Zaczynam dzień z Ewangelią

Przekazywanie prawdy ewangelicznej we dwóch ma większą siłę, gdyż dwie osoby są o wiele lepszym gwarantem, że to, co mówią, nie jest subiektywnym wymysłem wyobraźni jednego człowieka. Owszem, dwie osoby też mogą umówić się na oszustwo, jednak dwóch świadków jest zawsze bardziej wiarygodnych.

Pełny tekst czytań wraz z komentarzem >>

W dwójkę raźniej

Jezus rozsyła Apostołów z misją głoszenia Ewangelii i co bardzo charakterystyczne, wysyła ich po dwóch. Dlaczego tak czyni? Powodów jest przynajmniej kilka:

A. Przekazywanie prawdy ewangelicznej we dwóch ma większą siłę, gdyż dwie osoby są o wiele lepszym gwarantem, że to, co mówią, nie jest subiektywnym wymysłem wyobraźni jednego człowieka. Owszem, dwie osoby też mogą umówić się na oszustwo, jednak dwóch świadków jest zawsze bardziej wiarygodnych.

B. Głoszenie Ewangelii w dwójkę jest też skuteczniejsze z innego powodu; jeden może być lepszym mówcą, a ten drugi będzie go tylko wspierał, będzie dopowiadał to, czego ten pierwszy nie powiedział. Poza tym, gdy jeden mówi, drugi – w myślach może się modlić o światło Ducha Świętego dla mówiącego.

C. Bycie w dwójkę jest też zawsze bezpieczniejsze. Łatwiej dostrzec jakieś niebezpieczeństwo: i albo mu zapobiec, albo przed nim się chronić. Drugi zawsze może być też świadkiem w przypadku fałszywych oskarżeń.

D. W dwójkę – po prostu raźniej. Po górach dobrze chodzi się we dwie osoby: jest z kim porozmawiać, jest bezpieczniej, trudniej zgubić szklak, łatwiej na drodze dostrzec jakieś ciekawostki, gdyż samemu można minąć coś naprawdę interesującego.

Teraz przedstawię kilka przykładów ewangelicznego działania w dwójkę.

A. Wspólnoty religijne szczególnie w czasie wakacji mobilizują uczestników rekolekcji do tzw. wypraw ewangelizacyjnych po dwie osoby. Każda para ma zadanie wybrania się na spacer do okolicznych miejscowości, by podczas takiej wędrówki podjąć rozmowy ze spotkanymi ludźmi na tematy wiary. Nieraz jako moderator rekolekcji oazowych rozsyłałem młodzież z takim właśnie zadaniem. Wyprawa trwała zwykle kilka godzin. Potem wszyscy wracali i opowiadali o swoich, nieraz bardzo ciekawych, doświadczeniach.

B. Czasem proponowałem zadanie trudniejsze – wyprawę całodniową bez zabezpieczeń materialnych, czyli bez prowiantu, pieniędzy; dokładnie według słów z dzisiejszej Ewangelii, w której Jezus poleca, by nie zabierać „ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie”. Uczestnicy wyprawy mogli prosić ludzi o wsparcie, o chleb, mogli zapukać do mieszkań, tak jak w dzisiejszej Ewangelii. W zamian za otrzymane wsparcie mieli możliwość opowiedzenia Dobrej Nowiny o Jezusie, o tym, jak poznają Go na rekolekcjach. Wieczorem po powrocie czekał na nich w ośrodku rekolekcyjnym dobry obiad, bo niektórzy niewiele użebrali chleba i wracali głodni. Inni jednak przychodzi syci, a nawet coś dla wspólnoty przynosili, bo tak bardzo zostali obdarowani. Opowieściom nie było końca, bo większość przeżywała ten dzień jako niezwykłą przygodę.

