Pracuję na placówce sióstr salezjanek w Mansie, w Zambii. Nazywam się Zosia Ruducha i wyjechałam jako wolontariuszka na roczną misję z ramienia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie
Pracuję na placówce sióstr salezjanek w Mansie, w Zambii. Nazywam się Zosia Ruducha i wyjechałam jako wolontariuszka na roczną misję z ramienia Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie.
W Mansie, razem z drugą wolontariuszką Magdaleną Sipajło, prowadzimy nieformalną szkołę garażową. Od poniedziałku do piątku lekcje zaczynamy o godzinie 7:30, ale dzieci przychodzą wcześniej. W przeciwieństwie do państwowych szkół, nasi uczniowie nie noszą mundurków. Jesteśmy tu dwa tygodnie i już zauważyłyśmy, że niektórzy codziennie przychodzą w tych samych ubraniach. Jeden z chłopców, Gift, zawsze ma na sobie różowe spodnie od piżamy, a jego kolega, Royd, tę samą czerwoną koszulkę i za duże adidasy na nogach. Trochę się obawiamy, że jak w końcu zmienią ubranie, to ich nie rozpoznamy.
Szkoła garażowa nie jest tylko nazwą. Faktycznie mieści się w garażu, na podwórku sióstr salezjanek. Z tyłu stoi zepsuty motor, a w kącie stary silnik (chyba od traktora). Pod sufitem wisi napis: Salesian Mansa University – Salezjański Uniwersytet w Mansie. Brzmi poważnie. Uczymy religii, języka angielskiego i matematyki. Wolontariuszki, które pracowały tu przed nami, włożyły dużo wysiłku w pracę z dziećmi. Zauważyłam, że poziom naszych uczniów jest wyższy od poziomu tych, którzy przychodzą na dodatkowe lekcje w oratorium (salezjańska świetlica dla dzieci).
Podopieczni szkoły to dzieci, których rodzice nie są w stanie opłacić edukacji. Przychodzi do nas około trzydziestu osób. Ich wiek to 9 - 13 lat. Niektóre z nich nigdy nie chodziły do szkoły. Jeszcze nie zdążyłyśmy poznać ich historii. Wiemy tylko, że jeden z uczniów, Haward, jest naprawdę dobry z matematyki. Robi zadania nawet na poziomie piątej klasy. Christabell jest aktywną uczennicą. Zawsze pierwsza zgłasza się do odpowiedzi i zawsze chce podejść do tablicy.
Inna dziewczynka, Naomi, ostatnio przyszła do szkoły z dwójką rodzeństwa. Roześmianą czteroletnią siostrą i rocznym bratem, którego przyniosła na plecach. Jej mama trafiła do szpitala i ta dziesięcioletnia dziewczynka zaopiekowała się rodzeństwem. Jedna z salezjanek, siostra Margaret, zasugerowała, aby dziewczynka wróciła z maluchami do domu. Roczne dziecko nie może cały dzień spędzić w garażu. Naomi stanęły łzy w oczach. Rozpłakała się, bo nie mogła zostać na lekcjach.
Dzieci robią czasem dużo hałasu. Każdy z uczniów chce, żeby podejść i sprawdzić jego zadanie. Jak to dzieci, chcą być zauważone i docenione. Codziennie, nieśmiało pytają czy będzie Tobwa (czyt. tobła). Tobwę, czyli słodką mąkę kukurydzianą wymieszaną z wodą, dostają co drugi dzień na przerwie. Łatwiej się uczyć, kiedy głód nie doskwiera.
Już zdążyłyśmy się przywiązać do naszych podopiecznych. Cieplej nam się robi na sercu, gdy dostrzegamy naszych małych znajomych w tłumie dzieci z oratorium. My uczymy je przedmiotów szkolnych, one uczą nas cierpliwości, troski, codziennego uśmiechu i języka bemba.
opr. ac/ac