Salezjanie w Demokratycznej Republice Konga

Demokratyczna Republika Konga to po Algierii drugie co do wielkości państwo w Afryce. O specyfice misji w tym kraju opowiada ks. Piotr Paziński, pracujący tam już 37 lat

Misje salezjańskie 1-2/2014

s. Grażyna Sikora CMW, ks. Piotr Paziński

SALEZJANIE W DEMOKRATYCZNEJ REPUBLICE KONGA

Salezjanie w Demokratycznej Republice Konga

Demokratyczna Republika Konga to – po Algierii – drugie co do wielkości państwo w Afryce. Żyje tam ok. 72 mln ludzi. Od ponad 37 lat pracuje w tym kraju salezjanin, ks. Piotr Paziński.

W Mokambo jest tylko trzech salezjanów. Jak sobie radzicie?

Jeden współbrat jest proboszczem w samym Mokambo. Ma pełne ręce pracy duszpasterskiej. Drugi, koadiutor, zajmuje się młodzieżą i sprawami domu. A ja z wielką radością i satysfakcją doglądam pozostałe wspólnoty kościelne naszej misji. Do około 15 wiosek mogę dotrzeć samochodem, gdy ten jest na chodzie. Do innych motorkiem albo rowerem, a do kilku tylko łodzią po rzece Luapula. Co tam robię? Jestem z ludźmi, słucham ich, odwiedzam i pomagam chorym. W wielu wioskach jest nasza szkółka nauki czytania i pisania z jednym lub dwoma nauczycielami. Zaglądam tam, rozmawiam z dziećmi i nauczycielami. Potem najważniejsze – odprawiam Mszę św., prowadzę katechezę, udzielam sakramentów. Zawsze potem przy stole albo na rozścielonym worku na ziemi jest wspólny posiłek, a wieczorem, przy ognisku, do późnej nocy śpiewy i tańce. I na końcu zasłużony odpoczynek. W każdej wiosce, nawet maciupkiej, ktoś bez problemu udostępnia misjonarzowi swój domek i łóżko. Nigdy jeszcze w moich podróżach nie byłem głodny. A wyjazdy moje trwają od kilku do kilkunastu dni. Dbam jednak, aby zabrać ze sobą gotowaną wodę do picia. A zatem warunki na naszych misjach są zupełnie ludzkie.

Demokratyczna Republika Konga to jak większość państw afrykańskich kraj wielu dzieci. Jaka jest ich sytuacja?

Trudna. Chciałbym, tutaj zacytować to, co niedawno wyczytałem: „Połowę z liczącej ponad 70 milionów populacji Demokratycznej Republiki Konga stanowią dzieci poniżej 18 roku życia. Konflikt i przemoc, w których od lat pogrążone jest Kongo, co pół roku pochłania więcej ofiar niż fala tsunami na Oceanie Indyjskim w 2004 roku. W najbardziej tragicznej sytuacji znajdują się dzieci. Według raportu „Child Alert: Democratic Republic of Congo”, opracowanego przez UNICEF wynika, że co piąte dziecko nie dożywa wieku 5 lat, połowa dzieci pomiędzy 6 a 11 rokiem życia nie uczęszcza do szkoły, a co trzecie jest niedożywione. Uważa się, że co dziesiąte dziecko straciło jednego lub oboje rodziców w szerzącej się pandemii AIDS. Tysiące dzieci zostało wcielonych w szeregi uzbrojonych grup lub padło ofiarami łamania praw człowieka, w tym morderstw i gwałtów”. Ten smutny cytat mówi sam za siebie.

A jaka jest wasza młodzież? Jakie ma problemy i marzenia?

Jest taka jak wszędzie. Młodzi chcą żyć, lepiej żyć, być syci, mieć lepsze jutro. Na tutejszą młodzież, zwłaszcza w miastach, gdzie jest dostęp do TV i Internetu, wielki wpływ mają różnego rodzaju mody z dalekiego świata. Młodzież z miast lepiej rozumie, że jej przyszłość zależy od nauki. Marzy więc o tym. Często uważa, że jedynym sposobem, by to osiągnąć jest opuszczenie swojego kraju i szukanie szczęścia w Europie, w Ameryce czy Południowej Afryce. Młodzi są często zagubieni, mają wymieszane wartości. Groźne są sekty, narkotyki, beznadzieja. Młodzi z buszu, nie znając szkoły, nie czują jej smaku czy potrzeby. Pociąga ich atmosfera miasta. Ma się wrażenie, że wioski to dorośli i dzieci. Brak pokolenia pośredniego, bo młodzież jedzie do miast, najczęściej zaludnia ich peryferie, narażając się na niebezpieczeństwo wielkiego zagubienia .

A jak wygląda sytuacja rodzin w Kongo?

Rodziny są wielodzietne, ale notuje się wielką umieralność dzieci we wczesnym dzieciństwie. Nie zawsze jest to wynik niedożywienia. Często raczej złego żywienia, ignorancji w dziedzinie higieny, braku dobrej – prawdziwie pitnej wody, braku dostępu do pierwszej pomocy medycznej. Jest wiele dziewcząt-matek (15-18 lat). Małżeństwa cywilne, a jeszcze bardziej kościelne, zawiera się często dopiero, gdy przychodzą na świat dzieci. Małżeństwa bezdzietne mają małe szanse na przetrwanie. W wielkich miastach wiele dzieci, z różnych powodów, żyje na ulicy. 20% z nich to dzieci oskarżone o czary i uznane za przyczynę biedy i niepowodzenia w domu.

Jak żyją ludzie w Kongo?

Tylko niewielka grupa ludzi to ludzie ogromnie bogaci, którzy stają się coraz bogatsi. Są to osoby związane z polityką i władzą. Często ich zasobność to owoc kariery, nie zaś uczciwej pracy i wysiłku. Korupcja i przekupstwo to tutaj nie rzadkość. Widać wielką przepaść między bogatymi i biednymi. Wielu żyje za jednego dolara dziennie. Ogromna większość ludzi z obrzeży wielkich miast i z wiosek rozrzuconych w buszu, gdzie nie ma dróg, środków komunikacji, struktur trwałego rozwoju, żyje w biedzie, że aż piszczy. By wyjść z niej, co okazuje się marną mrzonką, szukają rozwiązania, przechodząc do innych kościołów i sekt, szukając cudu lub uciekając się do czarów. Tutaj nieszczęścia, zbyt wczesna śmierć, choroba, niepłodność są – według tradycji i przekonania wielu – ściągane przez kogoś z bliskich, kto chce się wzbogacić i dlatego korzysta z „posługi” czarowników. Trudno to wyplenić.

Czasem słyszymy o problemie czarowników w Kongo? Czy Ksiądz się z tym spotkał?

Tak, spotkałem się. Sprawy związane z czarownikami, oskarżenia o czary osób, dzieci, uważanych z tego powodu za źródło wszelkich nieszczęść to realia niemal codzienne. Dorośli i dzieci, w podróży, przy pracy i przy zabawie, w złości i w radości używają słownictwa mówiącego o czarodziejstwie. Ludzie boją się oskarżeń o czary, wypowiadanych przez jasnowidza „nganga”. Byłem świadkiem wielu tragedii rodzinnych, osobistych i wspólnotowych w wioskach. Był to wynik zakorzenienia tej mentalności tradycjonalnej, w której wierzy się w to, co powiedział „nganga”, bo to on orzeka, kto jest winien danego nieszczęścia. Misjonarz jest wtedy bezradny. Np. w ciągu ostatniego roku na terenie misji Mokambo, z okazji pogrzebów, przeprowadzono trzy razy zwyczajowe obrzędy „londola”. Polegały one na tym, że trumna zmarłego, niesiona w orszaku pogrzebowym, miała wskazywać winowajców nieszczęść, kierując się do domów, gdzie oni mieszkają. Zniszczono wtedy kilkanaście domostw, pobito ich mieszkańców. W innych podobnych przypadkach doszło do samosądów, zabójstw. W tej sytuacji trudno jest mówić o nadziei, miłości, przebaczeniu, a jednak trzeba mówić, bo ludzie oczekują tego gdzieś w głębi serca. Potrzebujemy dużo modlitwy i światła. I Was o to prosimy.

Rozmowę przeprowadziła s. Grażyna Sikora CMW

Tekst pochodzi z czasopisma Misje Salezjańskie

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama