Porządek panuje w Instytucie Pileckiego

Skandal wokół Schnepfa pokazał dwie ważne rzeczy. Pierwsza: Instytut Pileckiego naprawdę jest potrzebny. Choć mamy różne instytucje zajmujące się badaniem i upamiętnianiem historii, to przecież dopiero teraz otwarto muzeum pokazującego największą zbrodnię dokonaną na Polakach po II wojnie światowej. Sprawa druga: ta misja jest blokowana.

Rzadko kiedy tak niewielu może być takim problemem dla tak wielu. Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego to instytucja wyjątkowo niewygodna dla różnych środowisk i paru krajów. Problemy Instytutu na pewno ich nie martwią.

Niezauważeni

We wrześniu 2019 r. byłem na uroczystym otwarciu oddziału Instytutu w Berlinie. Duże wydarzenie: dobre miejsce w pobliżu Bramy Brandenburskiej, wernisaż wystawy o Pileckim, ze strony polskiej oficjele, na czele z Piotrem Glińskim, który był wtedy wicepremierem i ministrem kultury. Ze strony rządu federalnego Niemiec – nikogo. Najwyższym przedstawicielem kraju, w którym odbywało się wydarzenie okazał się przewodniczący parlamentu jednego z landów. Władze krajowe nie przesłały nawet grzecznościowego listu.

Trudno byłoby bardziej wyraźnie pokazać stopień życzliwości, z jakim Berlin traktował rozpoczynający wtedy swoją działalność (powstał w 2017 r.) polski instytut zajmujący się badaniem dwóch totalitaryzmów.

O życzliwości Moskwy nie trzeba nawet mówić. Zwłaszcza po tym, jak Instytut Pileckiego powołał Centrum Lemkina dokumentujące zbrodnie rosyjskie na Ukrainie.

Ewaporowany porucznik

Teraz wokół Instytutu wybuchł głośny skandal. Na wystawie muzeum Obławy Augustowskiej zabrakło wzmianki o por. Maksymilianie Schnepfie, który dowodził jednym z oddziałów biorących udział w operacji.

Tłumaczenie okazało się jeszcze gorsze, niż brak Schnepfa.

Przedstawiciele Instytutu na swoim profilu zaczęli bagatelizować winę porucznika, tłumacząc, że jego żołnierze aresztowali tylko 22 osoby, z których – jak to ujęto – część nie wróciła do domów. Później wpisy zniknęły, pojawiły się takie, w którym Instytut jednak wspomina, że te 22 osoby zostały przekazane enkawudzistom (choć tego, że oznaczało to tortury i śmierć czytelnik musiał się wciąż domyślić), a na koniec całą serię komunikatów dotyczących sprawy usunięto.

Jeszcze tego samego dnia prof. Sławomir Cenckiewicz opublikował informacje z dokumentów dotyczących udziału por. Schnepfa w Obławie i okazało się, że jego oddział zatrzymał znacznie więcej osób, a w dodatku działał w rejonie Augustowa jeszcze przed rozpoczęciem właściwej obławy. Zatem nawet ostatnia wersja przedstawiona przez Instytut nie była zgodna z prawdą.

Nikt nie woła

Skandal wokół Schnepfa pokazał dwie ważne rzeczy. Pierwsza: Instytut Pileckiego naprawdę jest potrzebny. Choć mamy różne instytucje zajmujące się badaniem i upamiętnianiem historii, to przecież dopiero teraz otwarto muzeum pokazującego największą zbrodnię dokonaną na Polakach po II wojnie światowej. Sprawa druga: ta misja jest blokowana.

W przypadku ekspozycji o Obławie chodziło o wycięcie tylko jednej postaci (przynajmniej na razie wiadomo o jednej), ale już projekt „Zawołani po imieniu” zgasł niemal zupełnie.

Przedsięwzięcie polega na upamiętnianiu Polaków ratujących Żydów w czasie wojny – wieś po wsi, miasteczko po miasteczku i rodzina po rodzinie. Wbrew temu, co można by sądzić, te historie to ciągle biała plama. O takich ludziach nie pamięta nie tylko świat dostający opowieść o polskich chłopach palących Żydów w stodołach, ale często i sami Polacy. Badając archiwa i wspomnienia, Instytut od kilku lat wykonywał tu benedyktyńską pracę, której finałem w każdym potwierdzonym przypadku było uroczyste odsłonięcie dwujęzycznej tablicy. Udawało się to zrobić nie rzadziej niż raz na pół roku.

Od października 2024 r. nowego upamiętnienia nie ma. Projekt zamarł.

A teraz na dodatek wyszło na jaw, że w Instytucie roi się od konfliktów.

Niemiła pamięć

Upamiętnianie zbrodni, nawet tych sprzed wielu lat, często jest dla kogoś niewygodne. Upamiętnianie bohaterów też, jeśli ich życiorysy przeczą jakiejś oficjalnej narracji. Nasi sąsiedzi, ale i różne środowiska w Polsce, patrząc na bałagan w Instytucie Pileckiego mogą z zadowoleniem skonstatować, że w Warszawie zapanował porządek.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu. Jeśli chcesz wesprzeć naszą działalność, możesz to zrobić tutaj.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama