Wspomnienie z pielgrzymki na Górę Karmel
Galilea. Biblijna kraina. Kilka tysięcy lat temu zamieszkana przez Kananejczyków. Naród dumny i prosty. Za oknem przesuwa się biblijny krajobraz — żółtawy i wypalony przez słońce. Pogrążony, zdawało się, w melancholii tak odwiecznej jak samo dzieło stworzenia. Przez moment nawet ptak próbował ścigać się z autobusem. Cezarea Nadmorska, ogrody w Hajfie, Akko — minęły jak krótki sen. Autobus z trudem wspinał się na szczyt Karmelu.
Zalesione zbocza przypominały mi Święty Krzyż. Tylko zamiast jodeł króluje tu cedr libański. Zanim dotarliśmy na miejsce, gdzie prorok Eliasz stoczył walkę na ofiary składane Bogu z prorokami Baala, słońce zawieszone jeszcze wysoko na niebie jaśniało oślepiającym blaskiem. Powoli zbliżało się do linii horyzontu, najpierw przybierając delikatnie złocistą barwę, później gorejąc czerwienią. Sięgnąłem po Biblię, gdzie znalazłem werset: „Pan nie był w trzęsieniu ziemi”. Tak, Eliasz usłyszał Pana nie w wichrze i nie w trzęsieniu ziemi, lecz w „szmerze łagodnego powiewu” — jak czytamy w Pierwszej Księdze Królewskiej (19,9—13).
Góra Karmel uznawana jest za górę świętą zarówno przez żydów, jak chrześcijan i muzułmanów. Prorok Eliasz, ukrywając się przed siepaczami króla Achaba, zamieszkiwał jedną z licznych grot. Upominał króla, który pojął za żonę pogankę, piękną Jezebel. Przepych dworu królewskiego oraz pogańskie zwyczaje wprowadzone przez królową dawały zły przykład ludowi. Izraelici odchodzili od Boga. Eliasz upominał, nauczał i przepowiadał. Do końca swych dni chronił się w grocie, gdzie teraz znajduje się prezbiterium kościoła karmelickiego „Stella Maris”. Za szkłem można ujrzeć przygniecioną naszymi grzechami, pochyloną postać Proroka. Do dziś na wszystkich mapach szczyt góry Karmel nosi nazwę al-Muqraca, czyli „Ofiara”. W czasach bizantyjskich liczne groty stały się schronieniem dla eremitów i mnichów, urzeczywistniających nauki Eliasza i jego ucznia Elizeusza.
Pielgrzymkę prowadził ks. Grzegorz Pawłowski, który przyjechał do Izraela trzydzieści lat temu wraz z emigracją 1968 roku. Przyjechali tu Polacy pochodzenia żydowskiego, u których judaizm dopiero tu, na miejscu, się ujawniał. Często były to małżeństwa mieszane, judeo-chrześcijańskie. Ci ludzie, nagle wyrzuceni ze swojej ojczyzny, potrzebowali duszpasterza. To duszpasterstwo ks. Grzegorza ulegało z biegiem lat rozwojowi. Teraz sięga głębiej. Sięga samych korzeni naszej wiary. Raz w miesiącu obywatele Izraela zafascynowani postacią Jezusa gromadzą się w skromnej kaplicy kościoła franciszkańskiego w Jaffie. Spotkaniom przewodzi ks. Pawłowski, sam będący obywatelem Izraela. Jest to nowa jakość w Kościele katolickim, aprobowana przez Ojca Świętego. Dla Żyda nie jest ważne pytanie, czy istnieje Bóg. Dla niego jest to oczywiste. Ważne natomiast staje się pytanie, kim jest Bóg dla mnie, konkretnego człowieka. Żydzi zawsze z Bogiem prowadzili dysputy i prowadzą je nadal. Nawet odstępowali i odstępują od Niego. Trudno jednak wyobrazić sobie Żyda bez Boga. Tutaj, w Ziemi Świętej, funkcjonuje wiele Kościołów chrześcijańskich — i tutaj właśnie otwierają się wrota pluralizmu, który nieuchronnie musi prowadzić do inkulturacji i ekumenii. I chyba nie ma powrotu do jedności Kościołów chrześcijańskich bez powrotu do pierwotnego Kościoła judeochrześcijańskiego.
Składany stolik turystyczny służy za ołtarz. Skupione twarze koncelebransów i przepiękny o zmierzchu widok na dolinę Ezdrelon. Nazwa ta jest greckim zniekształceniem biblijnej nazwy Yizreel — „Bóg sieje”. Nagle na niebie pojawia się ostry sierp księżyca. Tak jaśniejący, że widać strugi światła spadające na dolinę.
Powrót. Autostrada wiedzie przez pola i sady pomarańczy. Od czasu do czasu w oddali migotały światła. Autobus zatrzymał się na parkingu. Cisza nocy unosiła się nad ziemią. Wiatr ucichł. Na pomruk motoru nakładało się granie cykad i szelest niezliczonych owadów. Za czterdzieści minut zajaśniały światła Tel-Awiwu.
opr. mg/mg