12-letnie dziecko nie chce wejść do kościoła. Rodzic chwyta je mocno za rękę i mówi: „Wchodź!”. Dziecko ze zbolałą miną siedzi w ławce przez całą Mszę św. Czy to naprawdę tak powinno wyglądać? Czy ów rodzic zadał sobie pytanie: „dlaczego moje dziecko nie chce chodzić do kościoła?”. Czasem wystarczy jedna, spokojna rozmowa, aby coś zrozumieć...
Niestety, takich obrazków jest coraz więcej. Dorastające dzieci bardzo często teraz siedzą „w sieci" i nie mają dobrego obrazu Kościoła. A co dopiero mówić o ich relacji z Panem Jezusem. Siłowe zaciąganie dziecka do kościoła nigdy nie przyniesie dobrego efektu. Co z tego, że 12-letnie dziecko ma „wysiedzieć" w ławce, skoro w tym czasie narasta w nim tylko zgorzknienie, że „mama przy wszystkich ludziach pociągnęła za rękę". Pytanie: czy kiedykolwiek usiadła ze swoim dzieckiem i wytłumaczyła mu, dlaczego ona sama chodzi na Mszę św.? Czy choć raz opowiedziała o swojej więzi z Panem Jezusem? A może ona sama tej więzi po prostu... nie ma? Może także siada w ławce, bo „tak tradycja nakazuje", bo ją uczono, że w niedzielę, „do kościoła trzeba chodzić".
Pandemia bardzo mocno zweryfikowała, kto wcześniej chodził na Eucharystię z miłości do Chrystusa, z chęci pogłębiania relacji z Nim, a kto chodził tylko, by „wystać swoje". Ci, co chodzili na Eucharystię, prawdziwie ją rozumiejąc, po pandemii z tęsknotą na Msze święte wrócili. Ci, którzy chodzili, bo tak „trzeba było", przestali widzieć w tym dalszy sens. Bo nie mieli relacji... Czy to jednak znaczy, że mamy ich teraz zostawić? Może warto na spokojnie z kimś usiąść przy kawie i porozmawiać o prawdziwej wierze? Dać swoje osobiste świadectwo prawdziwej relacji z Panem Jezusem. Relacji, która jest ważniejsza niż grzechy i skandale innych. Bo to chodzi o zbawienie. Często patrzymy tak: „bo ten ksiądz, bo ten sąsiad... to ja nie będę chodził do takiej parafii". Ale ten ksiądz musi zadbać i o swoje własne zbawienie. Może też je, niestety, stracić... jak każdy człowiek. Bo i kapłanowi grozi „suche odprawianie Mszy św.", jeśli nie będzie regularnie dbał o siebie, o swoje duchowe życie, o prawdziwą relację z Tym, który chce być jego siłą.
I ten sąsiad też musi zadbać o swoją drogę do nieba. I też, niestety, może się na niej zagubić. A ja? Ja mam zadbać o to, aby nie dać się z tej drogi zepchnąć tylko dlatego, że „ktoś inny popełnił okropny grzech". Ktoś, kto ma relację z Jezusem, wie o tym – doskonale wie. Ba, nie dość, że zostanie blisko Jezusa, to jeszcze może swoim życiem da przykład temu sąsiadowi... Może go swoim przykładem ocali. Ale to musi być przykład żywej wiary, a nie takiej, która „nie rozumie drugiego", nie takiej, która tylko swoje „odsiaduje w ławce", która „na pamięć powtarza modlitwy".
Pan Jezus na koniec życia zapyta każdego człowieka o miłość. O miłość do Niego, do drugiego człowieka. Tę miłość pogłębia Eucharystia – szczyt i źródło na drodze do zbawienia. Ale ta Eucharystia musi być głęboko i szczerze przeżywana. Nie chodzi o „wysiedzenie". I tę szczerą, piękną relację, którą Jezus chce tworzyć z każdym człowiekiem, powinno się pokazywać dzieciom. A nie kazać im chodzić do kościoła na siłę.
Nic na siłę się nie sprawdza. Zarówno w ludzkim, jak i zwierzęcym świecie. Pan Jezus często lubi obrazować nam coś na przykładzie zwierząt. Chociażby obraz pasterza i owiec. Pan Jezus nie wiąże każdej z owiec na linkę i nie zaciąga na siłę to tu, to tam. On puszcza te owce wolno na zielone pastwisko. Wie, że blisko pastwiska może być przepaść, przeszkody. Ale jeśli owce tworzą z Nim pewną relację, to same od siebie wiedzą, że warto słuchać głosu pasterza. „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają". O to prawdziwe poznanie chodzi. Owce idą za Panem Jezusem, bo Go... znają. Jezus zna każdego z nas najlepiej. I pragnie, abyśmy odpowiedzieli na tę relację. Byśmy szli za Nim w swojej wolności. To jest miłość. To jest relacja. Owca ufa, że pasterz chce dla niej najlepiej. Bez Niego mogłaby spaść z urwiska... Więc podąża za Nim. I wtedy Jego wskazówki nie są ciężarem. Wtedy się okazuje, że przykazania, które daje Pasterz, są ochroną...
Pan Jezus chce być Dobrym Pasterzem, dobrym Opiekunem. Nie chce nas zaciągać na siłę. Chce, abyśmy przychodzili na Mszę św. po to, aby się z Nim jak najściślej zjednoczyć. Byśmy mieli duchową siłę w codziennym życiu. Więc to, co najlepszego może dać rodzic swojemu dziecku, to usiąść z nim na spokojnej rozmowie i zapytać go: „dlaczego nie chcesz chodzić do kościoła". Może wywiązać się wspaniała rozmowa... Może najszczersza od wielu lat. Pełna zrozumienia i wskazania właściwej drogi. I takie pytanie: „dlaczego jest coraz mniej ludzi w kościele na Mszy św.", powinien zadać sobie i każdy kapłan. Usiąść i podjąć prawdziwą refleksję. Może trzeba będzie zmienić retorykę. Może czas więcej mówić w niektórych parafiach o relacji z Jezusem, bez grama polityki w tle, bo nie od tego jest ambona.
I jeszcze jedno: bywa, że nawet najgorętsi katolicy, tracą się nagle ze wspólnot parafialnych. Czy wtedy też ktoś pyta szczerze: „dlaczego", czy próbuje zrozumieć jego życie? Np. w danej parafii rozpada się kolejny krąg Domowego Kościoła. Czy ktoś podejmuje wtedy szczerą refleksję, dlaczego tak się stało? Bo może było za dużo „nacisków", żeby chodzić to na jakiś festyn, to na jakiś jarmark, to piec ciasto... Kosztem czasu z dziećmi, kosztem odpoczynku po pracy, który też jest ważny, kosztem randki z mężem, którego żona w tygodniu przez codzienną pracę być może mało widzi w domu... Zamiast skupić się na zrozumieniu, że ważniejszy jest czas dla rodziny i Boga, czas dla formacji konkretnie związanej z danym ruchem, niektórzy skupiają się tylko na „obowiązkach", które często nawet nie są związane z danym charyzmatem... A trzeba skupić się i na zrozumieniu, że jak kogoś nie będzie na kolejnej zbiórce parafialnej, to świat się nie zawali i nie trzeba mu tego ciągle wytykać palcami. Lepiej, aby zrobił tyle, ile jest w stanie, chociażby od czasu do czasu, niż kiedyś nagle zniknął, bo nie wytrzymał presji drugiej osoby z grupy, przez którą czuł się ciągle nierozumiany... Bo być może i chciałby być na czymś, ale akurat uznał, że bardziej potrzebuje go schorowana babcia... Sytuacje w życiu są różne. I trzeba to rozumieć. Nie oceniać pochopnie. Nie patrzeć swoją miarą, bo życie innych nie jest takie samo jak nasze.
O, jakże byłoby piękniej... gdybyśmy się po prostu lepiej rozumieli. Ale my, ludzie, nie jesteśmy doskonali. Jesteśmy grzeszni, potrzebujemy nieustannego nawrócenia. Nawrócenia w wolności. Nawrócenia z miłości... I tylko Jezus, tylko relacja z Nim, może nam tę siłę dać. Inaczej będziemy robić bardziej po swojemu, a nie po Jego myśli... Trzeba nam wszystkim wrócić dla nieustannego zadawania sobie pytania: „Co Jezus zrobiłby na moim miejscu?". Nikt tak nie rozumie człowieka, jak On. Jeśli wczytamy się w Jego słowa, sięgniemy po Ewangelię, odnajdziemy te zrozumienie... Zbudujemy relację. Bo to ona jest tu najważniejsza. Bez niej nic nie ma sensu...