Wywiad z Jackiem Dewódzkim
JACEK DEWÓDZKICo takiego ważnego musi wydarzyć się w życiu, by dorosły mężczyzna zdecydował się na chrzest? Właściwie nic takiego nadzwyczajnego, chociaż w tamtym czasie czułem się zagubiony i wiedziałem, że muszę coś w swoim życiu uporządkować. To było przed ślubem, który moja przyszła żona chciała wziąć w kościele. I chyba ta sytuacja pomogła mi w podjęciu decyzji. Dzisiaj mogę powiedzieć, że miałem duże szczęście, bo wzbogaciłem się o doświadczenie, które nie było dane w sposób świadomy przeżyć większości ochrzczonych ludzi. Czy muzykowi rockowemu wypada być osobą wierzącą? A dlaczego nie?! Każdemu normalnemu człowiekowi przystoi być katolikiem, szczególnie zaś w Polsce. Czyż nie byłoby głupio, gdyby w kraju, z którego wywodzi się Papież, udawać, że jest się osobą niewierzącą? Wręcz przeciwnie, to że jest nas tak wielu wierzących, powinno stanowić powód do dumy. Muzyk rockowy jest jednak inaczej postrzegany... Tak, bo wciąż uważa się, że to taki gość, który dużo pije, używa narkotyków i rozgląda się za babami. Taki obraz rockowca - wylansowany kiedyś między innymi przez The Rolling Stones - jest takim sobie średnim, zafałszowanym wizerunkiem. Bo najczęściej jest on zupełnie inny. Dopóki kiedy nie przeczytałem wywiadu z Ozzym Osbournem, w którym mówi on o swej głębokiej wierze, podobnie jak wielu, uważałem go za satanistę. Manifestowanie swych religijnych przekonań nie jest jednak w modzie. Istotnie, w niektórych sytuacjach, w radiu czy telewizji, przyznawanie się do swych przekonań niekiedy może przeszkadzać. Chyba dopiero muzykom z zespołu Arka Noego udało się przełamać dotychczasowe stereotypy. Ja też miałem koncerty w kościele. Pamiętam, że w tekście śpiewanego utworu "Dżemu" zmieniłem jedno słowo - zamiast: "wódy brak", zaśpiewałem: "szczęścia brak". I wszystko było OK. Mnie z pewności nie jest ciężko z tego powodu, że noszę na szyi krzyżyk. Okazuje się, że nawet rekolekcje można pogodzić z muzyką rockową Do zagrania podczas rekolekcji w krakowskim kościele Świętej Jadwigi namówił mnie ks. Robert Pietrzyk. Przekonałem go, że dobrze, profesjonalnie zagrana muzyka nie będzie przeszkadzać modlitwie. I nie pomyliłem się, o czym oświadczyła wzrastająca frekwencja uczestników rekolekcji. Czym jest dla Pana wiara? Wiara to coś, co daje człowiekowi nadzieję. Mam doić poplątane życie, nie jestem typem człowieka-giganta. Nie wszystko mi się udaje, nie zawsze czuję się pewnie; często mam wątpliwości, czy dobrze postępuję. Gdy zbytnio oddalam się od właściwej drogi, wiara pozwala mi zawsze zawrócić na niej. Pozwala podnieść się, dokonać trafnego wyboru i - wydaje mi się - stać się lepszym człowiekiem. Tak normalnie, bez żadnego wysiłku, bez modlitwy? Kiedyś, kiedy męczyły mnie jakieś dziwne myśli, zaprosiłem na herbatę... Jezusa. Usiedliśmy naprzeciw siebie, zapaliłem papierosa i trochę sobie pogadaliśmy. Oczywiście, zrobiłem dwie herbaty. Pamiętam też, że wypomniał mi tego papierosa i zrobiło mi się głupio. To była jak najbardziej autentyczna rozmowa, swoisty rodzaj mojej modlitwy. Uciekam do niej, kiedy czuję się samotny i słaby, gdy coś mi nie wychodzi, albo coś straszy. Często po koncertach nie mogę zasnąć, śnią mi się jakieś koszmary. Ale nie idę wtedy do lodówki, bo nie ma w niej alkoholu. Za to zwracam się wówczas do Boga i na różne sposoby zaczynam się modlić. Najczęściej ze skutkiem... Podobno wymodlił Pan kiedyś deszcz? To taka śmieszna anegdotka. Przed jednym z koncertów w Rzeszowie byłem tak potwornie chory i tylko jakaś ulewa mogłaby spowodować odwołanie występu. Całą drogę z Krakowa modliłem się więc o deszcz i choć przez cały czas była piękna upalna pogoda, tuż przed wjazdem do miasta zaczęło lać. Nie na tyle jednak, by koncert nie mógł się odbyć. Oczywiście, zagrałem z chłopakami, ale jakim cudem zostałem postawiony na nogi, doprawdy do dzisiaj nie wiem. Koledzy, przypominając tamtą sytuację, żartując, nazywają mnie śświętym Jackiem z Niepołomic od deszczu... Niektórzy ze starszych fanów "Dżemu" mają Panu za złe, że nie chce Pan naśladować swego poprzednika Ryszarda Riedla... Po pierwsze, nie potrafię go naśladować, bo Rysiek był istotnie niepowtarzalny. Ale z drugiej strony, nie chciałbym nigdy do niego się upodobnić. Podziwiam go jako artystę i pewnie chciałbym mieć jego wielki talent do pisania tekstów, ale nie chciałbym nigdy żyć tak jak on. Rysiek śpiewał często o Bogu, o tym, że jest mu ale, o swoim problemie z narkotykami, ale jego fani rozumieli to opacznie. Uważali i nawet jeszcze dzisiaj niektórzy uważają, że ich idolowi żyło się wyjątkowo fajnie. Aż mnie czasem korci, by im kiedyś wypalić wprost, żeby - skoro go tak kochali - pomodlili się za niego. opr. JU/PO |