W bazylice Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie jest ponad 70 kaplic, z których większość poświęcona jest Maryi
Tutaj, chyba jak nigdzie indziej, można zrozumieć, co to znaczy zakochać się w Matce Bożej, jako człowiek i jako naród.
Swego czasu poznałem pewnego proboszcza, oczywiście nie zdradzę z jakiej parafii, który miał bardzo specyficzne podejście do administrowania powierzoną sobie wspólnotą, a także świątynią. Najlepiej taką postawę oddają jego własne słowa, a mianowicie, że „proboszcz w swojej parafii jest jak papież”. W związku z takim podejściem ów ksiądz proboszcz nie czuł się skrępowany żadnymi przepisami, czy to liturgicznymi, czy też dotyczącymi konserwacji zabytków, i śmiało wprowadzał w życie wszystkie swoje pomysły, nie konsultując się z nikim. Żeby było jasne, był to bardzo pracowity kapłan, zatroskany o parafialne budynki, ciągle coś remontował i zazwyczaj robił rzeczy właściwe i potrzebne. Czasami jednak jego pomysły nie były najszczęśliwsze, no ale któż by się sprzeciwił papieżowi? Więc i te mniej szczęśliwe idee wprowadzał w życie. Jedną z nich było skupienie różnych obrazów przedstawiających Matkę Bożą w jednym miejscu kościoła. Wcześniej obrazy te były w różnych nawach i ołtarzach, ale ksiądz proboszcz postanowił to uporządkować i zrobić taki „kącik maryjny”. I dowodził wszem i wobec, że tak jest najlepiej: „wszystkie Matki Boskie są w jednym miejscu”. Pamiętam, jak bardzo mnie to wówczas raziło, zarówno mówienie o Matce Bożej w liczbie mnogiej, jak i to skumulowanie wizerunków na małej przestrzeni. Nie byłem odosobniony w takiej ocenie sytuacji, i wielu czcicieli Maryi miało owemu proboszczowi za złe przeprowadzenie takiej zmiany. Głównym zarzutem było, że zabrał te wizerunki „z ich miejsca”. Nie śledziłem dalszego rozwoju sytuacji, ale raczej nie sadzę, aby ta inicjatywa doprowadziła do rozwoju kultu maryjnego w parafii. Od tamtego czasu mam też takie lekkie przewrażliwienie na czytelność znaków i przekonanie, że należy unikać ich kumulacji.
Możecie więc sobie wyobrazić, co poczułem, kiedy przed laty po raz pierwszy mogłem przybyć do bazyliki Niepokalanego Poczęcia w Waszyngtonie, w której jest ponad 70 kaplic, z których większość poświęcona jest Matce Bożej, a właściwie co powinienem poczuć w związku z powyższą konstatacją. Tymczasem nie poczułem żadnego dyskomfortu, wręcz przeciwnie. To miejsce pozwala zrozumieć, czym jest Ameryka dla ludzi różnych narodowości, którzy wybierają ją sobie za ojczyznę, a jednocześnie ukazuje, jak bardzo katolicy kochają Matkę Bożą, jak bardzo jej potrzebują i to potrzebują jej w najbardziej swojskim, familijnym wizerunku. Dlatego chcą ją mieć zawsze blisko. Jak to powiedział św. Jan Paweł II, który jako pierwszy papież nawiedził to miejsce 7 października 1979 roku: „To sanktuarium przemawia do nas głosem całej Ameryki, głosem wszystkich jej synów i córek, którzy przybyli tu z różnych zakątków Starego Świata. Kiedy oni tu przybyli, zabrali ze sobą w swoich sercach miłość do Matki Bożej, którą charakteryzowali się ich przodkowie i oni sami w swoich ojczystych krajach. Ci ludzie, mówiący różnymi językami, wywodzący się z różnych środowisk historii i tradycji we własnych krajach, spotkali się w sercu Matki, która była wspólna dla wszystkich. Podczas gdy ich wiara w Chrystusa uświadomiła wszystkim, że są jednym ludem Bożym, ta świadomość stała się jeszcze bardziej żywa dzięki obecności Matki w dziele Chrystusa i Kościoła”.
Zanim jednak pojawił się tam papież i podniósł świątynię do godności bazyliki mniejszej, jej przeszłość była dość trudna. Najpierw w 1847 roku, papież Pius IX na prośbę biskupów amerykańskich ogłosił Maryję Niepokalanie Poczętą patronką Stanów Zjednoczonych, ale przez długi czas nie miała ona swojej godnej świątyni. Dopiero w 1913 roku, w 25-lecie założenia Katolickiego Uniwersytetu Ameryki, jego rektor, bp Thomas J. Shahan uzyskał u Piusa X zgodę na wybudowanie narodowego sanktuarium. Amerykanie chcieli mieć swoje wielkie sanktuarium na wzór sanktuariów europejskich. 23 września 1920 roku kard. James Gibbon, arcybiskup Baltimore, poświęcił kamień węgielny świątyni i budowa ruszyła, ale niestety została zahamowana w początkach lat trzydziestych, ze względu na kryzys gospodarczy. Później druga wojna światowa całkowicie zatrzymała budowę świątyni i wydawało się, że prace mogą nigdy nie zostać wznowione. Dopiero w roku 1953, czyli w roku poprzedzającym 100. rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Matki Bożej, dzięki hojności amerykańskich katolików prace ruszyły i po sześciu latach, w listopadzie 1959 roku arcybiskup Nowego Jorku, kard. Francis Spellman, poświęcił górny kościół. Ten moment nie był jednak zakończeniem prac, gdyż zdobienie wnętrz i powstawanie nowych kaplic (jest ich dziś ponad 70) trwa nadal. Ta największa świątynia obu Ameryk posiada dzisiaj całkowitą długość 140 metrów, jej powierzchnia wynosi 2360 m2. Jest doskonałym przykładem pogodzenia tradycyjnej chrześcijańskiej architektury z wymaganiami nowoczesności. Architekt Charles Maginnis zaprojektował ją jako kombinację klasycznych cech kościołów wschodnich — bizantyjskich i właściwości kościołów zachodnich charakterystycznych dla Rzymu. Ten „bizantyjsko-romański” styl miał jego zdaniem stanowić architektoniczną symfonię sakralną w stolicy potężnego kraju. Składa się z kościoła dolnego (The Crypt Church) i górnego (Great Upper Church). Pośrodku dolnego kościoła znajduje się The Mary Memorial Altar - ołtarz poświęcony pamięci Matki Bożej, ufundowany przez ponad 30 tysięcy Amerykanek, noszących imię Mary, a każda z katolickich narodowości, z których składa się społeczeństwo Stanów Zjednoczonych posiada tutaj swoją kaplicę.
W tym roku po raz trzeci miałem okazję nawiedzić bazylikę. Moja pierwsza wizyta miała miejsce bodaj w 2010 roku. Później w 2012 roku wybrałem się tam ponownie, aby wziąć udział w największej na świecie manifestacji w obronie życia, które co roku właśnie tam się rozpoczynają. I w tym roku wraz z braćmi kapłanami z mojego rocznika. Z wszystkich tych wizyt pozostaje niedosyt, bo nigdy nie miałem czasu, aby przejść od kaplicy do kaplicy i kontemplować historię danego narodu i Matki Bożej. Na szczęście w tym roku miałem możliwość sprawować Eucharystię w kaplicy polskiej pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. W apsydzie kaplicy mieści się ołtarz, a za nim w głębi kopia Obrazu Jasnogórskiego. W łuku przed apsydą widnieje napis: OUR LADY OF CZĘSTOCHOWA PRAY FOR US. Na lewej ścianie rozwieszony jest kolorowy arras przedstawiający chrzest Mieszka I w 966 roku, a nad nim wyryto napis: „Bogurodzica Dziewica”. Na prawej ścianie jest arras z królem Janem Kazimierzem ogłaszającym (l kwietnia 1656) Maryję Królową Polski i napis: Królowo Polski, módl się za nami”. Na okrągłym sklepieniu widnieje orzeł biały i postacie niektórych polskich świętych. Kaplicę oddano do użytku 3 maja 1964 roku, odnowiono we wrześniu 1989 roku.
I cóż jeszcze dodać? Chciałbym tam powrócić i spędzić przynajmniej cały dzień. Bo tutaj, chyba jak nigdzie indziej można zrozumieć, co to znaczy zakochać się w Matce Bożej, jako człowiek i jako naród.
opr. mg/mg