Dzieci nie są nasze

Rozmowa z o. Prof. Jackiem Salijem o prostocie i dziecięctwie

- Profesor kojarzy się z okularami i hałdą książek, a jak coś powie, to nie wiadomo, o co chodzi, bo za mądre. Tymczasem Ojciec nie dość, że pisze zrozumiale dla przeciętnego dorosłego, to jeszcze od paru lat odpowiada w „Małym Gościu” na pytania dzieci. Jak to Ojciec robi?

- Kiedyś studentka przyszła do wielkiego filozofa Husserla - tego samego, który był mistrzem świętej Edyty Stein - i pokazała mu fragment jego tekstu: „Panie profesorze, za nic nie mogę zrozumieć, o co tu panu chodzi”. Husserl czyta, czyta i w końcu powiada: „Ja też nie rozumiem, ale zapewniam panią, że kiedy pisałem, to rozumiałem. Nie zdarza mi się, żebym pisał coś, czego nie rozumiem”. Tę zasadę stosuję. Staram się sam rozumieć to, co piszę, i tak pisać, żeby czytelnik zrozumiał.

- Czy pisząc dla dzieci, nie obawiał się Ojciec utraty autorytetu naukowca?

- Staram się, jak potrafię, naśladować Pana Jezusa. A Pan Jezus dzieci nie unikał. I nie lękał się, że to zaszkodzi Jego autorytetowi.

- Ukazał się właśnie zbiór Ojca odpowiedzi na małogościowe pytania. Już widzę ten przypis w pracy magisterskiej: Jacek Salij, Czy Pan Jezus lubił budyń, Katowice 2003.

- Tu by się we mnie profesor odezwał. Przecież to jest błędna informacja. Prawidłowo powinno się tę książkę cytować tak: „Czy Pan Jezus lubił budyń. Bardzo mądre pytania do ojca Jacka Salija”. To zupełnie zmienia postać przypisu (śmiech).

- No tak... Niemniej ja bym nazwał Ojca teologiem-amfibią, bo porusza się Ojciec zarówno w teorii, jak i w praktyce duszpasterskiej. A ta praktyka, jak widać, nie boi się schodzić do poziomu dziecka.

- Teolog ma być sługą Ewangelii, zaś Ewangelia jest zrozumiała nawet dla małego dziecka, a zarazem umysł Einsteina do końca jej nie ogarnie. Niewątpliwie nawet dziecko potrafi zrozumieć podstawowy przekaz wiary, trzeba tylko z tym przekazem do niego dotrzeć. Szukając metody przekazania wiary naszemu dziecku, winniśmy się kierować wstępnym założeniem, że jest ono prawdziwym człowiekiem, a nie dopiero kandydatem na człowieka. Bo dziś, kiedy nieraz robimy z dziecka centrum naszej miłości, jednocześnie odmawia się mu pełni człowieczeństwa. Niektórym rodzicom wydaje się nawet, że w pierwszych latach życia dziecko jest jeszcze za małe, żeby je wprowadzać w wiarę. A przecież już w małym dziecku jest wręcz nadzwyczajna wrażliwość na Boga. Dziecko potrafi nawet nas, dorosłych, różnorodnie obdarzać. Również w wymiarze wiary.

- Na przykład?

- Na przykład małe dziecko nie rozumie jeszcze mówienia na tematy wiary. A modlitwę rozumie. I w lot wyczuje, czy tatuś albo mamusia modlą się naprawdę, czy tylko wypełniają obowiązek modlitwy. To jest jedna z najpiękniejszych rzeczy na świecie, obserwować, z jakim przejęciem małe dziecko próbuje włączyć się w naszą modlitwę.

- Mówi Ojciec, że miłość do dziecka często nie idzie w parze z uznaniem pełni jego człowieczeństwa. To dziwne.

- Tak, bo dziwne i właściwie absurdalne jest stawiać dziecko czy kogokolwiek w centrum naszej miłości. Na pierwszym miejscu winniśmy stawiać Boga, i tylko Boga. Kiedy dziecko jest stawiane w centrum, to zarazem jest ono dla nas za małe, żeby uczyć je modlitwy albo liczenia się z innymi. Albo czy to nie jest absurdalne: ogromnie kochać swoje dziecko, a zarazem dokonać aborcji jego młodszego braciszka lub siostrzyczki? Bardzo pokręcona jest taka miłość.

- Czy to znaczy, że okazanie dziecku, jako pełnemu człowiekowi, szacunku polega na traktowaniu go z mniejszą miłością?

- Znaczy to, że normalnie miłość dzieci powinna mieć swoje źródło w miłości współmałżonka, zaś każda miłość - również małżeńska i rodzicielska - najlepiej się rozwija wtedy, kiedy Boga kochamy na pierwszym miejscu. To dlatego spodobało się Bogu, żeby ludzkie dzieci poczynały się, rodziły i wychowywały w miłości swoich rodziców. Intuicyjnie dzieci świetnie to wiedzą. Proszę zobaczyć, jak ciężko dziecko przeżywa kryzysy małżeńskie swoich rodziców. Kiedy się czasem pokłócą, dziecko próbuje ich ze sobą pogodzić. Powtarzam: Boga kochajmy na pierwszym miejscu. Jeśli Bóg jest dla nas najważniejszy, wtedy wszystkich innych kochamy tak jak trzeba.

- Czyli Bóg nie jest konkurentem dla miłości?

- To tak jakby ujęcie wody było konkurentem dla wody w kranie.

- Jakie są znamiona pełni człowieczeństwa dziecka?

- Dziecko ma własny los do przeżycia. Ono nie jest od tego, żeby realizować ambicje rodziców czy leczyć ich kompleksy. Ma własne zdolności, temperament, swoje życiowe powołanie. Bóg ma nas miliardy, a przecież każdy z nas jest inaczej na Jego obraz stworzony. Każdy z nas jest niepowtarzalnie podobny do Boga. Natomiast choćby małżonkowie mieli tylko jedno dziecko i chcieli je kształtować na swój obraz i podobieństwo, to wtłoczą je w jakiś gorset. Bo rodzice są tylko ludźmi, a dziecko jest równym im w człowieczeństwie człowiekiem. Tu widać, jak ważna jest prawda Trójcy Świętej. Bóg jeden jedyny, absolutna jedność, jest trzema różnymi osobami w taki sposób, że Ojciec jest pierwszy, Syn jest drugi, Duch Święty trzeci. Analogicznie mąż, żona, dzieci są równymi sobie ludźmi, ale rodzice są rodzicami, a dzieci dziećmi. Równość w człowieczeństwie nie znosi potrzeby porządku w miłości, czyli rozpoznania właściwego miejsca każdego z nas we wspólnocie.

- Skoro dziecko jest kimś odrębnym, czy można powiedzieć, że ono jest czyjąkolwiek własnością?

- Gdyby nie ten straszny przesąd, że dziecko jest własnością rodziców, nie byłoby tylu aborcji. Bo z decyzją na aborcję to jest tak: pojawia się dziecko, a ja tej własności nie chcę, a przecież wolno nam własności nie przyjąć. Mówimy „moje” dziecko, ale zaimek nie wyraża tu własności, tylko wspólnotę. Pewien filozof zauważył, że zaimek „mój”, „twój” wtedy dotyczy własności, kiedy daje się zamienić na stronę bierną. Na przykład zdanie „To jest mój dom” da się zamienić na „Ten dom jest posiadany przeze mnie”. Zdania „To jest moje dziecko” nie da się zamienić na stronę bierną, to brzmiałoby fałszywie. Podobnie jak nie mogę powiedzieć, że moja ręka jest moją własnością. Ona jest częścią mojej osoby, ale nie mogę powiedzieć: „Ręka jest posiadana przeze mnie”.

- Wychowanie wiąże się z przyszłością dziecka. Czy nie odbywa się to ze szkodą dla chwili obecnej?

- Pamiętam, że w dzieciństwie nie mogłem się doczekać, kiedy będę miał wreszcie 18 lat. Chyba nie umiałem dostatecznie cieszyć się tym, że np. 9 czy 14 lat to mam tylko w tym roku - już nigdy więcej nie będę miał dziewięciu czy czternastu lat. Szczególną urodą dzieciństwa jest myślenie o tym, jak ułożyć swoje dorosłe życie. Jednak każdy czas jest w naszym życiu ważny. Dotyczy to również starości. Uczmy się cieszyć tym, że jestem w takim wieku, który jest akurat dla mnie.

- Kiedy urodził się Jan Chrzciciel, wszyscy pytali „Kimże będzie to dziecię?”. Czy nie trzeba też zadziwić się nad tym, kimże jest to dziecię?

- Oczywiście. To niezwykłe, że w Kościele chrzcimy już malutkie dzieci. Bo już malutkie dziecko jest pełnoprawnym człowiekiem, nie tylko zdolnym do miłości, ale wezwanym do życia wiecznego. W liturgii chrzcielnej jest obrzęd namaszczenia krzyżmem świętym szczytu głowy. Ten obrzęd w liturgii jest powtarzany jeszcze tylko jeden raz - w czasie święceń biskupa. Bo przez chrzest dziecko otrzymało największą godność, jaką na ziemi można otrzymać. Jest już nie tylko dzieckiem swoich rodziców. Stało się ono dzieckiem i przyjacielem samego Boga.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama