Każdego z nas mogą ogarnąć wątpliwości co do określonych prawd wiary, a nawet w odniesieniu do istnienia samego Boga i Jego miłości ku nam. Szczególnie trudna jest to próba, gdy dotyka nas cierpienie. Dobrze jest wówczas spróbować modlić się bez żadnych oczekiwań i żądań. Spróbować poczuć Jego obecność.
Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>
NIEDOWIAREK, KTÓRY JEDNAK KOCHAŁ JEZUSA
Do świętego Tomasz przylepił się w polskiej tradycji przymiotnik „niewierny”. Kiedyś to słowo oznaczało osobę nie mającą wiary, dziś kojarzy się przede wszystkim z kimś, kto nie dochowuje wierności, nie jest lojalny. Święty Tomasz kochał Pana Jezusa i był wobec niego lojalny, jednak nie zaufał Jego słowom o zmartwychwstaniu. Tak jak pozostałym Apostołom, krzyż wydawał mu się ostateczną klęską. A że był osobą sceptyczną, nie chciał przyjąć faktu zmartwychwstania, mimo że potwierdziło go tyle świadków. Po części mogło to wynikać z lęku przed kolejnym rozczarowaniem. Gdyby uwierzył Piotrowi, a potem okazało się, że Pan Jezus jednak nie żyje, jeszcze nie zaschnięta rana z Wielkiego Piątku otwarłaby się na nowo. Jak często strach przed możliwym rozczarowaniem paraliżuje naszą wiarę!
Jednak głównym problemem Tomasza był sceptycyzm. Jest to wykrzywienie naturalnej postawy krytycyzmu wobec otrzymanych informacji, która jest potrzebna aby dążyć do prawdy. Jednak w sceptyku potrzeba dowodu, że coś jest prawdą jest doprowadzona do absurdu. Staje się sprzeczna z rozumem. Nie jest możliwe, abym namacalnie się przekonywał o prawdziwości wszystkiego, co słyszę i czytam. Muszę ufać innym. Paradoksalnie, rozwój nauki nie byłby możliwy bez pewnej dozy zaufania do innych ludzi. Dlatego tak szkodliwi dla rozwoju nauki są zwykli oszuści, ale także ideolodzy gotowi dla celów politycznych fałszować lub zmyślać dane. Niszczą zaufanie, podstawę przekazywania wiedzy.
Tomasz żąda dowodu, którym jest dotknięcie ran. Być może obawiał się, że ktoś może podszywać się pod Pana Jezusa i jego towarzysze dali się nabrać. I oto Pan Jezus mówi – „Dotknij!” Daje mu dowód dosłownie „namacalny”. Wygląda jednak na to, że Tomasz Go nie dotknął, lecz uwierzył spojrzawszy na Niego i słuchając Jego głosu. Nie potrzebował angażować więcej zmysłów. Skąd ta nagła zmiana? Może dlatego, że będąc niedowiarkiem, kochał Pana Jezusa. Był gotów pójść z Nim na śmierć, „Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć” (J 11, 16), choć potem uciekł jak wszyscy pozostali. W głębi serca bardzo pragnął spotkania z Nim. I oto obecność żywego Jezusa rozbiła skorupę sceptycyzmu, która zablokowała serce i umysł Apostoła. Nie tylko uwierzył w zmartwychwstanie Jezusa, lecz jako pierwszy wprost wypowiedział prawdę, która leży u podstaw wiary każdego z nas: „Pan mój i Bóg mój”, Jezus Chrystus jest Bogiem i człowiekiem.
Każdego z nas mogą ogarnąć wątpliwości co do określonych prawd wiary, a może nawet w odniesieniu do istnienia samego Boga i Jego miłości ku nam. Szczególnie trudna jest to próba, gdy dotyka nas cierpienie. Żądamy dowodu: „Zrób coś, żebym Ci uwierzył! Spełnij prośbę, którą do Ciebie kieruję, bo jeśli nie – to Cię nie ma!”. Dobrze jest wówczas spróbować modlić się, bez żadnych oczekiwań i żądań. Spróbować poczuć Jego obecność (która oczywiście nie zależy od naszych odczuć). I powiedzieć, może jeszcze zanim tę obecność poczuję – „Pan mój i Bóg mój”