Nareszcie razem

Miłość, wierność i uczciwość małżeńska realizują się w dialogu. Jednak jest to możliwe tylko w sytuacji całkowitego i bez reszty otwarcia się na Pana Boga, który jest niejako gwarantem naszej miłości

Nareszcie razem

Jerzy Grzybowski

Nareszcie razem

Młodym małżeństwom do poduszki

Wydawnictwo M
ISBN: 978-83-7595-568-2



Ta niewielka książeczka nie jest poradnikiem małżeńskim ani kompendium wiedzy na temat miłości małżeńskiej. Jej celem jest zasygnalizowanie spraw, z którymi małżeństwa spotykają się od pierwszego dnia po ślubie. To bardziej hasła wywoławcze różnych tematów niż ich omówienie. Niech owe hasła będą inspiracją Waszych małżeńskich rozmów we dwoje! Może właśnie wieczorem, do poduszki...

fragment książki:

Nareszcie razem!

Kiedy z naręczem kwiatów weszliśmy do mieszkania, pan, u którego parę dni wcześniej dogadaliśmy wynajęcie części jego domu, powitał nas z uśmiechem: „O, to pewnie jakieś imieniny były…”. Nie wyprowadziliśmy go z błędu, ale wracaliśmy z naszego ślubu. Od dłuższego czasu mieliśmy poczucie, że już nie „mieszkamy” u swoich rodziców, raczej „nocujemy” u nich. Nasze wspólne mieszkanie było aż do tej chwili – powiedzielibyśmy dzisiejszym językiem – wirtualne. Teraz dwa maleńkie pokoiki, choć jeszcze nie własne, w zacisznej dzielnicy, stawały się startem naszej „nowej drogi życia”.

Ale… ja tego samego późnego wieczoru wróciłem do mieszkania moich rodziców i jeszcze przez dwa tygodnie mieszkaliśmy oddzielnie. Tak się niefortunnie złożyło, że termin ślubu zbiegł się nieoczekiwanie z terminem obrony mojej pracy magisterskiej. Chciałem, by emocje związane z początkiem zamieszkania razem nie miały wpływu na egzamin magisterski i odwrotnie. Dopiero po szczęśliwej obronie wyjechaliśmy w góry, a potem wróciliśmy razem do naszego wynajętego gniazdka.

Ustały wtedy wszystkie pytania, jakie mieliśmy wcześniej na temat, jak ma wyglądać nasze małżeństwo. Ono przestało być teorią, stało się naszą codziennością. Zaczęła się nasza małżeńska przygoda.

Mieliśmy wcześniej podobne pytania, jakie dzisiaj mają narzeczeni. Zasypują nas pytaniami o sprawy ważne dla nich. Pytają, jak podejmować decyzje w małżeństwie, kto ma o czym decydować. Jak sobie poradzić w poważnym kryzysie? Jak, mimo wątpliwości, walczyć o wspólne życie, wspólną miłość? Jak podejmować decyzje rodzinne? Czy tylko mąż powinien wypowiadać się w swojej rodzinie o jej sprawach, czy też żona także ma jakieś zdanie. Jak pogodzić to, że jedna strona skupia się na relacjach rodzinnych, a druga chce głównie robić karierę zawodową? Na ile można korzystać z pomocy rodziców przy pewnych obowiązkach codziennych, typu gotowanie. Do jakiego stopnia rodzice mogą wspierać małżeństwo w wychowywaniu dzieci? Jak w ogóle wychowywać dzieci? Czy można kontaktować się z małżeństwami rozwiedzionymi i podejmującymi kontakty z kolejnymi partnerami, pozostającymi w luźnych związkach, wybierającymi niesakramentalne rozwiązania? Jak na to spojrzeć przez pryzmat miłości bliźniego? A może samemu jednak zamieszkać razem na próbę bez jakichś większych zobowiązań… a potem zobaczymy. No i oczywiście pytają o seks. Dlaczego Kościół nie pozwala na środki antykoncepcyjne? Co w sferze seksualnej wolno w małżeństwie, a czego nie wolno? I wiele, wiele innych.

Każdy problem ma swoje indywidualne uwarunkowania szczegółowe, w aktualnej sytuacji emocjonalnej, w zróżnicowanych okolicznościach, w kontekście wartości, ale i obciążeń wyniesionych z domu rodzinnego. Z naszego doświadczenia wynika, że jest jeden warunek spełnienia się małżeństwa, a mianowicie kierowanie się we wzajemnych relacjach prawdziwym dialogiem na co dzień z samym sobą, ze współmałżonkiem i z Panem Bogiem. Dobre sobie! To każdy wie. Tylko, co zrobić, jak to się zacznie sypać? Najpierw potrzebne jest rozpoznanie, na czym prawdziwy dialog polega, tak aby wspólne życie toczyło się w miłości, wierności i uczciwości, które ślubowaliśmy sobie przy ołtarzu. Miłość, wierność i uczciwość małżeńska realizują się w dialogu. Jednak jest to możliwe tylko w sytuacji całkowitego i bez reszty otwarcia się na Pana Boga, który jest niejako gwarantem naszej miłości.

Kto nas prowadził do ślubu?

Każde słowa przysięgi małżeńskiej przy ołtarzu wypowiadaliśmy świadomie, zawierzając Panu Bogu dalsze życie razem. Zapraszaliśmy Go uroczyście, bo nieoficjalnie był On już dawno zaproszony. Mieliśmy też świadomość, że tak naprawdę to On nas zaprosił do wspólnego życia. Nie mamy wątpliwości, że to On doprowadził do zejścia się naszych dróg. Inaczej nie przetrwalibyśmy razem tych czterdziestu lat, które są za nami. Przeżyliśmy wiele trudnych chwil w naszym małżeństwie, ale świadomość, że On jest, czuwa, chroni i prowadzi, była bardzo silna. Rzeczywiście podał rękę, podsyłając nam Spotkania Małżeńskie, gdy zbliżaliśmy się do piątej rocznicy naszego ślubu. Najpierw uczestniczenie w eksperymentalnym weekendzie małżeńskim, a później tworzenie programów i całego ruchu rekolekcyjnego dało nam punkt oparcia naszego związku. To świadectwa innych małżeństw pomogły nam odkryć, że nie tylko my przeżywamy różne trudności, lecz są one chlebem powszednim każdego małżeństwa. Porozumieć się jest czasem trudno, a nawet bardzo trudno, ale to nie znaczy, że mamy rezygnować ze wspólnego życia, dezerterować. Łaska Boża, łaska sakramentu małżeństwa umacnia nas i dodaje nam sił, wytrwałości, determinacji, by jeszcze bardziej wsłuchiwać się w siebie nawzajem, próbować rozumieć i dzielić się sobą, a nie osądzać. Zaczęliśmy interesować się psychologią komunikacji, ale taką psychologią, która pomaga budować więź, która pomaga bardziej kochać, a nie rozbija małżeństwa w imię rzekomego prawa do szczęścia; taką psychologią, która uczy wzajemnej wrażliwości na drugiego, a nie tylko dbania o własne interesy. Spotkałem wielu małżonków, którzy w imię prawa do własnego szczęścia, podsuwanego nawet przez psychologów, zdezerterowali. I widzę, jak bardzo wielką raną jest dla nich owa dezercja nawet po latach. Tłumią ją, ale ona boli. Można było jej uniknąć.

Dlatego jeżeli nawet ślub był dla kogoś przede wszystkim wspaniałą uroczystością nakręcającą uczucia dumy, egzaltacji, fascynacji i euforii, warto teraz – po ich opadnięciu – powrócić do tego, co było istotą tej uroczystości, do sakramentu, do zawierzenia Panu Bogu w codzienności. Nie tylko w tych sytuacjach, które okażą się trudne, lecz właśnie wtedy, kiedy porozumienie między nami jest dobre, kiedy miłość kwitnie, bo siła dobra, które jest w nas, wzmacniana łaską prowadzi nas wtedy takimi drogami naszego życia, których piękna nie moglibyśmy sobie wcześniej nawet wyobrazić.

Związek z Panem Bogiem, Jego prowadzenie czy raczej towarzyszenie nam nabiera szczególnego znaczenia od czasu wypowiedzenia w końcowych słowach przysięgi małżeńskiej: „Tak mi dopomóż, Panie Boże w Trójcy Jedyny i wszyscy święci”. „Tak mi dopomóż, Panie Boże” – to nie jest tylko ładne zawołanie, lecz największa prawda o naszej przyszłości, o naszej więzi. Sami nie jesteśmy w stanie ani dokonać dobrych wyborów, ani później w małżeństwie żyć razem, jeżeli nie odwołamy się do łaski Bożej, która jest w stanie przemienić wszystko to, co trudne. Słowa „Tak mi dopomóż, Panie Boże” nie oznaczają własnej mocy, że oto dam radę wszystkim złym siłom, ale są wyrazem słabości, prośbą, wołaniem o pomoc, o „dopomożenie”. Dopomóż mi w tym, Panie Boże! Uczyń mnie otwartym na Twoją pomoc! Żebyśmy naszą miłość, wierność i uczciwość nie tylko zachowali, lecz rozwinęli na niej związek, o którym nie marzyliśmy nawet w snach!

To nie jest wypowiadane gdzieś w próżnię czy przestrzeń kościoła. Pan Bóg jest, jak napisałem w poprzednim rozdziale, gwarantem naszego związku. Tylko my musimy postępować zgodnie z instrukcją obsługi. Dlatego tak ważne jest, kim Bóg jest dla mnie, czy jest to naprawdę Osoba ważna, czy jest to ktoś bliski, czy tylko przysłowiowy kwiatek do kożucha. Czy chodzenie do kościoła i ślub w kościele jest tylko kulturowym, zewnętrznym obyczajem, czy miejscem zawierzenia siebie i swojego życia Panu Bogu? Kim naprawdę jest dla mnie Pan Bóg?

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama