczęci, tym lepiej.
Dlatego kiedy rok temu, po pięciu latach starań, ks. Kowal otrzymał wreszcie pozwolenie na budowę kościoła, wiadomo było, że to dopiero początek długiej drogi do celu.
- Gubernator to wykształcony, bardzo kulturalny człowiek, który zarządza Kamczatką we współczesnym stylu. Trudności pojawiły się jednak po protestach Kościoła prawosławnego. Ostatecznie nie otrzymaliśmy zgody na budowę świątyni w „historycznym" centrum miasta. Ale to „niet" przyjęliśmy pogodnie, zaczęliśmy szukać innego miejsca i udało się - mówi ks. Kowal, proboszcz parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus w 250-tysięcznym Pietropawłowsku Kamczackim.
Dziś wiadomo już, że katolicka świątynia będzie budowana niedaleko Oceanu Spokojnego.
- Jak to mówią, Pan Bóg piękne wiersze na krzywych liniach pisze. Nowe miejsce jest sto razy lepsze, bo teraz kościół będzie widzialny prawie z każdego punktu miasta. No i zapewniono nam tym samym wspaniałe widoki ze świątyni, bo wierni zamiast na witraże będą spoglądać na wulkany - śmieje się ks. Krzysztof.
Najważniejsze jednak, że wspólnota parafialna trwa mimo to, że wierni cały czas spotykają się w starym, ciągle remontowanym drewnianym domku w centrum miasta. Nabożeństwa zaś nadal odbywają się w pokoiku-kaplicy o wymiarach osiem metrów na trzy.
Liczbowo i terytorialnie parafia rozwija się pomalutku. W tym roku przybyło pięć nowych osób, jednak niektórzy wierni opuszczają Kamczatkę. To ci, którym skończyły się kontrakty i wracają w rodzinne strony, tak jak pan Kazimierowicz, dotychczasowy przewodniczący rady parafialnej.
Pojawiają się jednak i nowi.
- Niedawno przyjechała do mnie 83-letnia pani Woźniak, ochrzczona w dzieciństwie, która po kilkudziesięciu latach chciała być wyspowiadana i namaszczona przed śmiercią. Syn wiózł ją specjalnie 250 kilometrów do naszej parafii. Mamy też nową filię parafialną w miejscowości Esso, 550 kilometrów od Pietropawłowska Kamczackiego, gdzie spotkałem potomków zesłanych tam Polaków. I właśnie takie niezwykle wydarzenia najlepiej doładowują moje wewnętrzne „bateryjki duchowe" - mówi ks. Krzysztof, który regularnie objeżdża swoją 3,5 razy większą od Polski parafię.
Jest mu jednak coraz ciężej, ponieważ już trzeci rok przebywa na Kamczatce sam. Dlatego zamierza prosić swojego przełożonego, bp. Cyryla Klimowicza z Irkucka, o przysłanie drugiego kapłana. Bowiem gdy rozpocznie się budowa kościoła, trzeba będzie ruszyć w świat w poszukiwaniu pomocy. A ktoś przecież musi pozostać z wiernymi.
W Polsce pocztą pantoflową rozniosła się już wieść o „Wokulskim w sutannie", pracującym na Kamczatce. Dlatego do jego parafii coraz częściej trafiają turyści i biznesmeni odwiedzający Daleki Wschód.
- Są jednak i tacy, którzy przyjeżdżają w konkretnym celu, tak jak Paweł, stolarz z Miastka, czy Łukasz z dawnej polskiej parafii ks. Krzysztofa - obaj przylecieli na Kamczatkę na własny koszt, po to, by pomóc w tworzeniu wspólnoty parafialnej - podkreśla Jekaterina Szerengowska, jedna z parafianek ks. Kowala.
On sam cieszy się z każdej dodatkowej pary rąk do pracy i podkreśla, że bezcenna jest wszelka pomoc.
- Choć kościółek ma być przeznaczony zaledwie na sto osób, to przy tutejszym terenie i klimacie oznacza to, że koszt jego budowy wyniesie niebotyczną sumę pół miliona dolarów. Sam projekt architektoniczny kosztuje około trzydziestu tysięcy dolarów. To zawrotne sumy, wielokrotnie przekraczające nasze możliwości - mówi ks. Krzysztof.
Jekaterina Szerengowska tłumaczy, że tak wysokie koszta spowodowane są tym, że prawie wszystkie materiały trzeba sprowadzać drogą lotniczą. Dlatego cegła kosztuje na Kamczatce 1,5 dolara.
- Nawet jabłka przylatują do nas samolotami, nic więc dziwnego, że ceny są tu wyższe niż w niebotycznie drogiej Moskwie - dodaje.
Ks. Krzysztof oblicza czas potrzebny do budowy kościoła na pięć lat. Niestety, ze względu na rosyjskie wymogi prawne ma na nią jedynie trzy lata. Zapowiada się więc wyścig z czasem. Tak więc nie mniej ważne niż pieniądze pozostaje wsparcie modlitewne.
- Dlatego chciałbym jeszcze raz podziękować serdecznie wszystkim Czytelnikom „Przewodnika Katolickiego" za wszelką okazaną do tej pory pomoc. To, że mogę trwać cały czas w nadziei, jest także ich wielką zasługą - podkreśla kapłan z Kamczatki.
Przypominamy, że każdy, kto oprócz wsparcia modlitewnego chce także w materialny sposób pomóc w budowie pierwszego kościoła katolickiego na Kamczatce, może to uczynić przekazując pieniądze na numer konta:
Bank Pekao S.A. I/o. w Koszalinie Krzysztof Kowal nr rach. 57 12401428 1111000022503956
(z dopiskiem: „Przewodnik dla Kamczatki")
opr. mg/mg