„Złote myśli” Davida Lyncha

David Lynch, niekwestionowany król całej armii filmowych postmodernistów



Łukasz Maciejewski

„Złote myśli” Davida Lyncha

Kiedy przed paroma miesiącami w kinie ”Wanda”, podczas forum „Wokół kina”, oglądałem znakomitą Prostą historię Davida Lyncha, byłem zaskoczony, wszak to zupełnie nowe słowo w twórczości reżysera. David Lynch, niekwestionowany król całej armii filmowych postmodernistów, wykonał znamienną woltę. Od niepokojących i chorobliwych wizji, po realizacyjną kaligrafię i kino, które dawniej nazwalibyśmy humanistycznym. O Prostej historii nie ma jednak ani słowa w wydanej przez Znak autobiografii reżysera — Widzę siebie. Została napisana w 1997 roku — zbyt wcześnie na obwieszczenie nowego etapu, odpowiednio, żeby dokonać pierwszych podsumowań działalności reżysera.

Nawet jeżeli nie zawsze akceptowałem twórczość Lyncha, nieodmiennie ceniłem go jako artystę. Bo w przeciwieństwie do mniej lub bardziej nieudolnych epigonów Lynch artystą był zawsze, a nie tylko „bywał”, jak np. Quentin Tarantino. Najlepsze filmy autora Prostej historii pokazywały, na czym może polegać piękno tajemnicy. W żaden sposób nie da się opowiedzieć jego Zagubionej autostrady, podobnie jak nie można przejść obojętnie wobec tego filmu. Jeżeli osobowość bywa schizofreniczna (z całą wieloznacznością wpisaną w to określenie), to dzieła takie, jak wspomniana Zagubiona autostrada albo Dzikość serca, nadają temu nadwyżkę w postaci całkiem ludzkiego przerażenia ciemną stroną naszych tęsknot, niespełnień, pragnień. Tych ostatnich może przede wszystkim. Ale też u Lyncha — aż do Prostej historii — były to pragnienia wyłącznie dewiacyjne, chore, właśnie dlatego aż tak fascynujące.

Czy zatem książka, będąca zapisem wywiadu-rzeki, który z reżyserem przeprowadził Chris Rodley, dopowiada to, czego domyślaliśmy się na podstawie filmowej lektury? — Cóż, chyba niekoniecznie. Jest za to prawdziwym kompedium wiedzy dla obecnych i przyszłych „lynchologów”, którzy w powodzi informacji mniej ważnych na pewno wyłowią coś dla siebie. Urocze wydało mi się na przykład takie stwierdzenie reżysera: Widzisz, ja jestem z Missouli w Montanie. jestem normalnym facetem. Z książki dowiedziałem się także, że swego czasu Lynch odmówił Georgowi Lucasowi reżyserii trzeciej części Gwiezdnych wojen, że przepada za płaczącymi dziewczętami, płaczącymi mężczyznami; płakaniem w ogóle. Na takich błahostkach nie da się jednak zbudować intrygującej całości. A interlokutor Davida Lyncha, Chris Rodley, raczej nie szokuje inteligencją, zwłaszcza w partiach interpretujących filmy. Niczym niespodziewany najeźdźca z odległej planety — czytamy — „Głowa do wycierania” rozpoczęła swoją powolną inwazję w 1976, passus zaś, w którym Rodley z emfazą stwierdza: prawdę mowiąc, „Dzikość serca” — stanowi, jako dzieło filmowe, kąsek, któremu bardzo trudno się oprzeć, niestety, już tylko żenuje. Informacje, że w trakcie rozmów Lynch i autor książki raczyli się cholernie dobrą kawą i kanapkami z indykiem też spokojnie można było sobie podarować.

Z Widzę siebie dowiedziałem się natomiast, że David Lynch jest artystą malarzem, traktującym zresztą tę twórczość bardzo poważnie. Dla Lyncha dosłownie wszystko ma swój początek w malarstwie — pisze Rodley. A ma to wielkie znaczenie, bo daje nowe pole obserwacji utworów tego reżysera. Po przeczytaniu książki zobaczyłem Prostą historię poprzez pryzmat malarstwa Edwarda Hoppera, i wydaje mi się, że nie są to analogie zbyt odległe od prawdy. Podobnie stosunek Lyncha do Francisa Bacona: Jest to dla mnie ktoś najważniejszy; to ktoś w rodzaju malarza numer jeden — mówi reżyser i w tym momencie filmy takie, jak Zagubiona autostrada albo Twin Peaks. Ogniu krocz za mną otrzymują wyraźny odsyłacz do konkretnych dzieł angielskiego obrazoburcy.

Autobiografia Lyncha może okazać się zaskoczeniem dla tych, którzy oczekiwaliby wyjaśnienia absolutnie wszystkich tajemnic i znaczeń ukrytych w filmach autora Człowieka słonia. Niektórzy będą rozczarowani. Chris Rodley dowodząc — w sposób nader zagmatwany — wspólnoty drzewa; brudu i materii organicznej w trzech różnych utworach Lyncha, zapytuje wprost: Co się za tym kryje?Nie mam pojęcia — mówi reżyser. Ale skoro w innym miejscu Lynch powiada, że posiada wnętrze i zewnętrze (swoją drogą tłumaczenie mogłoby być zręczniejsze), uzasadniony wydaje się enigmatyczny ton (zbyt) wielu wyjaśnień reżysera. Prawdopodobnie „wnętrze” w trakcie sesji z Rodleyem zwyciężyło na całej linii. Dlatego może lepiej byłoby ocenzurować niektóre „złote myśli” znakomitego przecież twórcy. Tylko dwa przykłady: Wierzę, że marketing jest ważny, ale o wiele bardziej wierzę w fatum, z niewielkim sensem powiada reżyser, stwierdzając przy innej okazji: sukces zastawia pułapki i może zrobić z ciebie naprawdę nieciekawą istotę ludzką — to — mydlący oczy diabeł.

Fakt, że w rozmowie nie zawsze Lynch jest błyskotliwy, w niczym nie umniejsza jego klasy jako reżysera. Filmy bronią się bowiem niezależnie od tego, jak bardzo „dociekliwe” pytania zada mu kolejny krytyk. Następców Chrisa Rodleya namawiałbym wszakże do większej ostrożności.

 

 

David Lynch Widzę siebie, z reżyserem rozmawia Chris Rodley tłum. Barbara Kosecka, seria Autobiografie, Znak, Kraków 1999, 362 s.

ISBN 83—7006—678—X

 

opr. MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama