Zaproszenie do Lourdes

Lourdes to nie koniec świata - i warto tam się wybrać, aby zrozumieć szczególny charakter tego miejsca

W tym miejscu, z którego modlitwa do Matki Bożej wznosi się codziennie we wszystkich językach świata, „Bravo, Maria” - wyśpiewane chwilę po procesji różańcowej przez grupę Chorwatów z rozświetlonymi lampionami w rękach - nabiera szczególnej wymowy.

Nie przypuszczałam, że chwila rozmowy z o. Marianem Świerczkiem, którą przeprowadziłam w kwietniu, przygotowując artykuł o kulcie Matki Bożej Nieustającej Pomocy, zaprowadzi mnie w sierpniu do Lourdes. Kolejny telefoniczny wywiad, tym razem bezpośrednio dotyczący jego pracy i charyzmatu Zakonu św. Kamila, o. Marian nieoczekiwanie zakończył prośbą: „Proszę przyjechać do Lourdes!”. Zasiane w ten sposób ziarno wykiełkowało dość szybko... A wszystkie argumenty „przeciw”, które - jak to zwykle bywa - w sytuacjach na pozór nas przerastających pojawiają się gromadnie, z Bożą pomocą udało się pokonać. Zaczęliśmy od korekty rodzinnych planów wakacyjnych.

To nie jest koniec świata

Od trzech lat bezpośrednio do Lourdes można dostać się z Krakowa. W sezonie letnim dwa razy w tygodniu, w czwartki i niedziele. W te same dni samolot wraca, zapewniając powrót tym, którzy poprzednim kursem wyruszyli do Francji. Cztery albo pięć dni wystarczy, by poczuć się pielgrzymem, tj. nasycić atmosferą świętego miejsca i zrozumieć jego fenomen. Przy dobrej organizacji zdążymy też rzucić okiem na atrakcje, jakie oferuje Oksytania - region usytuowany na pograniczu z Hiszpanią, którego geograficzną wizytówką są bez wątpienia - zgodnie z nazwą departamentu, do którego należy Lourdes - Pireneje Wysokie.

Wybierając dłuższy wariant pobytu w Lourdes, wylecieliśmy w niedzielny poranek 26 sierpnia. Na lotnisku czekał na nas bus Domu Polskiej Misji Katolickiej Bellevue pw. o. Maksymiliana Marii Kolbego, w którym umieścił naszą grupkę o. Marian. Położony na obrzeżu miasta ośrodek prowadzą siostry Maryi Niepokalanej. Na gości z Polski czeka tu wszystko, czego potrzeba podczas takiej wyprawy: wygodne pokoje z widokiem na góry, otoczone zielenią tarasy, pyszne posiłki. Jest kaplica, w której każdego ranka można uczestniczyć w Mszy św., świetlica z telewizorem, przepiękny ogród, z którego wieczorem widać rozświetlone sanktuarium, i samochód kursujący „na dół”, tj. do centrum Lourdes.

Ścieżkami św. Bernadetty

To za sprawą schorowanej, biednej, niepotrafiącej czytać 14-letniej córki młynarza, której w 1858 r. Maryja objawiła się18 razy, Lourdes przyciąga dzisiaj jak magnes pielgrzymów z całego świata. Już pierwszego dnia nasz przewodnik pokazuje nam rzadko odwiedzane przez grupy pielgrzymkowe miejsca związane z „Bernadką, dziewczynką”. W Bartrés - wiosce sąsiadującej z Lourdes, pieszo wędrujemy do „bergerie” - kamiennej bacówki, jak mówi o leciwej owczarni przycupniętej na zboczu górskiego stoku o. M. Świerczek. W środku figurki owiec przywołują klimat sprzed przeszło 150 lat, kiedy Bernadeta przed objawieniami najęła się jako pasterka do pracy u swojej mamki. Kwiaty, zapisane karteczki i drobne monety świadczą o tym, że zagląda tu więcej osób, niż mogłoby się wydawać. Później wstępujemy do parafialnego kościółka św. Jana Chrzciciela, w którym o Bernedecie przypomina jeden z bocznych ołtarzy, a drewniany chodak przed jej rzeźbą - o ubóstwie tej, którą wybrała Maryja.

W sercu Lourdes

Lourdes szczyci się Bernadettą - w końcu to jej zawdzięcza rangę na światowej mapie miejsc kultu maryjnego i religijnego; ocenia się że obok Fatimy odwiedzane jest przez największą liczbę pielgrzymów. Wędrując jego uliczkami, na każdym kroku można spotkać urokliwe rzeźby, figury pasterki w otoczeniu owieczek, a na witrynach sklepowych - powiększone zdjęcia skromnej dziewczyny w chustce.

Uwagę wszystkich w Lourdes koncentruje na sobie Grota Massabielle nieopodal rzeki Gave de Pau. Drugi dzień naszego pobytu mieliśmy okazję rozpocząć Mszą sprawowaną tutaj o 6.00 - w tej szerokości geograficznej jeszcze w zupełnych ciemnościach - w języku polskim. Z wyjątkiem czasu zarezerwowanego na Msze, obok świętej skały i źródełka, które bije od czasu objawień, u podnóża figury Maryi Niepokalanej z napisem «Que soy era Immaculada councepciou» - «Jestem Niepokalane Poczęcie» nieustannie przechodzą tysiące pielgrzymów. Spływającą po kamieniach wodą zwilżają ręce, niektórzy - dotykają swoich głów, kładą dłonie na sercu i szyi. Ławki ustawione z myślą o chcących się pomodlić, są cały czas pełne. To miejsce, w którym po prostu chce się być... Jakieś 300 m dalej, przy kranikach, chłodnej źródlanej wody z groty - wspaniałej w smaku! - można się napić i napełnić nią butelki.

Zwiedzamy

Lourdzkie sanktuarium rzuca na kolana. I nie chodzi tylko o świetnie zaplanowany rozkład pieszych traktów, dzięki któremu człowiek nie ma tutaj poczucia zagubienia w wielojęzycznym tłumie, oryginalny układ architektoniczny trzech kościołów tworzących bazylikę, zespolonych ze sobą poprzez skałę, której częścią jest Grota Massabielle, czy bazylikę św. Piusa X usytuowaną pod ziemią, a mieszczącą 25 tys. osób. O wyjątkowości tego miejsca najwięcej mówi chyba obecność ludzi chorych, zmożonych cierpieniem, a podczas sprawowanych Mszy św. - obecność przy ołtarzu kapłanów na wózkach. Można odnieść wrażenie, że to chorzy są tutaj w centrum uwagi. Jak mówią oficjalne statystyki, w gronie 6 mln pielgrzymów odwiedzających rocznie Lourdes, jest 80 tys. chorych. 100 tys. liczy natomiast rzesza wolontariuszy. - To inne oblicze Francji. Takie, którego nie pokazuje się współcześnie w mediach - tłumaczy z przekonaniem o. Marian, kiedy dopytujemy, czy wolontariusze, a zwłaszcza młodzież w charakterystycznych białych strojach, to Francuzi. Dzięki posługującemu w tutejszej wspólnocie kamilianów o. Zbigniewowi Musielakowi - kapelanowi - mogliśmy nie tylko obejrzeć dom pielgrzyma Accueil Notre Dame i przejechać się windą, którą w 2004 r. jechał Jan Paweł II, ale też dowiedzieć, jak organizacyjnie i logistycznie możliwe jest przyjęcie w Lourdes tak wielkiej liczby chorych.

Kawałek Francji

Pielgrzymowanie na własną rękę dało nam szansę poznania innego oblicza tego zakątka Francji, w którym gościliśmy. Wspinaczka na majestatycznie wznoszące się nad Lourdes wzgórze Pic du Jer zajęła nam dwie godziny. Warto było, bo widok z góry na panoramę Lourdes i okolic uświadomił w pełni, co znaczą słowa „po górach, dolinach rozlega się dzwon”... W Lourd warto też odwiedzić średniowieczny zamek - w naszym przypadku zrobiła to młodsza część rodziny, bardzo chwaląc sobie tę wyprawę, czy Muzeum Figur Woskowych.

Popołudnie we wtorek zarezerwowaliśmy na wycieczkę do Jaskini Betharram. Spodziewając się czegoś na kształt naszej Jaskini Raj, miło się rozczarowaliśmy. Nie podejmuję się jednak opisywania tego cudu, który natura kształtowała wiele milionów lat. Trzeba go po prostu zobaczyć na własne oczy. W przeddzień wyjazdu wyruszyliśmy w Pireneje Wysokie - i nie żałujemy. Most Hiszpański, który miał być celem, skusił nas swoim urokiem na tyle, że kolejką wjechaliśmy tysiąc metrów wyżej, by następnie, już pieszo, dotrzeć do jeziora o lazurowej wodzie - Lac de Gabe. Widoki - zapewniam - nie do opisania!

„Następnym razem”

Gdzie jeszcze nie byliśmy? - zastanawiam się jak typowa zachłanna turystka, opuszczając Lourdes. Wiem, że takich miejsc zostawiliśmy co najmniej kilka - na następny raz. Za to - jak w życiu bywa - trafiło nam się też kilka nieplanowanych „souvenirów”. Po odwiedzinach w Młynie Lacadé, podarowanym rodzicom Bernadety po wizjach, jakich doznała, oraz jednoizbowego mieszkania, w którym rodzina Soubirous w okresie niedostatku i koniczności sprzedaży młyna mieszkała przez rok, w wąskiej uliczce rzuciło nam się w oczy wielkie zdjęcie „naszego” o. Kolbe. Szczupły, wysoki franciszkanin zaprosił nas do obejrzenia wystawy i filmu o świętym, którego określił krótko: „very modern”. Czy zaskoczyliśmy go, mówiąc, że Maksymiliana znamy, bo jesteśmy z Polski? Na koniec zakonnik zaproponował wejście do kaplicy, w której dał nam do ucałowania relikwie św. Maksymiliana i udzielił błogosławieństwa.

W środę wieczorem po raz ostatni mogliśmy wyśpiewać „Ave Maria”, idąc w wielotysięcznej procesji różańcowej. Kiedy zatrzymaliśmy się na chwilę przy górującej nad placem figurze Maryi, nieopodal grupa Chorwatów z rozświetlonymi lampionami w rękach śpiewała na tę samą melodię „Bravo, Maria!”. W tym miejscu, z którego modlitwa do Matki Bożej wznosi się codziennie we wszystkich językach świata, te słowa nabrały szczególnej wymowy.

Echo Katolickie 37/2019

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama