Świadectwo rozwiedzionego mężczyzny

Trzeba ratować miłość. Każdą miłość, niezależnie od okoliczności...

Świadectwo rozwiedzionego mężczyzny

Thierry Maucour

Świadectwo rozwiedzionego mężczyzny

PROMIC - Wydawnictwo Księży Marianów
Warszawa
grudzień 2009
ISBN 978-83-7502-172-1
Format książki: 125x195 mm


Spis treści
Wykaz skrótów
Przedmowa
Wprowadzenie
Zwykłe ludzkie doświadczenia
Kontekst separacji i rozwodu cywilnego
Potężna maszyneria
Próby utrzymania się na powierzchni
Przeżycie separacji
Doświadczenie niepokoju i cierpienia
Chrystus bierze na siebie całość cierpień
Wpływ separacji na bliskich
A do tego dzieci!
Wsparcie rodzinne i społeczne
Poszukiwanie przyczyn separacji
Potrzeba odwagi, by dostrzec głębokie korzenie
Wsłuchując się w głos Jezusa w Kościele
Samotność: czas próby, pokusa, okazja do nawrócenia
Droga jest długa
Tylko On potrafi przemienić zło w dobro
Porażka czy próba?
Módlcie się, abyście nie ulegli pokusie
Uczestnictwo w sakramentach
Dar Eucharystii
Spotkanie z Tym, który wybacza
W Jego Kościele
Dać się nawrócić
Odnalezienie wewnętrznej prawdy
Jestem zamężna, jestem żonaty
Otwiera się droga wierności
Znaki Boga
Przymierze - nierozerwalna rzeczywistość
Wzrastanie w łasce
Nie, to niemożliwe!
Wybór, decyzja
Niewyraźne, kruche „tak"
Wkroczyć w tajemnicę nieobecności-obecności
Maryja, tabernakulum Przymierza
Ciesz się, że okazałeś wierność w czasie próby!.
Przyjazne oznaki wsparcia
Ponowne narodziny ku szczęściu
Iść dalej dzięki wybaczeniu
Wierność - wybór na zawsze
Fałszywe obrazy wybaczenia
Spokojnie, bez pośpiechu
Wybaczenie i odpuszczenie grzechów
Odważyć się „wystawić na miłosierdzie"
Ozdrowienie owocem wybaczenia
Grzesznicy, którym przebaczono
Kolejne pojednania
Zakotwiczeni w nadziei
Odnaleźć właściwą miarę
Miejsce „obcego"
Paradoks owocnej samotności
Wątpliwości i paradoksy
Owoce naszych domowych Kościołów
Codzienne przeżywanie przymierza
Eklezjalna owocność
Ruch apostolstwa świeckich Communion Notre-Dame de l'Alliance
Świadkowie sakramentu małżeństwa
Sprawcy jedności
Wierność i wybaczenie - prawdziwe szczęście
Przekaziciele pokoju
Wniosek: by wytrwać, należy unikać samotności

fragment książki

Przedmowa

Rozpad małżeństwa jest próbą, która porusza nawet najsilniejsze i najbogatsze osobowości. Wciąż jesteśmy świadkami sytuacji, w których miłość, przyrzeczona na wieki, stacza się w chaos cierpienia i negacji. Obecnie stanowi to codzienność wielu par i rodzin. Wymienia się rożne przyczyny tego zjawiska. Najczęściej winą obarcza się jednego z małżonków, wówczas nierzadko mówi się o nieudanym związku. Jak to możliwe, że nagle małżeństwo staje się nieudane? Po prostu, zostaje zraniona miłość, miłość zdradza, miłość w związku małżeńskim umiera. A przecież miało być inaczej. Miała to być miłość prawdziwa, szczera, pełna nadziei, otwarta na życie i jego radości. Budzą się zatem wątpliwości i rodzą pytania. Dlaczego kochanie było i jest zadaniem tak trudnym? Czy miłość potrzebuje ratunku? Czy da się ją uratować w świecie pełnym rozstań, rozwodów, ponownych związków? Jakie znaczenie mogą nadawać ludzie swym decyzjom? I jaka jest w tym wszystkim rola Chrystusa, Słowa Bożego, Tradycji Kościoła?

Najważniejsze jest tu pytanie o trwałość i nierozerwalność małżeństwa w sytuacji, gdy naturalne więzi miłości słabną. Aby na nie odpowiedzieć, trzeba podjąć próbę rozstrzygnięcia pewnych zasadniczych kwestii rozważanych także przez wielu teologów, liczne sympozja i sesje duszpasterskie. Wspólne życie to przyjęcie pewnego jarzma, to decyzja, by przez życie iść we dwoje, a pokarmem, jakim żywi się stworzona w ten sposób wspólnota, jest wierność. Lecz jak rozumieć definitywność tej wierności - związku dwóch osób, który obejmuje życie codzienne aż po relacje seksualne? Jezus wypowiadał się na ten temat w bardzo stanowczych słowach. Stały się one później podstawą nauki Kościoła.

Autor książki - Thierry Maucour - jest sympatycznym człowiekiem o silnej osobowości. Wielokrotnie miałem okazję go słuchać. Jego słowa nie pozostawiają odbiorcy obojętnym, zawsze wywierają mocne wrażenie. Czy zachowają swą moc w formie pisanej? Jak możemy uchwycić głębię jego opowieści, jego przeżyć? Jak dotrzeć do prawdy w słowach człowieka opowiadającego o związku, który jest jego życiem? Wierzymy, że jego przemyślenia i wypowiedzi wpłyną zarówno na nasze serca, jak i na rozum. Niniejsza książka jest osobistym świadectwem. Autor opowiada o sobie, o swym małżeństwie, o rodzinie, wreszcie o postanowieniu, by trwać w wierności wobec danego przez siebie słowa, a przede wszystkim wobec Słowa Bożego. Używa języka bezpośredniego, prostego i pozbawionego fałszywej pruderii. Udaje mu się przy tym zachować odpowiednią powściągliwość, pisząc o bliskich. Lektura tekstu niewątpliwie może pomóc w zrozumieniu istoty próby, jaką jest rozpad małżeństwa. Autor opowiada także o ludziach, którzy zetknęli się z podobnymi problemami. Wysłuchał historii wielu osób, dzięki czemu poznał różne ludzkie wybory. Ta książka jest jednak nie tylko świadectwem. Wskazuje pewną drogę: drogę wąską, rzadko podejmowaną, spychaną na margines zarówno przez społeczeństwo, jak i niekiedy przez Kościół. Doświadczenia te skłaniają do głębokiej refleksji, do uświadomienia sobie ich teologicznej i duchowej wagi. Punktem wyjścia nie powinna być przy tym możliwość innych wyborów, lecz dar, jaki Bóg od zawsze ofiarował swemu ludowi. Przeżycia i decyzje autora nie stanowią jego widzimisię, ani nie wynikają ze ślepego legalizmu. Autor też nikogo nie osądza. Ukazuje jedynie bruzdy, jakie Duch zostawia w żyznej glebie, będącej obrazem Ludu Bożego. Opisane w niniejszym tekście doświadczenie prowadzi do ogólniejszych refleksji nad miłością, wiernością, istotą Kościoła, życiem małżeńskich par i rodzin. Coś, co mogło stać się krzykiem czy szlochem, okazuje się być wezwaniem, ważnym przekazem. To mądra refleksja. Skierowana jest zarówno do tych braci i sióstr, którym przydarzyło się podobne doświadczenie, jak i do tych, którym zostało ono oszczędzone. Wskazuje drogę, która pozwala odnaleźć wierność, nadać jej sens i owocność. Dowodzi, że droga ta, oparta na łasce sakramentu małżeństwa, może prowadzić do zjednoczenia z Bogiem w Kościele. Trzeba ratować miłość. Każdą miłość, niezależnie od okoliczności. Ta medytacja nad istotą życia i życiem Kościoła może być pomocna ludziom samotnym, małżonkom, jak również i tym, którzy przechodzą niełatwe chwile rozstania, rozwodu lub zamierzają zbudować nowy związek.

Zapraszam do wysłuchania opowieści o związku, który nie wyglądał jak długa, majestatyczna rzeka. Zachęcam do zastanowienia się, co skłoniło autora do opowiedzenia tej historii, do refleksji zarówno nad sytuacją swoją, jak i bliźnich mierzących się z podobnymi problemami. Nie będzie to opowieść o życiu świętych, lecz o doświadczeniach członków Kościoła, których serca poddane zostały próbom burzliwej miłości oraz wymaganiom Ducha. Krótko mówiąc, usłyszymy o rozstaniu, doświadczeniu samotności, dobrowolnej decyzji, by zachować wierność, wreszcie o poszukiwaniu wybaczenia i pokoju, jakie może dać tylko Bóg. Nie chodzi tu o to, by kogokolwiek przekonać lub oceniać. Książka ta otwiera - nie w teorii, lecz w praktyce - drogę „paradoksalnej" płodności, o której mało mówi się w Kościele. Od nas zależy, czy będziemy potrafili ją przyjąć.

Alain Mattheeuws SJ

Wprowadzenie

Żyjemy w małżeństwie od dwudziestu jeden lat. Poznaliśmy radości i zachwyty, kłopoty i smutki. Mieszkamy z czwórką dzieci: troje starszych właśnie zaczyna wkraczać w dorosłość, czwarte ma zaledwie pięć lat. Zarówno ja, jak i moja żona jesteśmy czynni zawodowo. Ona jest adwokatem, ja zarządzam przedsiębiorstwem przemysłowym na przedmieściach Paryża. Z zewnątrz wszystko wygląda bardzo dobrze: normalna, szczęśliwa rodzina. Tymczasem jesteśmy o krok od rozstania. Oboje przyczyniliśmy się do nawarstwienia napięć, które doprowadziły do takiego stanu. W końcu rozstajemy się. Nasze dzieci cierpią. W sądzie rozpoczyna się sprawa rozwodowa. Dwa i pół roku po orzeczeniu niezdolności do kontynuowania małżeństwa nasze cywilne małżeństwo zostaje unieważnione, wspólnota małżeńska rozwiązana, ustalone zostają zasady widzeń z jedynym niepełnoletnim dzieckiem i zasądzone alimenty.

Wszystko to poprzedzały trzy lata burz z kilkoma pozornymi rozpogodzeniami, które prowadziły jedynie do kolejnych, coraz to gorszych załamań. Trzy lata poprzedzały więc orzeczenie o rozwodzie cywilnym, podczas których moją pierwszą myślą po przebudzeniu było: „Dziś nie będę się nad tym zastanawiał, skupię się na pracy". Niestety, wnet po przybyciu do biura przeżywałem wszystko od nowa. Poznałem co to trwoga, opresja i cierpienie. Potrzebowałem opieki, wsparcia, „kul", o których mógłbym się poruszać. Korzystałem z pomocy medycznej i psychologicznej. Pobraliśmy się przed Bogiem i choć w okresie zaręczyn szliśmy Jego drogą, to podczas pierwszych lat wspólnego życia oddaliliśmy się od Niego. Nasza wiara miała charakter czysto deklaratywny. Rok przed rozstaniem Pan raczył obdarzyć mnie wielką łaską: dane mi było przeżyć nawrócenie. Doświadczyłem osobistego spotkania z Chrystusem, który umarł i zmartwychwstał za mnie i za każdego człowieka. Postanowiłem wówczas podążać Jego śladami, uczynić Go przewodnikiem w mym życiu. Odnalazłem znów drogę na niedzielną Mszę, a jeden wieczór w tygodniu poświęcałem modlitwie i Eucharystii. Bogu niech będą dzięki za ów cud, który nadszedł w najbardziej odpowiednim momencie! Moje spotkanie z Panem nie zapobiegło jednak naszemu rozstaniu i rozwodowi. Nie jest On wszak narzędziem do łatania dziur w ludzkiej miłości. Chrystus dba o coś więcej: przygotowuje drogę, na której wszystko przeżywamy w Nim. Minęły trzy lata. Wciąż jeszcze czułem się, jak gdybym musiał nosić na sobie coś w rodzaju stroju płetwonurka, jak gdybym na twarzy miał maskę, oddychał przez rurkę, a na moich stopach znajdowały się płetwy.

Pewnego ranka do biura przyszedł mój ojciec, z którym miałem pracować nad ważnymi dokumentami. Ulice były zakorkowane, więc trochę się spóźnił. Pół godziny po jego przyjściu musiałem powiedzieć, że nie mogę poświęcić mu więcej czasu, bo mam spotkanie z panią psycholog. Odpowiedział mi tonem nieco żartobliwym, choć z nutą zrozumiałego zawodu: „Po co miałbyś tam iść? Mówisz, że dostąpiłeś łaski wiary. Niczego więcej ci nie potrzeba!".

I to był przełom. Zdałem sobie sprawę, że nadszedł czas, by odrzucić moje „kule". Owszem, były użyteczne, ale to przecież tylko „kule". Pan, chcąc wesprzeć nas w próbach, dociera do nas różnymi kanałami. Wreszcie mogłem porzucić mój kostium i ekwipunek. Odtąd płetwy nakładałem wyłącznie w celu podziwiania morskich głębin.

W dzisiejszych czasach nie brak opinii o małżeństwie, małżeńskich problemach i rozstaniach. Wypowiadają się na ten temat socjologowie, psycholodzy, historycy, filozofowie, prawnicy. Pyta się o to duszpasterzy, którzy również próbują udzielać odpowiedzi i rad. Tymczasem stanowisko Kościoła w kwestii doktryny sakramentu małżeństwa pozostaje mało znane, a często jest negowane czy wręcz odrzucane. Muszę powiedzieć, że wciąż jeszcze czuję się zadziwiony ogromem łask, jakie na mnie spłynęły. Dzięki nim mogłem dokonać tych wyborów życiowych, na które inaczej na pewno bym się nie zdecydował. W duchu wiary podjąłem dobrowolną decyzję podążania drogą Chrystusa w Jego Ciele, którym jest Kościół. Stanowisko Magisterium w tej jakże trudnej sprawie przyjąłem za część mojej osobistej drogi życiowej. Dane mi było odkryć, że stało się ono także udziałem wielu innych osób, które dzieliły się ze mną swoimi doświadczeniami. Życie tych ludzi jest świadectwem, iż wierność Magisterium i Tradycji Kościoła jest drogą radości i pokoju.

Książka ta nie rości sobie żadnych pretensji do wyczerpującego omówienia doktryny Kościoła. Poruszam tylko te aspekty, które wydały mi się najistotniejsze bądź najbardziej przydatne na mojej drodze. To, co przeżyłem, pozwala mi patrzeć z głęboką wiarą na wyzwania stojące przed chrześcijańskimi małżonkami, którzy są rozwiedzeni bądź żyją w separacji. Nie wszyscy gotowi są podążać tą samą drogą. Wielu zmierza w innym kierunku. Niech moje świadectwo będzie przydatne dla wszystkich! Niech nie złamie trzciny nadłamanej, nie zgasi knotka o nikłym płomyku! (por. Iz 42,3; Mt 12,20).

„Uwierz w Pana Jezusa (...), a zbawisz siebie i swój dom" (Dz 16,31).

Fakt, iż poświęciłem pracy nad niniejszą książką dużo czasu, nie mógł umknąć uwadze mych bliskich. Gdy rękopis zyskał formę nadającą się do publikacji, chciałem przed przekazaniem wydawcy pokazać go osobie, która obecnie nie uważa się już za moją małżonkę, by zapoznać się z jej uwagami. Nie zechciała tego uczynić, przedstawiając powody swej decyzji. W pełni je szanuję. (…)

Kontekst separacji i rozwodu cywilnego

Od pierwszych wieków swego istnienia wspólnota Kościoła doświadcza sytuacji, w których separacja w małżeństwie wydaje się być uzasadniona. Nie jest to więc zjawisko nowe. Na ten jakże trudny temat wypowiadali się również Ojcowie Kościoła. Prawo kanoniczne przewiduje sytuacje, które dopuszczają separację małżonków, przy czym małżonkowie pozostają nadal w stosunku małżeńskim. Nie ulega jednak wątpliwości, iż z punktu widzenia Tradycji i Magisterium separacja jest rozwiązaniem ostatecznym. Sięga się po nią wyłącznie po wypróbowaniu i wyczerpaniu wszelkich innych środków. (…)

Konsekwencję rozstania małżonków bierze na siebie świecki sędzia. Kościół jest w tej sytuacji nieobecny, nie odgrywa żadnej roli. Nawet jeśli zajmuje się parami, które przechodzą kryzys, to nie dysponuje widocznymi i oficjalnymi instytucjami służącymi pojednaniu, które byłyby podporządkowane zwierzchnictwu biskupa. Obecność wspólnoty religijnej zaczyna być zauważana dopiero w perspektywie następnego związku. (…)

Potężna maszyneria

Gdy doszło już do separacji, partnerzy stają wobec nowej sytuacji społecznej i cywilnej. Większość z nich nie ma pojęcia o procedurach sądowych. W pierwszym momencie sądzą, że to tylko przejściowy kryzys. Liczą, że szok uczuciowy i psychiczny spowodowany rozstaniem, jak również obecność wspólnych dzieci, pozwolą przerwać proces rozkładu. Choć w pewnych epokach separacja była uznaną praktyką społeczną, dzięki której małżonkowie mieli czas na podjęcie decyzji, to obecnie coraz silniejsza staje się presja społeczna, ekonomiczna i prawna na szybkie doprowadzenie do rozwodu cywilnego. Coraz rzadziej sądy cywilne orzekają separację osób i mienia. Taki stan rzeczy jest z pewnością niekorzystny. Również metoda nakłaniania do zgody, jaką przewiduje się w pewnych procedurach, nie ma, wbrew pozorom, na celu odnalezienia drogi, na której małżonkowie mogliby dojść do utraconego porozumienia. Stanowi jedynie etap rozkładu związku, którego celem jest doprowadzenie do rozwiązania małżeństwa. Etap o tyle ważny, że pozwala wypróbować prowizoryczne rozwiązania, które zazwyczaj później brane są pod uwagę w orzeczeniu rozwodu.

Mamy więc dziś do czynienia nie tylko z prawem rozwodowym, ale i z prawem do rozwodu. Prawa borykającej się z problemami rodziny są za to uwzględniane w znacznie mniejszym stopniu. Jednym z podstawowych celów niedawno przyjętej reformy francuskiego prawa rozwodowego było uczynienie rozwodu bardziej łagodnym, mniej konfliktogennym. Ideałem stała się sytuacja obustronnej zgody na rozwiązanie stosunku małżeństwa. Czy jest to jednak rzeczywiście pomyślne rozwiązanie problemu? Przecież dla takiego związku rozwód może stanowić jedynie bolesną porażkę. Tymczasem w większości sytuacji szybko kieruje się sprawę do sądu, zaś na końcu procedury uzyskujemy wyrok, orzeczenie cywilnego rozwodu. Przypomnijmy, iż Kościół katolicki uznaje cywilny rozwód za czyn, który nie stanowi przewinienia moralnego wyłącznie wtedy, gdy stanowi on jedyny sposób zapewnienia słusznych praw, na przykład opieki nad dzieckiem czy ochrony majątku. Jest to roztropne stanowisko. Sprawiedliwość ludzka, choć ułomna, ma jednak tę zaletę, że w ogóle istnieje. W takich przypadkach rozwód cywilny chroni słabszych. (…)

Próby utrzymania się na powierzchni

Małżonkowie, którzy zmierzają do rozstania, to zazwyczaj ludzie rozchwiani, zdezorientowani, zszokowani sytuacją, w jakiej się znaleźli. Są więc gotowi podjąć dowolne kroki bez rozważenia dostępnych możliwości postępowania. Wywierana jest na nich silna presja społeczna: mają „zacząć życie na nowo", nie mogą „pozostać sami". Wszyscy wokół zdają się twierdzić bez wahania, iż jest to jedyna droga. Nie ma czasu na złapanie oddechu, należy niezwłocznie przystąpić do poszukiwań nowego partnera czy partnerki. Tego rodzaju presja jest w naszej kulturze czymś wszechobecnym. Znajduje swój wyraz tak w rodzinach, jak i innych formach życia społecznego, nawet w obrębie Kościoła. Dlatego dzieci z rozbitego małżeństwa zawsze będą miały problemy ze zrozumieniem tajemnicy wierności.

Na potwierdzenie tego rodzaju postawy przytaczane są różne argumenty. Są tacy, którzy powołują się na fragment z Pisma Świętego: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam" (Rdz 2,18). Przywołuje się też maksymy typu: „powołanie do małżeństwa to powołanie do życia w związku". W myśl tej logiki z chwilą, gdy człowiek znajdzie się sam, należy zadbać o „dochowanie wierności" owemu „powołaniu". I tak wspomniana powyżej epidemia separacji, której instytucjonalnym przejawem jest wszechobecność rozwodów i prawo do zawierania kolejnych związków, zaczyna przybierać rozmiar prawdziwej plagi. „Codzienne doświadczenie pokazuje, niestety, że ten, kto wnosi sprawę o rozwód, zamierza wejść w ponowny związek, oczywiście bez ślubu kościelnego. Z uwagi na to, że rozwody są plagą, która na równi z innymi dotyka w coraz większym stopniu także środowiska katolickie, problem ten winien być potraktowany jako naglący".

Czy faktycznie należy jak najszybciej przejść do następnego etapu? Czy faktycznie prędzej czy później musimy wyruszyć na poszukiwanie partnera czy partnerki, by „rozpocząć życie na nowo"? Każdy, kto przeżywa rozstanie albo przechodzi kryzys związku, prosi bliskich o radę w tej sprawie bądź jest poddawany podobnym namowom. Tak było, rzecz jasna, i ze mną. Rozmowy te, zwykle nieuniknione, są bolesnym i wyjątkowo nieprzyjemnym elementem powyższych zdarzeń. Nagle okazuje się, że cały wysiłek włożony w budowanie szczęśliwej rodziny ma zostać unicestwiony. Otóż nie! Nie jest to jedyna możliwa decyzja, istnieją inne drogi. Można podjąć inną decyzję, zmierzać w przeciwnym kierunku, dostrzec odmienną ścieżkę. Są ludzie, którzy - jak ja - podjęli ten trud i tego nie żałują.

Przeżycie separacji

Niezależnie od tego z czyjej inicjatywy dochodzi do rozstania i jakie są jego motywy (zarówno te formułowane otwarcie, jak i te ukrywane), zaistniała sytuacja rani serca obojga małżonków - choć często zdarza się, że próbują to ukryć. Separacja potrafi ukazywać się jako źródło ulgi pomiędzy dłuższym czy krótszym okresem napięć a pojawieniem się nowych niepokojów wewnętrznych. Tymczasem jest to moment, w którym do pewnego stopnia każda ze stron przeżywa upadek. Jest to prawdziwe nieszczęście. Ulega zniszczeniu to wszystko, co wypracowaliśmy we wspólnym małżeńskim życiu.

Następuje okres poruszania się po „ruchomych piaskach". Łatwo się w nie zapaść! Nawet najprostsze sprawy życia rodzinnego, społecznego i zawodowego zdają się trudne, a czasem wręcz nieznośne. Podstawowe czynności - poranne wstawanie, posiłki, sen - stają się prawdziwą kalwarią. Niepokój szczególnie dominuje w czasie weekendów oraz chwil przeznaczonych na rozrywkę, które przeżywamy w oddaleniu od najbliższych. Bezczynność przeobraża się w pułapkę. Przedmiotem kontrowersji pomiędzy małżonkami okazują się nagle kwestie, co do których byli dotąd jednomyślni (na przykład wychowanie dzieci). Samo zrozumienie tego faktu wymaga nierzadko lat, a cóż dopiero mówić o zaakceptowaniu takiej rzeczywistości.

Doświadczenie niepokoju i cierpienia

W ten czy inny sposób dla małżonków i ich dzieci rozpoczyna się okres wielu cierpień. Niektórzy, przynajmniej początkowo, pod ich wpływem odsuwają się od ludzi i zamykają się w sobie. Naturalne jest bowiem dla człowieka, by w chwili cierpienia zaszyć się, ukryć, otoczyć murem. Inni odwrotnie - będą biec na oślep, błądząc i potykając się. w szalonym pędzie mknąc ku zwodniczym celom. Ze strachu przed samotnością rozproszą się we wszystkich możliwych kierunkach. Cierpiąc, zarzucać innym będą brak wrażliwości. Wina tymczasem leży po ich stronie: to oni nie potrafią skupić się na czymkolwiek innym poza sobą, przez co izolują się od otoczenia.

Niezależnie od tego, które z małżonków podjęło decyzję o separacji, oboje czują się zdradzeni. Każda ze stron przeżywa to inaczej, ale żadna nie umknie bólu. Tak porzucony czy porzucona, jak i porzucający czy porzucająca cierpią.

Doświadczaj ą niezwykłej samotności. Uwzględnienie tego bólu nie jest dla otoczenia rzeczą łatwą. Ja osobiście, znajdując się na samym dnie, zaznałem dwóch łask:

a) Odnalazłem wsparcie we wspólnocie parafialnej. Pan prowadził mnie w jej stronę od czasu nawrócenia, o którym pisałem wcześniej. Spotkałem w niej braci i siostry, którzy okazali mi prawdziwie rodzinne współczucie. To za ich pośrednictwem płynęła do mnie łaska Boża.

b) W ciągu miesięcy, które nastąpiły po rozstaniu z żoną, natknąłem się na ruch kościelny Comrnunion Notre-Dame de l'Alliance. W późniejszym okresie powierzono mi funkcję moderatora w tej organizacji, o której będę miał jeszcze okazję kilkakrotnie wspomnieć w niniejszej książce. (…)

Chrystus bierze na siebie całość cierpień

Patrząc z perspektywy duchowej, ten bolesny okres cierpień pozwolił mi odkryć i rozważyć tajemnicę Ogrójca, jak również wpatrywać się w świetle wielkanocnego poranka w mękę Jezusa. Ten, który został ukrzyżowany i zmartwychwstał, cierpiał na krzyżu na szczycie Golgoty. Wystawiony na widok publiczny, był przedmiotem oszczerstw i drwin. Kontemplując Jego dobrowolną śmierć na drzewie krzyża, powoli uczę się wychodzić z izolacji. Powoli odkrywam, że to przecież właśnie On, Chrystus, został przybity do krzyża. Ja mogę jedynie wraz Maryją stać u stóp tego krzyża. Miecz, który przeszywa moje serce, ukazuje mi, że piekłem staje się jedynie cierpienie, którego nie czynimy darem. Maryja Dziewica czczona jest przez uczniów swego pod wieloma imionami, pośród których wyróżnić Matkę Bożą Bolesną. Nigdy natomiast nie słyszałem, by Ją nazywano Cierpiącą. Jest tak zapewne dlatego, iż ofiarowała Ona swe Niepokalane Serce Panu. W Jezusie Maryja dała Ojcu wszystko. Jej Syn przyjął zaś dobrowolnie pełnię możliwych cierpień w swej męce i na krzyżu. Wziął na siebie w ten sposób całość ludzkich bólów, by w swej chwalebnej śmierci zbawić osobiście mnie, jak również wszystkich mych bliźnich - w tym moją małżonkę. Cóż za tajemnica!

W okresie cierpień związanych z rozstaniem, przeżywałem bolesne przejścia od tych chwil, w których skupiony jedynie na sobie miotałem się w tej piekielnej wręcz sytuacji, do tych, gdy przestawałem skupiać się na sobie i wpatrywałem się w Chrystusa. Cierpienie przechodziło dzięki temu w łagodny ból. Rzecz jasna, moja sytuacja jako człowieka nie zmieniła się, ale to już nie było piekło. Upadałem, a On mnie podnosił. Idąc chwiejnym krokiem tą krętą i pełną niepokojów ścieżką, dochodziłem stopniowo do porzucenia marzeń i kierowałem się ku nadziei. (…)

Wierność - wybór na zawsze

Podczas nocy cierpienia spowodowanego rozłąką postanowiłem wybrać wierność, czy też może raczej potwierdzić wybór wierności, jakiego dokonałem w momencie zawarcia małżeństwa. Podobnie jak ja postąpiło wielu innych małżonków obojga płci, mierzących się z tymi samymi problemami. Fakt, iż mogłem oprzeć się na skale, jaką zawsze był dla mnie Chrystus, stanowił wielkie pokrzepienie. Szybko przekonałem się, że przemierzanie tej drogi i wytrwanie na niej byłoby niemożliwe, gdybym miał liczyć jedynie na własne siły. Rozumiem dobrze, że przeżywanie łaski sakramentu małżeństwa po separacji - niezależnie od tego, czy wiąże się ona z cywilnym rozwodem czy nie - jest dla kobiet i mężczyzn zdanych, mówiąc obrazowo, na zasoby wyłącznie ludzkie po prostu niewykonalne. Ale dlaczego, dobry Boże, jest to tak trudne? Ano dlatego, że w pełni bezwarunkowa miłość jest daleka od naturalnych, spontanicznych aktów naszych serc. Zdobywanie się na nią wiąże się z nieustannym wysiłkiem. To pasjonująca, ciągła walka wewnętrzna. Właśnie wówczas, gdy wybrałem wierność, zacząłem naprawdę odkrywać, czym jest wybaczenie. Przyznaję, że przed okresem mej próby niewiele się nad tym pojęciem zastanawiałem. Sądziłem, że osoba kochająca wybacza w sposób jak najbardziej naturalny. Dostrzeżenie, iż w gruncie rzeczy chodzi tu o coś zupełnie innego, było dla mnie wielkim, wyzwalającym odkryciem.

