Chłodzenie optymizmu

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego ("Hipotezy robocze" - 43/99)

Z góry przepraszam za sztywność tego felietonu, ale trudno o giętkość myśli, gdy człowiek siedzi w nieogrzewanym mieszkaniu, a od tygodnia temperatura na zewnątrz ledwie przekracza 10 stopni. Trudno nawet formułować hipotezy na temat takiego stanu rzeczy, bo ciepłownicy obciążają administrację i na odwrót, zaś wśród zarządzających komunalnym dobrem nie znalazł się nikt, kto miałby dość cywilnej odwagi, by przeprosić lokatorów. Nadal uważam, że jednym z największych sukcesów ostatniej dekady był rozkwit gminnych samorządów, ale ów optymizm przechodzi w stan hibernacji, gdy człowiek spotyka starszych wiekiem sąsiadów, retorycznie pytających, ,,kiedy zaczną grzać?". Przejściowe kłopoty nie są największym nieszczęściem i można sobie jakoś poradzić: włożyć sweter, napić się gorącej herbaty albo podgrzać wino, żeby osiągnęło temperaturę zwaną gdzie indziej pokojową. Przykro jednak, że człowiek regularnie płaci za ogrzewanie (a nie za dobre rady), a po dziesięciu latach funkcjonowania systemu rynkowego, w którym za wszystko trzeba płacić, przekonuje się, że jego pieniądze są mniej warte: nie wystarczą, aby otrzymać zamówiony towar, potrzebna jest jeszcze czyjaś decyzja. Zapewne władze chciały zaoszczędzić, bo mają milion powodów - np. czynsze są zbyt niskie, by finansować utrzymanie domów - ale szkoda, że po dwudziestu latach od powstania ,,Solidarności" zapomniano już o tym, co stanowiło siłę związku - o mozolnym przekonywaniu ludzi do akceptowania trudnych decyzji (ta amnezja nie dotyczy zresztą tylko samorządu i nie tylko kwestii ogrzewania). Pozostaje bezsilny gniew, że większość ludzi mojego pokolenia skazanych jest na mieszkanie w czyichś domach, bo nie dorobili się własnego, w którym mogliby sobie włączać i wyłączać kaloryfery według uznania. Wątpliwą pociechą jest jeszcze większa bezsilność rolników, którzy wyczekują godzinami przed punktami skupu zboża, bo czas ich urzędowania kończy się o czternastej. Dlaczego w sezonie skup nie trwa całą dobę, skoro zimą można go zamknąć? Nikt nie fatyguje się, żeby to wyjaśnić. A potem się dziwią wynikom sondaży opinii publicznej. Dużo się w Polsce mówi o europejskich standardach. Niektórzy politycy w imieniu społeczeństwa domagają się, żeby na europejskim poziomie były opieka socjalna, służba zdrowia, czas pracy albo odsetek kobiet we władzach (o kobiecy parytet w parlamencie zadbała Szwecja, dzięki czemu mężczyźni mogą się zająć poważniejszymi sprawami, np. trenowaniem piłki nożnej, co odczuliśmy na własnej skórze). Na razie na europejski poziom wydźwignęła się liczba urzędników zatrudnionych w centralnych i lokalnych urzędach, zmieniamy też czas, tak jak w Unii Europejskiej. Pozostaje jednak wiele obszarów, które bardzo wolno dryfują na zachód. Praktycznie wszystkie statystyki potwierdzają trudną do przełknięcia prawdę: wciąż daleko nam do najuboższych krajów Unii. Pocieszające jest tylko to, że gonimy je, zamiast iść w przeciwną stronę. Przydałoby się jednak, żeby w tej pogoni awangarda nie zapominała o głównych siłach. Przydałoby się trochę umiaru, bo główne siły, widząc przywódców, błyskotliwych Europejczyków, też się domagają europejskości, na którą nas nie stać. Nie stać nas na ogrzewanie, na skup zboża ani na porządne reformy. Pozwólmy sobie na odwagę rozmawiania o tych sprawach.

Maciej Sablik

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama