„Czułam, że chcę życie poświęcić drugiemu człowiekowi” - mówi w rozmowie z KAI, s. Cecylia Bachalska ze Zgromadzenia Sióstr Białych Misjonarek Afryki, która za kilkanaście dni wyjedzie na misje.
Siostra Cecylia wcześniej była w Tanzanii oraz Kenii. Przez 12 lat pracowała w szpitalach jako pielęgniarka. Teraz ponownie pojedzie do Tanzanii, kraju trzy razy większego od Polski, położonego w środkowo wschodniej części kontynentu.
W rozmowie z KAI, misjonarka wyznała, że od młodych lat szukała swego miejsca w Kościele. Ruchem, który najbardziej jej odpowiadał była oaza. Uczęszczała na spotkania wspólnotowe przy parafii, a także wyjeżdżała do Tylmanowej do ośrodka prowadzonego przez diecezję gorzowską czy do Krościenka, gdzie grupę prowadził wtedy, nieżyjący już Sł. Boży ks. Franciszek Blachnicki.
- Na spotkaniach oazowych przyszło przemyślenie i pragnienie. Postanowiłam się poświęcić. Wtedy wybrałam liceum pielęgniarstwa. Czułam, że chcę życie poświecić drugiemu człowiekowi. Kiedy otrzymałam dyplom pielęgniarski, czułam, że jest to jeszcze za mało, że czegoś więcej Pan Bóg ode mnie oczekuje Na tych spotkaniach oazowych posłyszałam w głębi serca zaproszenie, żeby pójść za głosem powołania, pójść za Chrystusem. To było pragnienie, które do mnie przemówiło, że są jeszcze ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o Chrystusie. Poczułam wezwanie w sobie, żeby tym ludziom głosić o Bogu. Wydawało mi się, że to jest coś bardzo trudnego a jednocześnie coś pięknego. Zastanawiając się nad wyborem mojej przyszłości, wiedziałam, że będzie to przyszłość związana ze służbą drugiemu człowiekowi ale też i z moim powołaniem. Zdecydowałam się wstąpić do zgromadzenia – wyznała s. Cecylia, która po raz pierwszy wyjechała do Afryki w wieku 26. lat.
Młoda misjonarka najpierw porozumiewała się w języku angielskim, potem nauczyła się języka suahili, który nie jest podobny do żadnego europejskiego, ale dzięki jego nauce poznawała kulturę tamtych ludzi, jednocześnie coraz bardziej rozumiejąc ich zachowania czy tradycje.
S. Cecylia zwróciła uwagę, że tubylcy używają bardzo dużo zwrotów określających wzajemne pozdrawianie się. „U nas najczęściej mówi się dzień dobry, czy Szczęść Boże. Tam jest cała gama pozdrowień. Na przykład z rana przy powitaniu pozdrowieniem są: jak się spało, jak się masz, jak sąsiadom się spało, czy dzieci wstały rano, czy krowy są zdrowe, czy sąsiedzi są zdrowi. Dla mnie to było właśnie poznawanie kultury poprzez język. A gdy już zaczęłam pracować w szpitalu było okazją żeby nawiązać kontakt z ludźmi”.
Misjonarka przypomniała, że będąc w Kenii, mogła swobodnie się porozumiewać z ludźmi, ponieważ tam językiem urzędowym jest także suahili. Teraz wróci do miasta, które nazywa się Dar es Salaam, które do 1981 r. było stolicą Tanzanii.
Wg relacji s. Bachalskiej, ludzie w Afryce dużo i ciężko pracują, jednak mają spokój w sercu, są pogodni. Wyglądają na szczęśliwych. W Tanzanii, ludzie przychodząc na Liturgię z radością przynoszą to co mają i składają dary dziękczynne przed ołtarzem. Robią to z pogodą ducha, składają kury, orzechy, kukurydzę, ryż. Ludzie najczęściej mówią: „jeżeli Bóg będzie chciał”- „kama Mungu angeweza”, tłumacząc, że jeśli Pan Bóg będzie chciał to się zobaczymy następnym razem. Bo nic nie jest pewne, że będzie tak jak człowiek chce. Oni okazują totalne zawierzenie Panu Bogu.
- Jako pielęgniarka miałam do czynienia z wieloma ludźmi chorymi, byli to ludzie chorzy na malarię, której nabawić się można przez ugryzienie komara, gruźlicę, robaczyce przewodu pokarmowego. Pojawił się także AIDS. Ci wszyscy pacjenci bardzo się cieszyli z tego, że ich się odwiedzało. Mówili, że gdy ktoś przychodzi do nich do domu, to przynosi błogosławieństwo. Gdy się od nich wychodzi, zawsze odprowadzają i koniecznie wręczają jakiś podarunek.
S. Bachalska twierdzi, że życie misyjne też na tym polega, żeby odwiedzać ludzi w domach. „Jako pielęgniarka byłam w szpitalu przy ludziach ale po pracy także brałam rower i jechałam do nich. Oni się bardzo z takich odwiedzin cieszą. Miałam wrażenie, że jestem posłana więc muszę iść do nich. Chyba, że jest pora deszczowa, wtedy więcej ludzi choruje na malarię, więc dłużej pozostaje się w szpitalu, wtedy nie ma czasu na odwiedziny”.
Misjonarka podkreśla, że ta praca daje dużo radości i satysfakcji, mimo, że musiała się dużo uczyć o kraju i ludziach, wcześniej nie było takich możliwości poznawczych jakie są teraz w internecie. „Było to dla mnie całkowite zawierzenie Panu Bogu. Uważałam, że skoro Bóg zaprasza mnie do tej pracy, to ja proszę żebyś był przy mnie, bo bez Twojej obecności nie dam rady. Nie wiem jak tam będzie. W ciągu tych lat pracy, były wątpliwości związane z niewiedzą, jak się zachować, jak jeść, jak postąpić nawet w szpitalu, bo nie miałam jeszcze dużego doświadczenia zawodowego” – powiedziała s. Cecylia Bachalska.
Jeśli chodzi o pomoc dla tamtej społeczności, to teraz bardziej potrzebne są pieniądze niż dobra materialne, ponieważ wiele rzeczy można tam kupić np. przybory szkolne czy leki, których kiedyś nie było. Są one tam nawet tańsze niż w Polsce. Potrzebna jest pomoc duchowa i finansowa – podkreśla misjonarka.
Pieniądze można wpłacać na k-to nr 92 1240 1503 1111 0000 1753 0918. O zgromadzeniu można przeczytać na stronie: siostrybiale.org/wspolnota-w-polsce.
S. Cecylia Bachalska ur. się w Żmigrodzie pod Wrocławiem, jako dziecko przybyła z rodzicami do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie ukończyła szkołę podstawową oraz liceum pielęgniarskie. Jej rodzice pochodzą z Kresów Wschodnich, obydwoje urodzili się w miejscowości Czernielów Mazowiecki, położonej między Lwowem, a Tarnopolem.
Po przyjeździe do Gorzowa, rodzina zamieszkała przy ul. 30 Stycznia, niedaleko pałacu biskupiego w parafii katedralnej, w tym czasie proboszczem katedry Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny był ks. infułat Władysław Sygnatowicz.
wm / Gorzów Wielkopolski