C. Inne wspólnoty formułują jeszcze trudniejsze zadanie. Kiedyś do domu, w którym mieszkam, przyjąłem na kilka dni dwóch uczestników rekolekcji neokatechumenalnych. Oni otrzymali zadanie wyprawy misyjnej bez zabezpieczeń, która trwała… prawie tydzień. Przyjąłem pod swój dach obcych ludzi. Wcześniej jednak dokładnie zweryfikowałem prawdziwość ich historii (bo przecież mogli to być oszuści). Zadzwoniłem do miejsca odbywania rekolekcji i zdobyłem potwierdzenie ich słów. Piękny to był dla mnie czas: co dnia rano jedliśmy wspólnie śniadanie, potem obydwaj otrzymywali prowiant na drogę, no i wyruszali na całodniową wyprawę po naszym mieście. Wieczorem wracali i opowiadali, jak przez ludzi zostali przyjęci albo i czasem… nieprzyjęci. Długie wieczory spędzaliśmy na rozmowach, dotyczących głoszenia Ewangelii.

D. W czasie trwania epidemii w jednym z wielkich szpitali tymczasowych, w którym przebywało w szczycie trzeciej fali zakażeń 360 pacjentów, posługiwało przez kilka miesięcy dwóch kapelanów. Bardzo często podkreślali, że dobrze, iż jest ich dwóch. W jedne dni w czasie obchodu chorych wędrowali razem: z dwóch różnych końców szpitala – do spotkania, w inne dni – jeden obchodził oddział, a drugi odpoczywał w domu. Zawsze jednak wymieniali się doświadczeniami, spostrzeżeniami, wspierali się radami, wspólni brali na siebie (na szczęście rzadko zdarzające się) negatywne reakcje pojedynczych pacjentów.

E. To, że „w dwójkę raźniej” oznacza nieraz relacje wewnątrzrodzinne, na przykład więzy rodzeństwa. Wśród Dwunastu istniały trzy pary rodzeństwa: Piotr i Andrzej, Jan i Jakub Zebedeusze, Juda Tadeusz i Jakub Młodszy. Jak u Apostołów połowa z nich to były trzy rodzeństwa, tak też z gronie dawnych i współczesnych księży – niemało z nich to rodzeni bracia. Kiedy na więzy krwi nakładają się więzy kapłaństwa, to wówczas siła wsparcia jest większa. Mnie dane jest przeżywać takie właśnie doświadczenie: mam brata księdza.

F. Wreszcie „w dwójkę” może oznaczać też „we dwoje”, czyli małżeństwo. Taka dwójka ma szczególną wagę. Po pierwsze jest zbudowana na więzach naturalnej miłości uświęconej przez sakrament małżeństwa. Po drugie jest szczególnie wyraźnie wezwana do głoszenia Ewangelii: własnym dzieciom i w gronie swojej rodziny. Przekaz wiary młodemu pokoleniu to wręcz jedno z najważniejszych zadań rodziców chrześcijańskich. To, że przekazuje się wiarę we dwoje – jako mężczyzna i jako kobieta – ma szczególne znaczenie dla dziecka. Wiara kobieca jest bardziej emocjonalna, wrażliwa, empatyczna, wiara mężczyzny bardziej odwołuje się do stałości, do norm, do zadań, które z wiary wynikają. Dziecko ma wówczas możliwość poznania całego bogactwa wiary. Ktoś może powiedzieć, że życie rodzinne wyjątkowo nie odpowiada dzisiejszej Ewangelii, według której misjonarze mają być w ciągłym ruchu, mają działać bez zabezpieczeń materialnych, mają przechodzić do innych domów. A życie w rodzinie wydaje się… takie stabilne, z koniecznymi gwarantami ekonomicznymi, najlepiej na stałym adresie zamieszkania. Rzeczywiście życie rodzinne „wydaje się” stałe, ale z akcentem na „wydaje się”. Rodzina to przecież wspólnota „w drodze”, w której ciągle coś się dzieje, coś się zmienia, pojawiają się ciągle to nowe okoliczności życiowe. I nie są to okoliczności trwające zaledwie parę godzin, jak na oazowym spacerze ewangelizacyjnym, ani nawet parę dni, jak na neokatechumenalnej wyprawie misyjnej. Są to okoliczności związane z pojawieniem się kolejnego dziecka w rodzinie, z trudami wychowawczymi, czasem – z poważną chorobą bliskiego. Są to zatem okoliczności, za którymi zawsze stoi żywy człowiek. Życie małżeńsko-rodzinne to nie „gra” w wyprawę ewangelizacyjną, to faktyczna, wielka wędrówka „we dwoje” przez całe życie, „w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli aż do końca życia”. Wielka odpowiedzialność, wielkie zadanie, ale i… wielka przygoda.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama