Ograniczenie praw rodzicielskich - czy na pewno dobry sposób na każde problemy wychowawcze?
Do rzeczników praw obywatelskich i praw dziecka trafia coraz więcej skarg osób, którym sądy ograniczają prawa rodzicielskie, a nawet odbierają dzieci tylko dlatego, że żyją w biedzie. Specjaliści biją na alarm: bezpodstawne odbieranie dzieci rodzicom trzeba ukrócić
Zabieranie rodzicom dzieci z byle powodów staje się powoli społeczną plagą. Wie to doskonale Roman Górecki z „Naszego Gniazda” — Stowarzyszenia Rodzicielstwa Zastępczego. „Nasze Gniazdo” od dawna zabiega w opiece społecznej o to, by jej pracownicy nie zabierali mechanicznie dzieci i nie kierowali ich do rodzin zastępczych lub — co gorsza — do domów dziecka tylko i wyłącznie z powodu biedy.
— Urzędnicy nie potrafią pomóc ludziom w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Chcą pozbyć się problemu. Złożenie wniosku o odebranie dzieci wydaje się najłatwiejsze. A to przecież patologia — podkreśla Górecki, do którego częściej niż kiedyś trafiają takie sprawy.
— Sądy, urzędnicy, kuratorzy wolą ograniczać lub odbierać prawa rodzicielskie i mieć święty spokój — podkreśla mec. Maria Walkiewicz, łódzka adwokat, zajmująca się tego typu sprawami.
Sprawa Róży powoli stała się głośna. Najpierw sądy w Szamotułach, a potem w Poznaniu zadecydowały o odebraniu dziecka rodzicom — Władysławowi Sz. i Wiolecie W. — kilka dni po urodzeniu. Róża trafiła do rodziny zastępczej, bo sędziowie uznali, że jej rodzice nie są w stanie się nią opiekować.
Rodzina pochodzi ze wsi Chojno-Błota i wychowuje już troje dzieci. Sędziowie zaufali negatywnej opinii kuratorki. Jak tłumaczył prezes Sądu Rejonowego w Poznaniu, rozpatrującego zażalenie w tej sprawie, sędziowie nie popełnili pomyłki. — Sąd, kierując się dobrem dziecka, przy pasywności matki w sprawowaniu opieki rodzicielskiej oraz braku czasu u ojca dziecka, postanowił zażalenie odrzucić — mówił dziennikarzom.
Tymczasem, jak zwracają uwagę osoby znające rodziców Róży, sąd zaufał kuratorce, nie biorąc pod uwagę pozytywnej opinii pracowników opieki społecznej, sołtysa, proboszcza czy dyrektor szkoły, do której chodzi rodzeństwo Róży.
— Ze mną, z księdzem ani z sąsiadami kuratorka w ogóle nie rozmawiała — oburza się Jarosław Mikołajczak, sołtys wsi i radny gminny. — W ten sposób, zaocznie, nie mogą zapadać decyzje przesądzające o losach rodzin i ich dzieci! To jawna niesprawiedliwość. Rodzinie pana Władysława, którego doskonale znam i szanuję, dzieje się wielka krzywda.
W rodzinie Róży kuratorka stwierdziła „niewydolność wychowawczo-opiekuńczą”, związaną z upośledzeniem matki. Dzieci, jej zdaniem, wychowywane są w złych warunkach mieszkaniowych. W uzasadnieniu wniosku napisała, że „dzieci niemalże zawsze są brudne. W pomieszczeniach zawsze jest bałagan”.
Sołtys Mikołajczak, proboszcz, ale także wiele innych osób znających rodzinę — wszyscy tę opinię uważają za skandaliczną. Wydane na jej podstawie decyzje sądów to też skandal, ale to mało powiedziane — ocenia proboszcz ks. Paweł Pawlicki. — Dla mnie to niewytłumaczalne, że na takich podstawach zabiera się matce niemowlę. I to w rodzinie, gdzie dzieci są zdrowe, odżywione, dobrze się uczą i po prostu są kochane — podkreśla.
— Owszem, lekarz stwierdził u matki upośledzenie, ale lekkie, a poza tym Róża i jej rodzeństwo mają także ojca — przyznaje pełnomocnik rodziny mec. Małgorzata Heller-Kaczmarska. Ponadto — jak podkreśla — nie można mówić o niewydolności wychowawczo-opiekuńczej matki, gdy starsze dzieci dobrze się uczą, są zadbane, co jednoznacznie potwierdzają osoby znające rodzinę.
Roman Górecki ze stowarzyszenia „Nasze Gniazdo” zwraca uwagę, że pochopne zabieranie dzieci rodzinom ma jeszcze jeden aspekt: to także marnotrawstwo społecznych sił i środków. — W Polsce brakuje rodzin zastępczych i powinny do nich trafiać dzieci z rodzin rzeczywiście patologicznych — podkreśla. Z pewnością nie jest nią rodzina Róży.
— Żyją skromnie, ubogo, ale wiele rodzin tak żyje — mówi sołtys Mikołajczak. — Jeśli nawet były jakieś niedociągnięcia, to nic poważnego. Pan Władysław starał się i nadal się stara. Trochę handlował, trochę się imał różnych prac. A poza tym ma dużą gospodarkę — 17 hektarów. To normalna, choć nieco uboga rodzina. Powinny im czasem pomagać służby państwowe. Ale one nie pomagały. Łatwiej było ustanowić kuratora, a potem zabrać dzieci.
O tej sprawie też kilka tygodni temu sporo pisały gazety: łodzianka Beata G., wcześniej matka dwóch córek, postanowiła walczyć o prawo do opieki nad kilkumiesięcznym chłopcem, którego urodziła obcym ludziom. O takie samo prawo wystąpił jego biologiczny ojciec. Prawdopodobnie nagłośnienie sprawy stało się powodem problemów, które może mieć biologiczna matka, ojciec i sam chłopiec.
Starania o prawo do opieki nad nim spowodowały, że do sprawy wkroczyły sądy rodzinne, które chcą się przyjrzeć obu rodzinom. Mniej więcej w tym samym czasie łódzki sąd wszczął postępowanie o ograniczenie prawa opieki nad córkami Beacie G., a warszawski ma zadecydować o odebraniu praw rodzicielskich ojcu chłopca urodzonego przez „matkę zastępczą”. Pani Beata może utracić dzieci, bo ma już ograniczone prawa rodzicielskie — rodzina od kilku lat jest pod nadzorem kuratora.
Jednym z powodów, że sądy wkroczyły do akcji jest to, że sprawa stała się głośna. Biegły ma sprawdzić, jak czyn matki wpłynął na córki surogatki i w jakich warunkach mieszkają. Niewiadome są także przyszłe losy chłopca. Prawdopodobne jest, że jego biologicznemu ojcu zostaną odebrane prawa rodzicielskie, a maluch trafi do placówki opiekuńczej.
— Kwestionowanie prawa pani Beaty do opieki nad córkami ze względów materialnych jest koszmarnym nieporozumieniem. Mamy ekspertyzę, wykonaną na zlecenie sądu, o pozytywnych więziach matki i dzieci. One są najważniejsze — mówi mec. Maria Walkiewicz, jej pełnomocnik. Zdaniem mec. Walkiewicz, ta i inne podobne sytuacje wskazują na szafowanie prawami rodzicielskimi w wypadkach, gdy potrzebna jest pomoc, także kuratora, tymczasem kurator jej nie udziela.
— Nie może być tak, że sąd ogranicza czy odbiera prawa rodziców do dzieci tylko na podstawie trudnej sytuacji materialnej, mieszkaniowej, nieporadności życiowej itd., tymczasem zdarza się to coraz częściej — mówi mec. Walkiewicz. — Oczywiście, są sytuacje, że trzeba to zrobić, gdy w grę wchodzi pijaństwo, narkotyki, porzucenie dzieci, ale w tym wypadku nie ma o tym mowy.
Sprawa jest bardzo delikatna — zwraca uwagę ks. prof. Jan Szubka, prawnik z Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie. — Z jednej strony czasem nie ma innego wyjścia, trzeba zabrać dziecko. Ale tylko w przypadkach skrajnych, patologicznych, gdy zagrożone jest życie i zdrowie dziecka. Na pewno jednak nie w przypadku ubóstwa. Nigdy dom dziecka nie zastąpi rodziny. Biednym rodzinom trzeba pomagać. Kościół stara się to robić, m.in. przez Caritas, ale główną rolę musi odgrywać państwo — podkreśla ksiądz profesor. — Jeśli tego nie robi, nie spełnia swej roli.
Ks. dr. Zbigniewa Sobolewskiego, etyka, sekretarza Cariats Polska, zadziwia sposób myślenia urzędników szafujących odbieraniem praw rodzicielskich. — Często wydaje się to najłatwiejsze i najtańsze. Tymczasem jest to myślenie prostackie. Pobyt w domu dziecka kosztuje ponad 3 tys. zł miesięcznie! Gdyby połowę tych pieniędzy przeznaczyć na pomoc rodzinom, pewnie nie byłoby problemu zabierania dzieci rodzicom z powodu ubóstwa — mówi.
Jak zwraca uwagę, państwo za spore pieniądze funduje sobie problemy. Patologia bowiem rodzi patologię. W placówkach wychowawczych, choćby były najlepsze, dzieci przeżywają traumę wyrwania ze środowiska rodzinnego. Ciągnie się to za nimi przez całe życie.
— Dyrektor jednego z prowadzonych przez nas domów dziecka opowiadał mi, jak serce mu się kraje, gdy jedzie z nakazem sądowym po dziecko. Przygląda się rodzinie: rzeczywiście jest biednie, ale bez patologii, alkoholu itp. Ale nie ma wyjścia: sąd wydał postanowienie, trzeba je wykonać — opowiada ks. dr Sobolewski.
Oczywiście, winni są nie tylko czy nie przede wszystkim urzędnicy i sądy. — Potrzebna jest wola polityczna. Sędziowie wiedzą, że muszą coś zrobić, a nie mogąc np. przekazać rodzinie jakiejś sumy pieniędzy i zobowiązać gminy do objęcia pomocą — ograniczają prawo do opieki nad dziećmi.
Rodzice Róży nie przestali walczyć o córkę, złożyli do sądu kolejny wniosek w tej sprawie. — Rodzice nie są małżeństwem, ojciec uznał córkę, dziewczynka powinna szybko wrócić do domu — mówi mec. Małgorzata Heller-Kaczmarska.
Decyzja wielkopolskich sądów o odebraniu Róży rodzicom, a potem informacje o prawdopodobnie nielegalnej sterylizacji jej matki zszokowały lokalną społeczność. Sąsiedzi, mieszkańcy wsi, samorządowcy, przy wsparciu parafii w Chojnie-Błotach, pisali w obronie rodziców Róży protesty, pisma, apele, próbowali zaktywizować posłów i znaczących urzędników. Sprawą zainteresował się minister sprawiedliwości, rzecznicy praw obywatelskich i dziecka.
Sprawa zintegrowała lokalną społeczność. Przyniosło to konkretną pomoc rodzinie Róży. — Organizacją pomocy zajmuje się specjalny zespół, który powołaliśmy — podkreśla proboszcz ks. Paweł Pawlicki. Oprócz proboszcza są w nim m.in. burmistrz sąsiednich Wronek, dyrektor ośrodka opieki społecznej i sołtys.
— Gotowy jest plan remontu domu, założyliśmy specjalne konto, gdzie można wpłacać pieniądze na pomoc rodzinie, opieka skierowała do niej asystenta, który ma pomóc w prowadzeniu domu. Znalazł się człowiek, który ufunduje stypendium dla trojga uczących się dzieci pana Władysława — wylicza ksiądz. — Tej rodzinie chyba uda się pomóc. Oby udało się pomóc także innym.
Polskie dzieci są biedne, mieszkają w ciasnocie i często sięgają po alkohol, bardzo źle wygląda ich sytuacja w porównaniu do rówieśników z 24 krajów należących do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD), zrzeszającej najbardziej rozwinięte państwa świata. Takie są wyniki raportu przedstawionego 1 września 2009 r., zatytułowanego „Doing Better for Children”. Na dodatek — polskie dzieci nie mogą wyglądać dostatecznej pomocy od państwa, bo polityka prorodzinna pozostawia wiele do życzenia. Po prostu — polskie państwo nie dba o swoje dzieci. Pod względem statusu materialnego gorzej żyją jedynie dzieci z Meksyku i z Turcji. Znacznie lepiej żyje się dzieciom w Czechach czy na Słowacji.
Polskie dzieci mają najgorsze spośród wszystkich krajów OECD warunki mieszkaniowe. Tuż za Polską znalazły się w tej klasyfikacji Węgry i Słowacja. Pocieszające jest jedynie to, że znaleźliśmy się na szóstym miejscu pod względem wychowania w pełnych rodzinach, z matką i ojcem. O dzieci, patrząc przynajmniej na ilość inwestowanych w nie publicznych pieniędzy od urodzenia do czasu uzyskania pełnoletniości, polskie państwo się nie troszczy. Średnio jest to niewiele ponad 43 tys. dolarów. Dla porównania — u naszych bratanków Węgrów suma ta wynosi 90 tys. dolarów.
POMAGAMY RÓŻY
Wpłaty na pomoc dla Róży można kierować na konto:
Terenowy Komitet Ochrony Praw Dziecka w Poznaniu
ul. Garbary 97/8, 61-757 Poznań
Nr konta PKO BP:
59 1020 4027 0000 1202 0783 9683
Tytuł wpłaty: „Róża”
opr. mg/mg