O sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej w Turzy Śląskiej
Postawiliście już ten kościół Matce Bożej Fatimskiej? — zapytał gość z Niemiec. Po nim pytali kolejni Niemcy, którzy nie wiedzieć czemu zaczęli odwiedzać wieś tuż po wojnie. — U nas kościół? — dziwili się mieszkańcy Turzy Śląskiej. — Owszem, przydałby się, bo do najbliższego trzeba maszerować godzinę. Ale skąd wy o tym wiecie?!
Turza to mała wieś koło Wodzisławia Śląskiego. Wizyty Niemców wywołały w niej wielkie poruszenie. Mieszkańcy wsi brali ich po kolei na spytki.
Wyjaśnienia gości były jednak jeszcze bardziej tajemnicze. — Tu, na szczycie wzgórza, Rosjanie zranili niemieckiego żołnierza — mówili goście. — Temu rannemu ukazała się Matka Boża Fatimska. Powiedziała, że powstanie tu Jej sanktuarium — tłumaczyli.
Mieszkańcom nie mieściło się to w głowach. Nie przyglądali się radziecko-niemieckim walkom w Turzy. Zanim na przedwiośniu 1945 roku przetoczył się tędy front, zostali ewakuowani. Goście z Niemiec uparcie powtarzali im jednak o żołnierzu i fatimskiej Madonnie.
Wkrótce pojawił się następny element układanki: dwa lata po wojnie, w 1947 roku, biskup przysłał do wsi księdza Ewalda Kasperczyka, żeby zbudował tu kościół. Na miejsce budowy wybrano szczyt górującego nad okolicą wzgórza. — I wtedy ludzie powiedzieli ks. Kasperczykowi, że tyn kościół by móg mieć wezwani Matki Bożej Fatimskiej — wspomina Ryszard Rek z Turzy. W 1947 roku był osiemnastolatkiem. Osobiście rozmawiał wtedy z Niemcami i słuchał ich tajemniczych opowieści.
Turzanom wystarczył na budowę jeden rok. Ks. Kasperczykowi wezwanie Matki Bożej Fatimskiej podobało się, tym bardziej że właśnie przypadała 30. rocznica objawień fatimskich. Turza stała się pierwszą parafią w Polsce pod tym wezwaniem.
Do kościoła zaczęli przyjeżdżać ludzie z całego Śląska. Ci, którzy mieli krewnych w Niemczech, powtarzali, że o kościele w tej małej wsi mówi niemiecka stygmatyczka, Teresa z Konnersreuth w Bawarii. Ludzie uważali Teresę za żyjącą świętą. Kobieta ta przez wiele lat po wypadku była przykuta do łóżka. Co piątek płakała krwawymi łzami, a na jej czole pojawiały się ślady korony cierniowej. Latami nic nie jadła. Nigdy w życiu nie była też w Turzy. — Ona godo, że Turza to miejsce błogosławione, że Matka Boża chce, żeby do Niej tam pielgrzymować — szeptali ludzie stojący w kolejkach przed sklepami. — Jak się dowiedziała, że jej goście są ze Śląska, a nie byli w Turzy, to ich upominała — przelatywały wiadomości od Pszczyny po Strzelce Opolskie. Nikt nie mówił tego głośno z obawy przed komunistycznymi władzami.
— Komuniści bali się Fatimy, więc bali się też i Turzy! — wspomina ks. Gerard Nowiński, proboszcz. — Przecież Matka Boża przepowiedziała w Fatimie nawrócenie Rosji. Jak komuniści mieli to znieść?
Pierwszy proboszcz, ks. Kasperczyk, organizował wielkie pielgrzymki do Turzy już w latach 50. Milicjanci ustawiali przed pielgrzymami blokady na drogach. Wzbraniali przejścia ze względu na... strefę nadgraniczną, która obejmowała Turzę. Ludzie jednak i tak docierali do kościoła przez pola.
W 1959 r. ks. Kasperczyk sprowadził z Fatimy do Turzy figurę Maryi. Dla niepoznaki na skrzyni z figurą widniał adres jednej z zakonnic z Turzy, a nie parafii. Figura peregrynowała po parafiach całej katowickiej diecezji. O Turzy usłyszeli już wszyscy, do których dotąd wieść o nowym sanktuarium nie dotarła.
Ataki komunistycznych władz były coraz bardziej bezsilne. — Czemu te meble są tak popaćkane? — pytam ks. Nowińskiego. Jesteśmy na probostwie. Na pięknych, rzeźbionych komodach i szafach ktoś wysmarował białą farbą olejną: „Pamiętaj człowiecze na Jezusa”, „Benedicto omnes bestiae et pecora Domino” (Błogosławcie Pana dzikie zwierzęta i bydło). — Wydział finansowy z Wodzisławia zarekwirował nam wszystkie meble, w moim pokoju zostawili tylko łóżko i jedno krzesło — wspomina ks. Nowiński. Był tu wtedy wikarym. — To była kara za to, że nie prowadziliśmy ksiąg inwentarzowych, których od nas żądali. A te meble mieli zabrać później. A więc mój proboszcz, ks. Kasperczyk, złapał farbę olejną i na każdym meblu coś napisał... Jak po nie przyjechali drugi raz i to zobaczyli, machnęli ręką i nie zabrali.
— Każde sanktuarium ma swoją specyfikę. Fatima ma ducha pokuty. I Turza także — mówi proboszcz Nowiński. Pamięta ten wieczór w 1979 roku, gdy na probostwo przyszło dziesięć osób z pytaniem, czy mogą dłużej modlić się w kościele. Czuwali tam do północy. Po miesiącu przyszło ich trochę więcej. Za trzecim razem było ich już trzydzieścioro. — Trzeba będzie im jakieś nabożeństwo odprawić — zdecydował ksiądz proboszcz Kasperczyk. Tak zrodziły się noce pokuty i wynagrodzenia, które odbywają się 29. dnia każdego miesiąca. Autokarami i samochodami przyjeżdżają wtedy tysiące ludzi. — My tych ludzi, którzy tu przyszli przed dwudziestu laty się modlić, wcale nie znaliśmy, oni nie byli z tej parafii! — mówi ks. Nowiński. — To nie był jakiś nasz wymysł. To też świadczy o tym, że to jest dzieło Boże — dodaje z przekonaniem.
Całe prezbiterium wokół obrazu Matki Bożej Fatimskiej jest obwieszone wotami. — Tu czynsto ludzie są uzdrowiani. Kiedyś co miesiąc na dzień chorych przyjeżdżała kobieta z chorym synem. Synek mioł do końca życio chodzić o kulach — mówi Ryszard Rek. Dni chorych odbywają się tu 13. dnia każdego miesiąca. — Roz synek ruszył z wszystkimi na ofiara. Naroz położył kule i poszoł na ta ofiara na własnych nogach! — wspomina. — Kule już tu zostały.
Ksiądz Nowiński nie chce mówić o cudownych uzdrowieniach. — Mógłbym przedstawić nawet i świadectwa lekarskie, ale ja sanktuarium reklamować nie muszę. Ludzie i tak tu przychodzą — twierdzi. Nie wyciągnęliśmy od niego nic nawet o przesłaniu Teresy z Konnersreuth. — Te cudowności do istoty rzeczy nie należą. O cudach mogą tutaj powiedzieć konfesjonały. Podczas nocy pokuty jednają się tu z Bogiem ludzie po dwudziestu, trzydziestu latach — mówi swoim zdecydowanym, ostrym głosem.
Kiedyś trzeba było ukrywać fakt, że w Turzy chętnie modlą się także Niemcy. Księdzu Nowińskiemu wciąż brzmią w uszach oskarżenia podczas przesłuchań w SB, że uprawia w Turzy kult faszystowski.
Na szczęście pielgrzymi okazali się mądrzejsi od komunistów. Wiedzą, że Matka Boża kocha Niemców tak samo mocno jak Polaków. Także tego chłopaka w mundurze Wehrmachtu, który w marcu 1945 roku wykrwawiał się na wzgórzu nad Turzą. Tak, jakby Maryja pokazywała nam, że chce w tej podwodzisławskiej wiosce pojednać dwie zwaśnione od czasu wojny narodowości.
opr. mg/mg