Matura 2006: obnażenie słabości polskiego szkolnictwa
Złe wyniki nowych matur wywołały dwojakie reakcje. Po pierwsze zaskoczenie. Po drugie, stwierdzano nieco bezosobowo, że reforma oświaty SIĘ nie udała. Oba te podejścia są chybione, gdyż marny stan polskich szkół jest dobrze znany, a jego przyczyny najzupełniej uchwytne.
Niewykluczone, że najmniej wiedzą o tym niektórzy eksperci. Zapatrzeni w swoje reformy, nie chcą przyjąć do wiadomości stanu faktycznego. Ale gdyby nawet wyeliminować chciejstwo i maskowanie własnych porażek, to często tak bywa, że sytuację lepiej widać z zewnątrz niż z wewnątrz.
Nie brak obserwacji w skali mikro, świadczących o pogorszeniu wyników szkoły. Widzą to pogorszenie rodzice, którzy pamiętają poziom i wymagania swoich szkół. Widzą je uczniowie, wciąż potrzebujący korepetycji — w tym również ci zdolniejsi, jeśli marzą w przyszłości o dobrych studiach. Widzą je starsi nauczyciele, którym trudniej dziś utrzymać w klasie dyscyplinę i czegoś nauczyć. Widzą profesorowie wyższych uczelni, gdy porównują poziom kandydatów na studia teraz i kilkanaście lat temu.
Wyniki w testach międzynarodowych wskazały, że na tle Europy Polska zostaje w tyle, a przecież w krajach zachodnich poziom szkolnictwa też raczej się obniża. Krajowe testy dawały niezłe wyniki, ale były one umyślnie za łatwe. Dowodem na to jest rozkład wyników, którego krzywa odbiega od rozkładu normalnego i jest silnie pochylona w stronę wyników dobrych. Pożytek z takich testów jest tylko taki, że pozwalają wykryć regionalne i lokalne różnice poziomu nauczania.
Przyczyny słabości szkolnictwa w Polsce można podzielić z grubsza na dwie grupy: zewnętrzne i wewnętrzne. Te pierwsze to kolejno biurokratyzacja życia społecznego (która sprawia, że absolwentowi szkoły bardziej jest potrzebny papierek, matura czy magisterium, niż rzeczywiste umiejętności); ogólny stan gospodarki (ubóstwo środków); kryzys dyscypliny i wymagań w rodzinach. Nie rozwijając tego tematu, wskażę, że mimo tych barier przyzwoita szkoła wydaje się możliwa.
Na przeszkodzie stoi tu jednak kilka szkodliwych decyzji i zaniechań. Odpowiedzialność za nie ponoszą zwykle konkretni twórcy ustaw, ministrowie i eksperci. Dla dziennikarza o zmyśle śledczym znalezienie i podanie do wiadomości odpowiednich nazwisk nie byłoby trudne. Ale że nim nie jestem, wskażę tylko, o jakie błędy chodzi.
W klasach młodszych promuje się od dawna prawie wszystkich. Nic dziwnego, że pod koniec podstawówki kilka procent dzieci nie umie czytać i pisać, a dalsze kilkanaście procent ma z tym istotne trudności. Niekoniecznie chodzi tu o dzieci kwalifikujące się do szkół specjalnych. Po prostu bez wymagań nie ma też wyników. Pod pozorem nie krzywdzenia dzieci maskuje się więc złe wyniki szkoły. Celem szkoły nie jest jednak szczęśliwe dzieciństwo, lecz udane dorosłe życie. Gros dzieci oczywiście zdobywa w szkole podstawowe umiejętności, ale ich poziom jest w tym systemie niższy niż by mógł być. A gorszy start to także gorszy wynik na maturalnym finiszu.
Nieuzasadnione promocje w szkołach zostały bardzo ułatwione przez wprowadzenie oceny miernej, poniżej dotychczasowej dostatecznej. Potem przemianowano ją zręcznie na dopuszczającą (ktoś te decyzje podpisał!). W ten sposób do zaliczenia przedmiotu i promocji wystarcza dawniejsze „dwa z plusem”. Regulaminy bardzo utrudniają postawienie oceny niedostatecznej.
Rzecznicy praw obywatelskich i praw dziecka zwrócili też ostatnio uwagę na nagminną praktykę marnowania w szkołach znacznej części godzin zajęć przewidzianych w czasie roku szkolnego. To także rzutuje na poziom i jest wyłączną winą szkół.
Pod pozorem troski o dzieci i ich prawa poważnie naruszono dyscyplinę w szkole. Pracę nagminnie zakłócają praktycznie nieusuwalne dzieci patologiczne. Chroniąc ich prawo „do nauki” (a ściślej do przebywania w klasie) oraz „do godności” (czyli do bezkarności) utrudnia się naukę dzieciom normalnym, a więc znacznej większości. Zwiększa to też ich zagrożenie przez agresję i narkotyki. Zmuszanie dzieci do przebywania w takim towarzystwie uważam za poważne naruszenie praw ludzkich. Skądinąd łączenie w młodszych klasach dzieci zdolnych i słabych wynika z przesłanek ideologicznych, a szkodzi efektywności nauczania i jednych, i drugich. Tenże skutek ma rejonizacja.
Bardzo dyskusyjne okazało się wyodrębnienie gimnazjum. Jest to bowiem szkoła, w której skupiono najbardziej kłopotliwą wychowawczo grupę wiekową, dotąd rozdzieloną między szkołę podstawową a średnią.
System oceny i awansu nauczycieli jest dotkliwie zbiurokratyzowany, a jednocześnie nieskuteczny, gdyż zabezpiecza miernoty ze stażem, a hamuje nauczycieli rozwojowych. Podobne są rezultaty działań związków nauczycielskich.
Jawną kapitulacją była długotrwała rezygnacja z matematyki na maturze. Maskowano w ten sposób jej upadek. Tymczasem gdzie są dziedziny dorosłego życia, w których nie potrzeba umiejętności liczenia, kalkulowania i logicznego myślenia, wyrabianych przez ten przedmiot? Rozwój szkolnej informatyki nie jest tu wystarczającą rekompensatą.
Źle stoi drugi przedmiot kluczowy, język ojczysty. W starszych klasach polega on głównie na przerabianiu historii literatury w oparciu o dość tradycyjny kanon lektur. Jest to podwójna pomyłka. Po pierwsze, za mało czasu poświęca się na posługiwanie się językiem, komunikację. Po drugie, funkcja książki jest dziś inna niż kilkadziesiąt lat temu i nie ma co marzyć o tym, że skłoni się młodzież do zainteresowania nią na przykładzie nudnego Żeromskiego. Trzeba zredukować wspólny dla wszystkich kanon, a dobierać książki indywidualnie do ucznia. Ale czy nauczyciele to potrafią?
Śmieszne, ale szkodliwe, jest upowszechnienie zaświadczeń o dysleksji. Może je dostać prawie każdy, kto się po prostu ortografii nie uczył. Rzeczywiste zaburzenia tego typu występują, ale dodatkowy wysiłek zwykle pozwala je przezwyciężyć. Mniej zdolny do języków obcych musi się więcej uczyć, mniej zdolny do ortografii także!
Jeśli chodzi o programy, można też wytknąć przeładowanie teorią i próby wepchnięcia w przedmiot szkolny wprowadzenia do studiów akademickich z danego przedmiotu. Potem np. licealista z klasy biologicznej nie rozpoznaje pospolitych roślin i ptaków. Kolejna kapitulacja to zepchnięcie w kąt języków klasycznych, eliminowanych za komunizmu, a w szkole zachodniej uważanych, i słusznie, za fundament europejskiej kultury humanistycznej. W sumie jednak mniej jest problemów z podstawą programową itp., a dużo więcej z jej realizacją.
Biorąc to wszystko pod uwagę, wyniki matur przeprowadzanych przez niezależne komisje są chyba i tak stosunkowo dobre, chociaż przyjęto je jako zimny prysznic. Nie był to bowiem egzamin specjalnie trudny, skoro do zdania przedmiotu wystarczało 30% prawidłowych odpowiedzi. Sztucznym ułatwieniem jest zwłaszcza prezentacja ustna z polskiego, którą uczniowie masowo kupują albo ściągają z Internetu.
Godzina prawdy powinna jednak nadejść. Trzeba powiedzieć absolwentom szkół, że umieją za mało! Głównym celem oceny stawianej ludziom dojrzałym jest bowiem poinformowanie ich o stanie ich wiedzy (moich studentów teza ta dosyć dziwi...). Dlatego negatywnie oceniam pomysł przyznania matur tym, którzy oblali jeden przedmiot, chociaż rozumiem jego motywy, niechęć do zrzucania na uczniów win całego szkolnictwa. Byłoby to jednak naruszenie prawa i kolejne obniżenie poprzeczki.
Anulowanie szkodliwych decyzji, o których mówiłem wyżej, to niestety za mało. Po pierwsze, mleko się już wylało, po wielu latach szkoły bez dyscypliny przywrócenie w niej ładu wymaga długiej walki. Ci, którym jest na rękę demoralizacja w szkole (czyli rozwydrzony i głupi przyszły wyborca), już próbują wyprowadzić uczniów na ulicę.
Po drugie, system państwowej szkoły jest ze swej natury typu nakazowo-rozdzielczego, biurokratyczny, skostniały. Dobre sygnały z centrali będą w nim grzęzły. Rozmontować go można tylko przez prawdziwy czek (bon) oświatowy w połączeniu z szeroką decentralizacją i prywatyzacją szkolnictwa. W większości przypadków umożliwi to rodzicom wybór szkoły, spowoduje zniknięcie szkół pozornych i zarażonych patologiami, zmusi do walki o wyniki.
Autor jest teologiem świeckim, profesorem UWM w Olsztynie; napisał m.in. „W ustroju biurokratycznym” (2004). Ekspert Centrum im. Adama Smitha.
Źródło: „Rzeczpospolita” z 26 VII 2006 (z nieznacznymi zmianami). Publikacja za zgodą autora.
opr. mg/mg