Ktoś zapytał mnie, czy mam pewność, że będę zbawiony. Odpowiedziałem, że pewność byłaby zuchwalstwem, ale mam serdeczną nadzieję, że boski Sędzia się nade mną ulituje. Nie podejmowałby tak wielkiej ofiary, gdyby Mu naprawdę nie zależało na tym, żeby również mnie doprowadzić do życia wiecznego – pisze o. Jacek Salij OP.
Może jednak piekło jest puste? Przecież Bóg jest nieskończenie miłosierny! Odpowiedź na to pytanie znajduje się w Pierwszym Liście do Tymoteusza 2,4: „Bóg pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy”. Zatem Pan Bóg chciałby, żeby piekło było puste. Czy jednak faktycznie jest puste? Niestety, już teraz są w nim szatan i jego aniołowie.
A co z nami, ludźmi? Może jednak w końcu wszyscy dostąpimy zbawienia? Otóż jednego jestem pewien: że ja sam mogę się tam znaleźć. A wiem to stąd, że sam Pan Jezus wielokrotnie ostrzegał nas, żebyśmy złym życiem nie zasłużyli sobie na ogień wieczny. „Nie każdy – są to Jego słowa z Kazania na Górze – który Mi mówi: Panie, Panie!, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie”.
Zatem to nie jest tak, że o zbawienie nie musimy zabiegać, bo piekło rzekomo jest puste i zbawieni będziemy wszyscy, choćby nawet komuś na tym nie zależało. A skoro tak, to i lęk przed odrzuceniem wiecznym nie jest czymś absurdalnym. Byleby starać się o to, żeby przepoić go miłością. Innymi słowy: byleby nie był to lęk egoisty, któremu nawet na Bogu nie zależy, bo on myśli tylko o tym, żeby jemu było dobrze.
Jednak nawet w lęku egoisty może być odrobina słuszności. Zdarza się czasem, że od niegodziwych czynów kogoś powstrzymać może jeden tylko lęk przed piekłem. Dobre i to. Dawny katechizm nazywał taki lęk bojaźnią niewolniczą i przeciwstawiał go bojaźni synowskiej. To o tym pisał apostoł Jan: „W miłości nie ma lęku, ponieważ lęk kojarzy się z karą. Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”.
Ale jest też lęk dobry, lęk, który nie jest wrogiem miłości i jej nie osłabia, lecz ją potwierdza i wzbogaca. I dodaje jej urody. W życiu codziennym może nawet wszyscy tego lęku doświadczamy. W każdym razie jeśli kogoś naprawdę kochamy, taki lęk prędzej czy później wręcz musi się pojawić. Lęk, że moja miłość jest może nie do końca autentyczna, że może więcej w niej mojego wygodnictwa niż prawdy. Jeżeli naprawdę kocham, to boję się nieopatrznie urazić kochaną osobę, sprawić jej przykrość. Boję się sytuacji, że wobec tych, których kocham i którzy mnie kochają, jestem okropny, a nawet tego nie zauważam. Tak czy inaczej: Ponieważ kocham, chciałbym kochać więcej i jeszcze prawdziwiej!
W stosunku do Pana Boga taki błogosławiony lęk też jest wyrazem miłości i nazywa się bojaźnią Bożą. Bojaźń Boża to lęk, że moje grzechy i niewierności ranią Pana Boga, że moja niewdzięczność sprawia Mu przykrość. Bojaźń Boża jest to płynący z miłości lęk, że pod wielu względami nie podobam się kochającemu mnie Bogu. Na szczęście mogę jeszcze jak ten celnik, nie mając odwagi nawet oczu wznieść ku niebu, bić się w piersi i mówić: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika! Wybacz mi, ze moja miłość do Ciebie jest taka marna!
Warto przypomnieć laicką obronę lęku przed piekłem, jaką podjął Karl Jaspers, filozof niewierzący, który głosił, że świat, w którym żyjemy, pełen jest przekraczających nas „szyfrów transcendencji”. Otóż filozof ten twierdził stanowczo, że również człowiek niewierzący powinien – pod sankcją stoczenia się w egzystencjalną bylejakość – pielęgnować w sobie lęk analogiczny do chrześcijańskiego lęku przed piekłem, mianowicie lęk przed zmarnowaniem swojego istnienia. Zdaniem Jaspersa, fatalne są obie alternatywy: zarówno pozbycie się tego lęku, jak jego rozpanoszenie się w naszym wnętrzu. Ów lęk powinien być w nas, ale jako przezwyciężony przez postawę trwałego zwrócenia ku temu, co najgłębiej pozytywne.
Interesujący jest ten głos w obronie lęku przed piekłem, wypowiedziany przez filozofa, który w istnienie piekła nie wierzy: „Lęk przed piekłem jest dla niezliczonych dusz podstawą wyboru dobra zamiast zła. Lęk ten, zaszyfrowany w obrazie piekła, może raczej uprzytamniać głębokie egzystencjalne motywy własnego istnienia. Lęk o własny byt to podstawowa cecha człowieka rozbudzonego. Spokój, który płynie z negacji piekła, nie wystarcza, spokój musi wyrastać z pozytywnego zaufania, z ustroju duszy, która kieruje się dobrą wolą zawsze przezwyciężającą lęk. Człowiek, który wyzbył się lęku, to człowiek już tylko powierzchowny”.
Piekło jako nieodwracalne zmarnowanie samego siebie (np. ostateczna i nienaprawialna niezdolność do miłości) – to zapewne najgłębsze spojrzenie na ten temat, jakie możliwe jest w horyzoncie człowieka niewierzącego. Spojrzenie wiary – podpisując się pod powyższą formułą – idzie nieskończenie dalej: Piekło jest to nie podlegające zmianie znalezienie się poza Bożą obecnością, „z dala od oblicza Pańskiego i od potężnego majestatu Jego” (2 Tes 1,9).
Panie Jezu, przecież Ty po to przyjąłeś nasze człowieczeństwo, po to w poszukiwaniu nas poszedłeś aż na krzyż, żeby nas przed tak straszliwym nieszczęściem ocalić. Tobie na pewno więcej niż komukolwiek zależy na tym, żebyśmy wszyscy byli zbawieni!