Hilary nie należy do panteonu hierarchów Kościoła, którym szczególnie zależało na liczbie polubień pod zdjęciami w internecie. Nie kreował chwytliwych haseł religijnych, natomiast cały wysiłek wkładał w rzetelną katechezę. W tamtych złotych czasach - a Hilary żyje i działa w pierwszej części czwartego wieku - refleksja biblijna, duchowość i początki teologii tworzyły ze sobą nierozdzielny system, który skutecznie animował wiarę oraz misję Kościoła. Zaczęło się dziać bardzo źle, gdy teologię systematyczną wyprowadzono gdzieś z daleka od duchowości, duszpasterstwo z kolei traktując jak ewentualną rozrywkę dla pobożnych. Hilary na szczęście bierze katechezę za konieczny element do rozkrzewiania wiary, co wynika wprost ze zdrowej refleksji teologicznej. On sam właśnie tak się nawrócił. Z pasją, gdy jeszcze nie był nawet ochrzczony, studiował Pismo Święte. Fascynowało go szczególnie imię Boga – Jestem, który Jestem oraz ewangelie Jana i Mateusza. Około roku 350 jednogłośnie obwołano Hilarego biskupem Pictavium, dzisiaj Poitiers. Nigdy nie został kaznodzieją ludowym. Formował przez niebanalny wykład, pogłębioną medytację, komponując piękne hymny liturgiczne. Za wierność Atanazemu w sporze z arianizmem cierpiał wiele lat na wygnaniu na Wschodzie. Nawet przymusowa migracja pomogła Hilaremu dostrzec ład wschodniej teologii i adaptować wiele jej elementów na Zachodzie. To Hilary uzdrowił Galię z trucizny arianizmu – nie cudami lecz harmonią mądrego nauczania biskupiego.
Być może to ryzykowna teza ale gdyby dziś większość osób konsekrowanych i duchownych odpytać z prawd wiary, wynik mógłby być zaiste wstydliwy. Wielu nie dałoby sobie rady z poprawną i klarowną odpowiedzią na istotne pytania o depozyt katolicyzmu, poczynając od tego co to jest unia hipostatyczna po właściwe znaczenie sukcesji apostolskiej. Świeccy czują napór ignorancji więc ratują się setkami odsłon w internecie – czasem trafią w punkt ale częściej nałykają się tylko nawiedzonego powietrza. Zakonnice, mnisi i duchowni sprawnie obracają terminami z psychologicznych pól rozmaitych teorii komunikacji albo pojęciami z obszaru polityki i ekologii – to tak, jąkają się jednak jak pijani już na pierwszym paragrafie katolickiego katechizmu. Jednym z największych wyzwań odnowy życia wiarą w tych czasach będzie tym samym konieczność przywrócenia zdrowego studium za murami klasztorów i na plebaniach. Warto zastanowić się, czy w czasie rekolekcji dla duchownych, między medytacjami, konferencjami i adoracjami, nie umieścić stałego punktu w ramach formacji intelektualnej. Już wybitny ojciec Piotr Rostworowski kilkadziesiąt lat temu, na pytanie natchnionych kleryków, która z zasad życia duchowego jest najważniejsza, ku ich zdumieniu lecz bez chwili wahania odparł: studium! Prawdopodobnie odzyskanie katolickich fakultetów potraconych dla zdrowej nauki filozofii oraz teologii potrwa jeszcze długo. Póki co dobrze się ma ideologiczne fantazjowanie profesorów albo pisanie artykułów na punkty o mistycznym znaczeniu szafy z naczyniami liturgicznymi w zakrystiach. To również z tego powodu autorytet teologii jako poważnej refleksji nad wiarą podupadł i to poważnie. Nie znaczy to jednak, że wewnątrz Kościoła nie można dobrze nauczyć się prawd objawionych. Ignorancja to pierwszy krok do zwątpienia.
Nie przypadkiem akt nawrócenia w podstawowym sensie oznacza formację i przemianę umysłu, dopiero w drugiej instancji nabiera sensu moralnego (por. Mk 1, 15b). Wstęp listu do Hebrajczyków jest poruszający. Autor natchniony stara się dobrze zdefiniować profil Chrystusa i mówi, że Syn Boży jest odblaskiem chwały Stwórcy i odbiciem Jego istoty (por. Hbr 1, 3). Osoby Boskie łączy zatem tajemnicze światło. Podchwyci to intuicyjnie Kościół pierwotny w łacińskich formułach wyznania wiary, ucząc: Lumen de Lumine – Światłość ze Światłości. W Bogu oraz w duszach prawdziwie Mu bliskich nie będzie cienia ignorancji.
Traktuj na poważnie studium prawd objawionych. Jest ono strategicznym elementem życia duchowego.