Uwolnić rodzinę [GN]

Polityka prorodzinna - w Polsce niemal nie istnieje

Uwolnić rodzinę [GN]

We Francji, jeśli mama rezygnuje z pracy zawodowej, by wychowywać dziecko, państwo jej za to płaci. W Polsce nie może liczyć na pomoc państwa. Foto: HENRYK PRZONDZIONO

Polityka prorodzinna powinna dążyć do maksymalnej autonomii ekonomicznej rodziny od państwa. Im mniej państwa w rodzinie, tym lepiej dla rodziny.

Elementem, który łączy wszystkie rządy w ostatnim 20-leciu, jest obiecywanie prowadzenia czynnej polityki prorodzinnej i tej obietnicy niedotrzymywanie. Pojawiające się czasem rozwiązania prorodzinne mają charakter jednostkowych, często incydentalnych działań, a niektóre pomysły były wręcz dla rodziny szkodliwe. Tymczasem Polska przeżywa zapaść demograficzną, rodzi się tak mało dzieci, że nie ma zapewnionej zastępowalności pokoleń, a sytuacja materialna wielu polskich rodzin jest katastrofalna.

Rodzina jest wartością

Wśród polityków i różnych podmiotów życia społecznego panuje zgoda, że państwo powinno prowadzić politykę prorodzinną, czyli podejmować długofalowe działania społeczne i wprowadzać rozwiązania prawne służące rodzinie. Istnieje też społeczny konsensus co do tego, że rodzina jest szczególną wartością, którą należy chronić i wspomagać dla niej samej. A artykuł 18. naszej konstytucji stwierdza: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”. Stąd wiele rozwiązań prawnych, jak prawo do dziedziczenia czy wspólnego opodatkowania, przysługuje właśnie rodzinie ze względu na jej szczególną rolę, głównie w przekazywaniu życia i wychowaniu dzieci.

Jeśli nawet ktoś nie dostrzega wartości rodziny jako takiej, jako naturalnego miejsca egzystencji, docenia ją ze względów ekonomicznych. Na przykład współczesne systemy emerytalne opierają się na pracy młodego pokolenia, stąd jak największa dzietność jest warunkiem ich funkcjonowania; spadek dzietności w Niemczech doprowadził do poważnego kryzysu tamtejszego systemu emerytalnego, bo nie ma kto pracować na emerytury osób starszych.

Pojawiają się jednak ekstremalne stanowiska kwestionujące wartość rodziny, prezentowane np. przez prof. Magdalenę Środę, która krytykuje przeciętnego Polaka za to, że „interesuje się własną rodziną. I jeśli jakaś przyszłość go obchodzi, to przyszłość własnych dzieci”. A za szczególnie niebezpieczne dla życia społecznego uważa politykę „prorodzinną” państwa i Kościoła, czyli politykę „takiego doktrynalnego wzmacniania roli rodziny, by państwo nie musiało się nią zajmować. By dawała sobie radę niezależnie od braku żłobków, przedszkoli, polityki socjalnej” — ubolewa prof. Środa w „Gazecie Wyborczej” z 20 stycznia br. Tymczasem właśnie niezależność rodziny od żłobków czy przedszkoli powinna być celem polityki prorodzinnej.

Na szczęście głos prof. Środy jest odosobniony. Na ironię zakrawa fakt, że obecnie głównym celem środowiska osób o skłonnościach homoseksualnych jest właśnie uznanie związków takich ludzi za rodzinę. To pokazuje, że nawet dla środowiska, którego wizja życia społecznego zakłada zniszczenie dotychczasowych struktur i zbudowanie nowych rozwiązań, rodzina jest wielką wartością.

Utrwalanie biedy

W okresie wolnej Polski pojawiały się różne jednostkowe rozwiązania na rzecz rodziny, które jednak często wcale jej nie służyły. Do takich należy wizja polityki prorodzinnej prezentowana przez lewicę. Sprowadza się ona do polityki socjalnej, czyli np. pomocy osobom potrzebującym, tyle że w rzeczywistości żadną polityką prorodzinną nie jest. Wypłacanie zasiłków najuboższym często utrwala biedę i różnego rodzaju patologie. Badania socjologiczne pokazują, że samo przekazywanie środków w formie długotrwałych zasiłków nie likwiduje prawdziwych przyczyn ubóstwa. Najczęściej powoduje niechęć do aktywności zawodowej czy podejmowania pracy i dlatego może działać demoralizująco na osoby otrzymujące pomoc. Często stosowane progi dochodowe warunkujące otrzymanie zasiłku tworzą tzw. pułapki socjalne. Polegają one na tym, że osoba pobierająca zasiłek nie ma motywacji do podjęcia pracy, która przyniosłaby jej dochód niewiele przekraczający kwotę otrzymywanego zasiłku.

Uwolnić czas kobiety

Rządy prawicowe teoretycznie wykazywały większe zrozumienie dla istoty polityki prorodzinnej.

Premier Jarosław Kaczyński w 2007 r. nawet osobiście prezentował program polityki prorodzinnej opracowany przez wiceminister pracy i polityki społecznej Joannę Kluzik-Rostkowską. Pani minister słusznie zauważyła, że kobiety nie decydują się na posiadanie potomstwa, ponieważ boją się, że po zajściu w ciążę i urodzeniu dziecka utracą pracę. Inne nie mogą podjąć aktywności zawodowej, ponieważ nie ma żłobków ani przedszkoli. Ale recepta, jaką zaproponowała, m.in. zbudowanie sieci przedszkoli, mogłaby doprowadzić do patologii rodziny, bowiem sprowadzała się do ograniczenia czasu spędzanego przez kobietę z dzieckiem do minimum. Sztandarowym hasłem takiego myślenia było „uwalnianie czasu kobiet” od zajęć domowych, aby mogły pracować zawodowo. Sprowadza się to do uwalniania od dzieci i prowadzi do osłabienia więzi z potomstwem. Rząd Kaczyńskiego wydłużył urlopy macierzyńskie i wprowadził tzw. becikowe, choć opozycji zawdzięczamy jego wysokość i zrezygnowanie z progów dochodowych.

W okresie rządów PO polityka prorodzinna pozostaje w sferze deklaracji i zapowiedzi idących w podobnym kierunku co pomysły min. Kluzik-Rostkowskiej. Rząd nawet podpisał wypracowaną wraz z episkopatem „Deklarację prorodzinną”, tyle że nic z niej nie zostało zrealizowane.

Pensja dla mamy

Rozwiązania proponowane przez Kluzik-Rostkowską spotkały się z krytyką organizacji zrzeszających rodziny. Ich zdaniem, państwo powinno stworzyć kobiecie możliwość wyboru między pracą zawodową a pozostaniem w domu i wychowaniem potomstwa. Tym bardziej że w większości przypadków kobiety są zmuszone do podjęcia pracy, gdyż jedna pensja męża nie wystarcza, a nie — jak sugerowała pani minister — mają potrzebę realizacji zawodowych ambicji. Jak jednak stworzyć alternatywę finansową dla kobiet pozostających w domu? Rozwiązaniem ma być coś w rodzaju „pensji dla mam”. — We Francji, jeśli rodzic decyduje się na wychowanie dziecka, państwo mu za to płaci. Na Litwie jest dwuletni okres płatnego urlopu wychowawczego. W Polsce w takiej sytuacji kobieta nie ma żadnej pomocy państwa. Wszyscy wychowujący dzieci powinni mieć zasiłek — uważa Joanna Krupska, prezes Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus”, matka siedmiorga dzieci.

Ten pomysł kryje w sobie niebezpieczeństwo jeszcze większego uzależnienia rodzin od państwa. — Kobieta otrzymująca pensję czy zasiłek za wychowywanie dzieci od państwa może zacząć myśleć, że to właśnie państwo zapewnia jej byt, a nie praca męża — przestrzega Jacek Sapa, prezes prorodzinnej Fundacji Pro. I podaje przykład Prus w czasach Bismarcka, kiedy płacono kobietom pensje za posiadanie potomstwa, bo duża liczba dzieci miała być podstawą tworzonego wówczas systemu emerytalnego. Z czasem jednak liczba dzieci zaczęła się drastycznie zmniejszać, bo rodziny kojarzyły zabezpieczenie materialne na starość ze środkami płynącymi ze strony państwa, a nie z posiadaniem potomstwa.

Państwo precz od rodziny!

Pomoc socjalna nie jest polityką prorodzinną, sieć żłobków i przedszkoli może być pomocą, gdy kobieta chce pracować, ale nie jest rozwiązaniem problemów rodziny, zasiłki dla matek to jeszcze jeden element uzależniania rodziny od państwa. Jak więc powinna wyglądać polityka prorodzinna?

Obecnie najbardziej znanym rozwiązaniem na rzecz rodzin jest ulga podatkowa na dzieci, przyjęta przez Sejm w 2007 r., m.in. z  inicjatywy Prawicy Rzeczypospolitej Marka Jurka. W jej ramach rodzic może odpisać od podatku ponad 1100 zł na każde dziecko. Właśnie to rozwiązanie wyznacza kierunek myślenia o polityce prorodzinnej, który powinien być realizowany. Pieniądze wypracowane w rodzinie powinny w niej pozostać. Obecnie prawie połowa zarobionych środków jest ściągana przez państwo w formie podatku, opłat na ZUS czy składki zdrowotnej. Jeśli pracujemy za pensję, a takie jest źródło dochodu większości rodzin, to opodatkowanie sięga nawet 80 proc., bowiem płacimy jeszcze VAT, akcyzę za paliwo i energię, ukryte w każdym towarze, oraz liczne inne ukryte opłaty.

Jak wyglądałyby nasze finanse, gdyby wszystkie wypracowane środki zostały w rękach rodzin? Wyobraźmy sobie rodzinę z dwójką dzieci, którymi opiekuje się mama, a pracuje jedynie mąż. Jako dyrektor prywatnej szkoły zarabia ok. 4100 brutto. Po odliczeniu podatku dochodowego, ZUS-u i składki zdrowotnej do domu przynosi ok. 2900 zł. Gdyby nie płacił tylko tych obciążeń, przynosiłby do domu o ok. 1200 zł więcej, a jeśli dodamy jeszcze 20 proc. kwoty brutto, którą musi za niego do ZUS-u odprowadzać pracodawca, to rodzina ta dysponowałaby budżetem bliskim 5000 złotych. Z tej kwoty rodzina sama decydowałaby, gdzie i w jakiej wysokości płacić składkę emerytalną, stać by ją było także na zapłacenie tej składki za niepracującą zawodowo żonę, a także składki zdrowotnej w wybranej przez siebie placówce, np. prywatnej lecznicy, i jeszcze by zostało.

O tym, że nie jest to utopia, przekonują organizatorzy Narodowego Dnia Życia, którzy 24 marca chcą zaprezentować nowe, prorodzinne rozwiązania podatkowe, idące właśnie w kierunku uwolnienia finansów rodziny. — Nasz projekt zakłada znaczne obniżanie obciążeń rodziny na rzecz państwa, np. przez zmniejszenie podatków i zwiększanie kwot wolnych w zależności od liczby dzieci — ujawnia prezes Sapa, którego fundacja jest współorganizatorem Dnia.

Taki kierunek myślenia popierają także ekonomiści. Ireneusz Jabłoński, ekspert Centrum im. Adama Smitha nie ma wątpliwości, że to jedyna realna droga rozwiązania problemów prorodzinnych. — Pensje pracujących członków rodzin są obciążone podatkiem dochodowym i siedmioma innymi składkami obowiązkowymi, które są podatkami pokrewnymi. Suma tych obciążeń w pierwszym progu podatkowym stanowi od 80 do 85 proc. płacy netto. Dlatego najpierw, wraz ze wzrostem liczby dzieci, należy udzielać progresywnych ulg dla rodzin w podatku dochodowym, a następnie zlikwidować inne obciążenia — tłumaczy. Takie rozwiązanie wymaga całkowitej zmiany myślenia o roli państwa. — Jeśli nie płacilibyśmy żadnych środków na rzecz państwa, nie moglibyśmy też oczekiwać z jego strony pomocy socjalnej, ale w zamian zyskiwalibyśmy podmiotowość i autonomię — przekonuje Jabłoński.

W takim sposobie myślenia następuje absolutne zerwanie z państwem opiekuńczym, które, wydając dużo na emerytury czy pomoc społeczną, w gruncie rzeczy jest antyrodzinne, bo aby zrealizować takie cele, musi odbierać środki obywatelom. Rodzina, zamiast sama decydować o swoim losie i wydatkach, najpierw oddaje zarobione pieniądze państwu, a potem musi je prosić o pomoc. Co więcej, dziś w Polsce rodzicom odbiera się dzieci, bo rodzina jest zbyt biedna. Owszem, jest biedna, ale często z powodu zbyt dużych obciążeń ze strony państwa. Dlatego trzeba dążyć do autonomii rodziny w wymiarze ekonomicznym, ale także prawnym.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama