Historia niemieckiego obozu dla polskich dzieci w Łodzi przez lata pozostawała mało znana. „Ogrom cierpień, których tam doświadczyli, mocno sznurował usta byłym więźniom” – tłumaczy Błażej Torański, współautor książki „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi”.
Przygotowany przez IPN film o obozie w Łodzi został w zeszłym tygodniu zablokowany przez Facebooka. Serwis uznał, że film ma charakter polityczny i uniemożliwił jego promocję za granicą. Po kilku godzinach portal zdjął blokadę.
„Cenzura przyniosła też dobre strony, bo film tym samym został zareklamowany. Każdy może się przekonać czy są w nim treści polityczne. Aberracją jest, by pod kategoriami politycznymi blokować historyczny przekaz” – komentował w Polskim Radiu 24 prezes IPN dr Jarosław Szarek.
Gość Polskiego Radia 24 tłumaczył, że film został przygotowany w siedmiu wersjach językowych. – Chodziło o to, by pokazać dramatyczną historię polskich losów w czasie II wojny światowej, w tym wypadku wyjątkowo dramatyczną, bo dotyczącą obozu dla dzieci. Przez obóz przeszło ok. 3 tys. nieletnich, kilkuset nie przeżyło, najmłodsze dzieci były poddawane germanizacji, najczęściej były odbierane rodzinom zaangażowanym w działalność niepodległościową. Natomiast starsze dzieci wykorzystywano do niewolniczej pracy. O tym jest ten film. To była jedyna tego typu placówka stworzona przez niemieckiego okupanta w Europie. Film opowiada o ludobójczym charakterze okupacji – powiedział dr Jarosław Szarek.
Historia obozu dla dzieci w Łodzi przez lata pozostawała mało znana. Błażej Torański, współautor (z Jolantą Sowińską-Gogacz) książki „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi”, przyznaje, że choć mieszka w Łodzi od 36 lat, o istnieniu obozu dowiedział się 3 lata temu.
„Nie wiedziałem o nim prawie nic. Dwa lata pracy nad książką doprowadziły mnie do konstatacji, że nie mogłem wiedzieć, bo nagłaśnianie tego tematu było piekielnie słabe” – mówi B. Torański.
Obóz od początku był tajny, ukryty w getcie. Po jego likwidacji większość dokumentów zniszczono. Lata później rzadkie publikacje, dotyczące obozu dla dzieci, przechodziły bez echa. Tak jak książka byłego więźnia Józefa Witkowskiego „Hitlerowski obóz koncentracyjny dla małoletnich w Łodzi”. „To jest dobra książka, ale została wydana w śmiesznie niskim jak na tamte czasy nakładzie 2700 egzemplarzy” – opowiada współautor „Małego Oświęcimia”.
Zwraca uwagę na jeszcze jedną przyczynę, która spowodowała, że dziś ta niewiele osób wie o istnieniu dziecięcego obozu w Łodzi. „Ogrom cierpień, których tam doświadczyli, mocno sznurował usta były więźniom. Oni przez dziesiątki lat nie byli w stanie o tym opowiadać” – tłumaczy Błażej Torański.
„Im nikt nie wierzył. Siostry, bracia, matki nie wierzyły w to, jakie piekło przeszły te dzieci. Mogę podać przykład byłego więźnia, który przez 60 lat, pytany przez żonę, co tam się działo, nie mówił nic tylko płakał” – dodaje.
Przytacza wstrząsające historie tych, którzy trafili do obozu przy ul. Przemysłowej. „Te dzieci były ciągle głodne. W obozie nie było ani wróbli, ani myszy, dlatego, że dzieci zjadały wszystko. Jak zupa wylała się z kotła to zlizywały ją z ziemi” – mówi B. Torański.
Wspomina m.in. Urszulę Kaczmarek, która bezwiednie oddawała mocz, ciągle podchodziła do okna baraku i wołała: „Jeść!”. „Traktowano ją jak upośledzoną. W izolatce przechodziła tortury. Wachmanka Eugenia Pol polewała ją na mrozie na przemian zimną i gorącą wodą. Współwięźniarki dawały świadectwo gehenny. Jedna z nich – Wacława Kiziniewicz – opowiadała jak raz na apelu po jednej stronie ustawiono chłopców, po drugiej dziewczęta. Między nimi był stół, na którym ułożono Urszulę. Biło ją dwóch wachmanów. Tak silnie, że spadła ze stołu” – opowiada dziennikarz.
„Inna więźniarka, Danuta Kęsik, wspominała, że całe ciało Uli było pokaleczone, a w brzuchu miała ranę wielkości pięści. Najmocniejszy przekaz daje Jadwiga Pawlikowska: «Widziałam, jak Eugenia Pol pejcz, podobny do kija, włożyła w ranę, do brzucha Urszuli Kaczmarek, i przewracała jej wnętrzności». Uzupełnia go Marianna Kowalewska: «Przy pomocy węża gumowego, wodą pod ciśnieniem (Eugenia Pol) polewała ranę na brzuchu Urszuli. Łóżko Urszuli nie miało ani materaca, ani siennika. Leżała nago, niczym nieprzykryta, na sprężynach żelaznego łóżka. Wszystko to widziałam […] Urszula zmarła na moich oczach»” – kontynuuje B. Torański.
Nie ma on wątpliwości, że historia dzieci, więzionych w niemieckim obozie w Łodzi zasługuje na upamiętnienie. Jego zdaniem, oprócz istniejącego od lat 70. XX wieku pomnika, w Łodzi powinno powstać nowoczesne muzeum. „To bardzo ważne, żeby wprowadzić ten temat do zbiorowej pamięci” – podkreśla Błażej Torański.