Kwestia wybaczenia jest bardzo delikatna. Bez wybaczenia żadne ludzkie życie nie może odnaleźć swej pełni. Gdy dwoje narzeczonych przygotowuje się do ślubu, wierność stanowi element „pakietu", jaki „nabywają". Nawet jeśli narzeczeni mają dopiero przed sobą odkrycie prawdziwego sensu i wielkości tej cnoty, to łatwo odnaleźć miejsce jej „praktycznego zastosowania" w ich wspólnym życiu. Wybaczenie okazuje się czymś pojęciowo trudniejszym. Często zdarza się, że małżonkowie nie poświęcają mu tak naprawdę w ogóle uwagi. Żyją, nie uświadamiając sobie jego natury. W obliczu separacji odkrywają więc nagle, że im osoba jest nam droższa, tym trudniej jest zarówno obdarzać przebaczeniem, jak i je przyjmować. Potrzeba wiele czasu, by odkryć wartość wybaczenia, by odważyć się wyrazić pragnienie otrzymania tej łaski i faktycznie ją przyjąć. (…)

Wierność i wybaczenie - prawdziwe szczęście

Sama koncepcja, że nasz wybór wierności słowu, jakie daliśmy i jakie uzyskaliśmy w darze, wierności związkowi, zjednoczonemu w małżeństwie, wreszcie wierności nauczaniu Kościoła może stanowić owocną drogę szczęścia, zdaje się być dla wielu współczesnych szaleństwem i skandalem. Czy nie jest to wybór całkowicie irracjonalny? Spójrzmy na sprawę poważnie: jak możemy myśleć o edukacji i rozwoju dzieci, będąc samotnym (samotną), zranionym (zranioną) i bez większych środków finansowych? Jak mamy rozważać życie w samotności, kiedy wystarczy tylko zechcieć, by znaleźć nowego partnera czy partnerkę? Każdy z nas zadaje sobie w pewnym momencie takie właśnie pytania. Mimo to świadczymy swym życiem, że przyjmując Jezusa Chrystusa, możemy iść drogą owocnego szczęścia. Jak to możliwe? (…)

Przekaziciele pokoju

Dostrzegliśmy skrajne ubóstwo naszych serc. Płakaliśmy. Odnaleźliśmy nową wrażliwość. Możemy teraz płakać z tymi, którzy płaczą, ale też cieszyć się z tymi, którzy przeżywają chwile radości. Doświadczamy nieskończonego miłosierdzia Boga. Mamy nadzieję stać się przekazicielami pokoju zarówno dla własnych rodzin, jak i dla tych, które powierzono naszej modlitwie. Kosztujemy tajemnicy niebiańskiego szczęścia. Bóg błogosławi nasze rodziny, błogosławi drogi, którymi kroczymy. Jesteśmy świadkami tych darów. Ileż błogosławieństw, zachwytów, ile kwiatów spotykamy na naszej drodze!

Można tu podać kilka przykładów. Choćby przybycie dzieci do ojca w wigilijny wieczór - bez uprzedzenia, po latach oddalenia i pozornej wrogości. Dzieci, które odkrywają, że prawdziwie wolna miłość to małżeństwo, i które postanawiają wytrwać w przedmałżeńskiej czystości, by móc wspólnie powiedzieć „tak". Wnuki, prowadzone do chrztu przez dziadków, choć ich rodzice nie są stałymi uczestnikami niedzielnej Mszy świętej. Dyskretna opieka Pana, bez ustanku dążącego do uleczenia serca małżonki, która wzięła drugi ślub cywilny. Łzy księdza, który z radością odkrywa, iż owa droga wierności w separacji może być prawdziwą drogą życia. Pastor, który jest w trakcie rozwodu i pragnie spotkać się z osobami wiernymi sakramentowi małżeństwa. Pary niesakramentalne, które też wyrażają takie pragnienie. Rodzice, których dziecko jest rozwiedzionym wiernym i którzy czerpią z jego świadectwa łaskę wzajemnego wybaczenia i odnalezienia pokoju w małżeństwie. Radosne twarze i pełne łez oczy trojga dzieci, otaczających swych rodziców. Rodziców, którzy po długotrwałym kryzysie, rozwodzie i wreszcie całkowitym pojednaniu po raz drugi zawarli cywilne małżeństwo i przystępują do Eucharystii w dziesiątą rocznicę ślubu.

To tylko kilka przykładów - można by ich podać wiele więcej...

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama