Kto wytrwa do końca

Rozmowa z Jackiem Pulikowskim, autorem poradników dla małżonków i wykładowcą w Studium Rodziny

 

Liczba rozwodów w Polsce wciąż rośnie, coraz więcej też głośnych odejść z kapłaństwa, skąd taka łatwość w podejmowaniu decyzji o rezygnacji z powołania?

To nie jest zwykły wzrost, to rośnie lawinowo. W 1994 r. było około 20 tysięcy rozwodów rocznie, w 2004 r. 50 tysięcy, a w 2006 r. 71 tysięcy. To jest oczywiście skutek. Skutek zmiany w człowieku przede wszystkim. Ludzie są teraz bardziej nieodpowiedzialni, ba, nawet nie chcą być odpowiedzialni, chełpią się tym, że są nieodpowiedzialni (słynne „róbta, co chceta”), chełpią się tym, że kierują się podnieceniami, a nie rozumem i wolą. Jest moda na bezmyślność i bezwolność, to jest połączone jednocześnie z totalnym nieładem seksualnym.

Skąd to się wzięło?

To jest wynik czterdziestu paru lat rozluźniania obyczajów, łamania wstydu, zachęcania do seksu nastolatków. To się udało w dużej mierze. Teraz tzw. dorośli tracą kontrolę nad pobudzeniami swojego ciała, nie są panami swojego ciała. Nie dorośli. Wiedzeni są bodźcami, pobudzeniami, własnymi doświadczeniami i to się przenosi na sposób trwania w powołaniach — w małżeństwie, w kapłaństwie. Są odejścia, bo nie zapanował nad swoim ciałem, zagubił się...

Czy większe przyzwolenie społeczne, nasza tolerancja dla takich zachowań, ułatwiają decyzje o odejściach?

Myślę, że w dużej mierze tak. Kiedyś, ja jeszcze pamiętam, w latach 60. ubiegłego wieku, okazało się, że któryś ze znajomych zdejmuje obrączkę na delegację. Pamiętam, jak byłem tym oburzony, a 20 lat później mój teść lekarz opowiadał, jak jakiś pacjent, stary kawaler, przychodzi z obrączką na ręku, teść pyta: „Ożenił się Pan?”, „Nie, panie doktorze, ale na błysk lepiej biorą”. To może być z jednej strony śmieszne, ale tak naprawdę jest tragiczne. Dziś bywa, że dziewczyny w ten sposób rywalizują, jak odbije którejś męża, to znaczy, że jest od niej lepsza.

Te przemiany idą rzeczywiście w tak złym kierunku?

Jest taka tendencja do tworzenia maksymalnego bałaganu. Z jednej strony jest to walka z Kościołem. Dla mnie przynajmniej, jest to jasne. Ale nawet dla tych, którzy nie wierzą, że jest to zorganizowana walka z Kościołem, to jest oczywiste, że na takich ludzkich postawach robi się świetny biznes — przemysł pornograficzny, narkotyki, antykoncepcja. To ogromne pieniądze, a wszystko by padło, gdyby ludzie żyli zgodnie z przykazaniami. W czystości do ślubu, potem by się pobierali na całe życie, byli sobie wierni, a do tego kochaliby dzieci... Wtedy te gigantyczne w skali świata pieniądze przepadłyby, nie można by ich zarobić. Jest to z jednej strony wspólnota interesów, brudnych pieniędzy, z drugiej — ideologia. A oczywiste jest, że jeśli ludzie zaczną masowo cudzołożyć, to interes będzie się kręcił. Filmy też pokazują pochwałę takiego życia, druga żona jest zawsze lepsza od pierwszej i ona zyskuje sympatię widza (dobrze, że on rzucił tę małpę, ta druga jest taka porządna, należała mu się lepsza). To wszystko jest kształtowane niejako podskórnie, ludzie tym nasiąkają.

Mamy szansę uchronić przed tym dzieci, wychować je w tak, żeby były wierne swojemu powołaniu?

Rzeczywiście toczy się teraz dramatyczna walka. Kiedyś mówiliśmy, że na wychowanie dzieci wpływa rodzina, Kościół, szkoła. Dziś to jest już dawno nieaktualne, dziś wpływa telewizja, Internet, rówieśnicy. Rodzina też oczywiście, więc pierwsze, co musimy zapewnić naszym dzieciom, to miłość rodziców. Miłość kobiety, czułość, tkliwość, niezbędna w wychowaniu dziecka. Miłość mężczyzny, bo mężczyzna też ma swoje miejsce nie do zastąpienia w wychowaniu. Mężczyzna, który odchodzi od dziecka otwiera furtki do jego zagubienia w okresie dojrzewania i później. Ale największa wartość dla dziecka wypływa z faktu, że rodzice nad jego głową się kochają. Mogą się nawet kłócić, ale musi być w dziecku niewzruszone przekonanie, że się kochają i będą razem do końca życia. A coraz więcej dzieci nie ma tego przekonania. Rozwodzący się rodzice przekazują dzieciom, że jest to słuszne, że tak trzeba. Jeżeli dziecko nie wyrasta w atmosferze pokoju i miłości, nie może dorosnąć do odpowiedzialnego wejścia do następnego pokolenia.

Są jakieś cechy, które szczególnie trzeba w dzieciach kształtować, żeby nie pogubiły się w dorosłym życiu?

Oczywiście, jeżeli człowiek ma nadawać się do miłości, czyli bezinteresownego dawania siebie, to musi pokonać swój egoizm. A przełamanie egoizmu jest poświęceniem. Nawet jak dziecko da komuś cukierka, to jest właśnie wychowywaniem do miłości i przygotowaniem do trwałego małżeństwa. Bo jeśli nikt od niego tego nie wymaga, jeśli wszystko ma, wszystkie jego zachcianki się spełnia, jak nagle w dniu ślubu ma się podporządkować zachciankom kogoś drugiego? Szczególnie, że ten drugi też chce podporządkowania swoim zachciankom.

Spotkanie dwóch egoizmów?

Tak, a małżeństwo wymaga ofiarności.

Niewiele się teraz o tym mówi w wychowaniu...

W ogóle, także o powinnościach przestało się mówić. Powiem więcej, człowiekowi nie godzi się kierować zachciankami, człowiek ma używać rozumu, człowiek ma kształtować wolę, człowiek ma sam siebie wychowywać.

A jeśli pojawia się kryzys, bo w każdym małżeństwie prędzej czy później się pojawi, to czy może być jakąś nauka dla dziecka, np. jak sobie radzić w trudnych sytuacjach?

Jeżeli rodzice będą przechodzić kryzys, po którym się pogodzą i będą ze sobą do końca życia, to jest dla dziecka przekaz, że miłość do końca życia jest możliwa, mimo nawet ciężkich kryzysów. Wtedy się dzieciom daje wyraźny sygnał, że problemy można rozwiązywać, że nie są powodem do odejścia. A dzisiaj młode dziewczyny, zamiast marzyć o trwałej, wiernej i pięknej miłości, od początku zakładają, że małżeństwo się rozpadnie, bo większość się rozpada. Może i w dniu ślubu o tym myślą... Ale ślub biorą, może się jakoś tam uda.

To dlatego decyzje o wyborze drogi życiowej, o małżeństwie, kapłaństwie są coraz później podejmowane?

Oczywiście, to jest zupełnie jasne. Mężczyźni wychowywani są tylko przez kobiety, ojcowie zupełnie się wycofali, mamusie wszystko za nich robiły, oni o niczym nie decydowali, więc jak tu nagle podjąć decyzję. Po prostu strach!

Jak do tego nie dopuścić?

Trzeba zachwycić postawą odpowiedzialności. Uczyć jak powinien zachowywać się człowiek właśnie dlatego, że jest człowiekiem. Ponadto należy wzmacniać dobre zachowania. Jeśli np. dziecko odda swoją zabawkę koledze, nie można krzyczeć, że taka droga zabawka, jak mogłeś oddać, ale lepiej pochwalić, że bardzo dobrze, bo kolega jest biedny i takiej zabawki by nie miał i że bardzo podziwiamy nasze dziecko. W każdym momencie, w wielu drobnych zachowaniach można dziecko pociągnąć w dobrą stronę. To się opłaci i to jest właśnie wychowanie.

Jak sobie najlepiej radzić w kryzysach małżeńskich, kapłańskich, kiedy szukać pomocy z zewnątrz?

Najlepiej radzić sobie w kryzysach 20 lat przed kryzysem.

To znaczy?

To znaczy dorastać do dojrzałości. Uczyć się pokonywać wszelkie trudności zanim one nadejdą. Oczywiście są różne terapie, różne sposoby wspomagania, gdy już dojdzie do kryzysu. Np. ludzie, którzy przyznają się do Kościoła w takich sytuacjach powinni korzystać z porad spowiednika, przewodnika duchowego. Są różne poradnie i doradcy. Najbezpieczniej korzystać z katolickich.

Czy są jakieś dobre strony kryzysów?

Trudność, jaka się pojawia na naszej drodze może powodować dwa skutki - albo nasz wzrost, jeżeli trudność pokonamy albo degradację, jeśli ona nas pokona.

Czyli trudności niekoniecznie trzeba traktować jako dopust Boży?

Powiem więcej, trudności są niezbędne. Na przykład w małżeństwie powodują, że małżonkowie dorastają i dorasta ich więź. Trudności są po to, żeby nas wzmacniać. Bez trudności wiele małżeństw prawdziwie nie dorasta.

Nawet takie trudności, kiedy mąż się zakocha w kimś innym i chce odejść, bo to wydaje mu się bardziej uczciwe?

Jak odchodzi, to na pewno nie jest to uczciwe! Zakochał się, czyli powstają jakieś uczucia. Wydaje się, że do końca życia. A uczucia można pokonywać. Przypomniała mi się taka anegdotka: wiele lat po ślubie, pewien znany człowiek, zapytany przez dziennikarzy czy kiedykolwiek myślał o tym, żeby się rozwieść, odpowiedział: „Rozwieść? Nigdy! Ale zamordować żonę, to wiele razy”. Takie uczucia pojawiają się w każdym małżeństwie. Złe albo dobre. Ale to są tylko uczucia. Gdybyśmy szli za uczuciami, to byśmy dwadzieścia razy w życiu zmieniali partnerów. Uczucia pojawiają się przypadkowo. Niewłaściwe powinno się odrzucać. A żyjemy w czasach, w których propaguje się pogoń za uczuciami. Oszukańczo nazywa się to miłością, żeby było wiarygodne, że można zostawić żonę, męża, wyrzucić jak śmiecie. Ale są powołania, które są nieodwracalne! Jeśli ktoś przyjmuje święcenia kapłańskie albo zawiera sakramentalne małżeństwo to sam, z własnego wyboru, odbiera sobie prawo do rezygnacji. W tym powołaniu musi wytrwać.

Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Co może w tym pomóc?

Sakramentalne małżeństwa, które praktykują, codziennie się modlą, które są w Kościele, te pary dają sobie radę. A te, które stawiają sobie bożki — zdobywanie pieniędzy, przyjemności, to za chwilę będą się zajmować zdobywaniem tych przyjemności z innymi „partnerami”.

Podobnie z księżmi, odchodzą ci, którzy przestają się modlić.

Tak, bo tylko trzymanie się Kościoła, przykazań i sakramentów daje nadzieję na przezwyciężenie największych nawet trudności.

Rozmawiała Małgorzata Tadrzak-Mazurek

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama