„Zapiski więzienne” Prymasa Wyszyńskiego: Prudnik Śląski – drugi rok więzienia bez wyroku

Po roku pobytu w Stoczku Warmińskim Prymas przewieziony został samolotem na południe Polski do Prudnika Śląskiego. Choć warunki tu były nieco lepsze niż w poprzednim miejscu, sytuacja „więźnia bez wyroku” nie zmieniła się zasadniczo.

Tym razem kard. Wyszyński trafił do klasztoru franciszkanów, który – w przeciwieństwie do Stoczka – był zamieszkany i używany do celów duszpasterskich. 1 października 1954 r. Bracia Mniejsi otrzymali od władz wojewódzkich nakaz opuszczenia budynku w ciągu dwóch godzin. Zabrali to co mogli i przenieśli się do klasztoru w Borkach Wielkich. Tymczasem wojsko i służby specjalne przygotowywały miejsce pobytu Prymasa – otaczając budynek i ogród wysokim płotem z drutami kolczastymi i sadząc wokół drzewa. Kardynał został przetransportowany do nowego miejsca pobytu 7 października, a więc zaledwie tydzień po opuszczeniu klasztoru przez franciszkanów.

Pierwszego dnia pobytu podsumował swój wcześniejszy rok, spędzony w Stoczku, zwracając uwagę na głęboką niesprawiedliwość sytuacji, w której się znalazł – jako więzień bez wyroku, a jednocześnie umiejąc zachować spory dystans do swojego położenia i funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa i innych osób, z którymi zetknął się w tym czasie.

Pisał o nich:

„Mieliśmy prawo myśleć: to są komuniści, materialiści, ateiści, ludzie wybrani i dobrani, zapewne reprezentacyjni, może jakaś swoista elita (...) Może to są jacyś wyjątkowi idealiści komunistyczni (...) a może to są tylko zwykli ludzie zastraszeni i ulegli dla wygody życiowej (...) A może to są różne «wtyczki», prowokatorzy, pracujący albo na rzecz władzy, albo na rzecz obcego wywiadu (...) Może, może... Sto domysłów, sto przypuszczeń. Z tym wszystkim – baczna uwaga na wszystko. Ja nie mam wprawy, pozostaję w świecie swoich myśli, które nie pozwalają mi zbytnio interesować się najbliższym otoczeniem”.*

Dalszy ciąg notatki z 7. października wskazuje na to, że Prymas posiadał bardzo dobry zmysł obserwacyjny, przedstawiając trafną charakterystykę każdego z funkcjonariuszy. Nie oni jednak zajmowali jego umysł. Starał się, na ile tylko było to możliwe, pracować, czytać i prowadzić intensywne życie duchowe. Niejasny status więźnia bez procesu i wyroku, brak odpowiedzi ze strony władz na wysyłane pisma, nieznajomość perspektyw na przyszłość nie przybiły Prymasa duchowo, ale sprawiły, że jeszcze bardziej oddawał swój los w ręce Boga. Tak opisywał swój stan wewnętrzny:

„Najbardziej oczywiste argumenty, którymi usiłujemy pozyskać Boga dla naszej sprawy, nie przynoszą nam pokoju wewnętrznego. Czy nie dlatego, że jest w nich zbyt wiele roztropności ludzkiej, która nie wszystko widzi; nie widzi tego, co w całokształcie rzeczy widzi jedynie Bóg. Czy ten brak pokoju nie pobudza do szukania nowych argumentów? – A gdy już człowiek umęczy się tym daremnym wysiłkiem, milknie, jak znużone płaczem dziecię, gdy skryje swoją zapłakaną twarz w zwoje szat matki. Doznaje wtedy ulgi. – Gdy ja zamilknę, wypoczywa mój spracowany mózg: wraca pokój. Pozostaje mi jedno do powiedzenia, jak Piotrowi: Panie, Ty wiesz, Ty wszystko wiesz... Pozostaje mi pokorne westchnienie: Ojcze, Ojcze... Matko, Matko... Gdy mnie opuści cała zarozumiałość mej argumentacji i przekonywania Boga, jestem już tylko dzieckiem, które nic nie rozumie, staje się uległe, ciche, pokorne. Pokora przywraca mi pokój umysłu, pokój serca i ufność. Bóg mnie przekonał... Zrzuć troskę swą na Pana... Zaufaj...”

Coraz głębsze zaufanie do Boga nie oznaczało bierności. Prymas stanowczo domagał się od władz wyjaśnień, prosząc je o odpis dekretu, na mocy którego znajdował się w miejscu odosobnienia i o skonkretyzowanie zarzutów, aby mógł się do nich ustosunkować. Przez długi czas jednak brak było konkretnych odpowiedzi. Dopiero w sierpniu 1955 r. odbyło się spotkanie, podczas którego wyjaśniono mu jego sytuację. W międzyczasie poważnie zachorował ojciec Prymasa, doznając wylewu i częściowego paraliżu, ale pomimo kolejnych próśb i monitów z obydwu stron, nie pozwolono im się spotkać.

Warunki mieszkalne były lepsze niż w Stoczku. Nie było to wprawdzie wielkim pocieszeniem dla Prymasa, ale pozwoliło mu na skupienie się na pracy rozpoczętej w poprzednim miejscu. Pisał m.in. rozważania na poszczególne dni roku liturgicznego, przeznaczone przede wszystkim dla świeckich. Zajęcie to było ważne także dla niego samego, pozwalało mu bowiem zachować równowagę psychiczną: „pisanina ta jest środkiem profilaktycznym przeciwko niebezpieczeństwu, które może grozić głowie, nie pobudzanej do stałego wysiłku. Dzięki tej pracy dzień upływa niezwykle szybko”. Do pracy Prymas starał się także mobilizować swoich towarzyszy więzienia: księdza Skorodeckiego i siostrę Leonię. Oprócz wysiłku intelektualnego wszyscy podejmowali także drobne prace w ogrodzie, choć tu akurat warunki były gorsze niż poprzednio, ogród był bowiem położony na stoku wzgórza, a przy tym na terenie podmokłym, niewiele więc można było zrobić z pomocą najprostszych jedynie narzędzi ogrodniczych. W grudniu 1954 r. Prymas natomiast doczekał się wreszcie badań medycznych z prawdziwego zdarzenia, a także koniecznych interwencji stomatologicznych.

W Prudniku kard. Wyszyński otrzymał sporą część książek, o które bezskutecznie dopominał się wcześniej, a które umożliwiły mu bardziej systematyczną pracę i własny wzrost duchowy i intelektualny. Dojrzewała tu także jego maryjna duchowość, której ślady odczytujemy w zapiskach sporządzanych w kolejnych dniach. Podsumowując rok 1954 odnotował:

„Rok, który za kilka minut skończy się, oddaję Tobie, Panienko Jasnogórska, by przez Twoje niepokalane dłonie był złożony ku chwale Boga - Soli Deo. Oddaję całkowicie bez żalu, bez smutku, bez zastrzeżeń, choć spędziłem go w tym zamaskowanym więzieniu. Wszak Ty patrzysz na moje życie i wiesz, co daje mi to więzienie. A ja ufam kierowniczej łasce Bożej i wiem, ile przez nią zyskuję (...) Rok ten tak bardzo przekonał mnie o pełnej miłości mądrości Bożej, że niemal nie ma już miejsca na najdrobniejszy odruch oporu przeciwko woli Bożej. Rozum ufa, wola jest poddana. A serce, jeśli się odezwie tęsknotą za ołtarzem, za amboną, za wspólną modlitwą z ludem, to bardzo szybko wraca do równowagi. Jest to bodaj najcięższe doświadczenie, gdy nie można wyznawać Chrystusa przed ludźmi (...) Ale można wyznawać słowem i cierpieniem.”

W nowy rok 1955 Prymas także wchodził z imieniem Maryi na ustach i w sercu. Wspominał trzechsetną rocznicę oblężenia Jasnej Góry i zwycięstwa nad Szwedami, mając nadzieję, że tak jak wtedy Bóg wyrwał Polaków z „potopu”, tak i teraz ujmie się za swoim ludem. Nie chodzi jednak o zwycięstwo zbrojne: „oczekujemy stokroć więcej: «obrona Jasnej Góry» dziś, to obrona duszy chrześcijańskiej Narodu. To stokroć donioślejszy cud, który wymaga większego jeszcze bohaterstwa do walki z wrogiem, który jest w nas”.

Kardynał Wyszyński nie ustawał w modlitwach za Polaków, za powierzone sobie diecezje – gnieźnieńską i warszawską, od których siłą został oderwany. W jego sercu dojrzewała myśl o zawierzeniu Polski  Matce Bożej, o odnowieniu Ślubów Jasnogórskich. Swoje cierpienie ofiarowywał w intencji Kościoła w Polsce, pisząc: „cierpienie kapłana ma zawsze Boży sens, gdyż jest on «postawiony na znak»... Jeśli więc to jest Tobie, Chryste, i Twemu Kościołowi potrzebne – nie odmawiam Ci niczego, choć wiem, jak trudno jest dać z siebie nawet niewiele”. Na Jasną Górę myślami wracał wielokrotnie, przy różnych okazjach – a zwłaszcza przy okazji świąt, takich jak Matki Bożej Królowej Polski oraz rocznic. 12 maja pisał:

„W dziewiątą rocznicę konsekracji biskupiej, otrzymanej na Jasnej Górze, przed Tronem Matki Najświętszej, składam przez ręce mej Pani i Opiekunki podziękowanie Trójcy Świętej za łaskę sakry i pełnię kapłaństwa (...) Wielką pociechą dla mej nędzy jest to, że urodziłem się do biskupstwa na Jasnej Górze, że origine jestem claromontanus, że więc mogę oglądać się ku swej Ojczyźnie, w której włada Najlepsza Matka: nie odmówi swej pomocy dziecięciu, które boryka się w walce o wierność”.

W sierpniu 1955 r. władze postanowiły dać kardynałowi Wyszyńskiemu szansę pozornego wyjścia na wolność, za cenę jednak porzucenia sprawowanych funkcji. Mógł zamieszkać w wybranym przez siebie klasztorze, w znacznie łagodniejszych niż dotychczasowe warunkach, bez bezpośredniego nadzoru służby bezpieczeństwa. Prymas odmówił jednak z całą mocą, ponieważ przyjmując taką propozycję w istocie legitymizowałby wcześniejsze bezprawne decyzje władz i zostałby trwale odcięty od życia Kościoła. Nieugięta postawa wywarła wielkie wrażenie na komunistach. W kolejnych tygodniach warunki życia w Prudniku ulegały stopniowej poprawie, a 28 października Prymas został poinformowany, że rząd „powziął decyzję o zmianie warunków jego bytowania”, co w praktyce oznaczało przenosiny do klasztoru Sióstr Nazaretanek w Komańczy – wprawdzie bez możliwości opuszczania tej miejscowości, ale ze znacznie szerszym zakresem swobód i szansą na odwiedziny bliskich oraz współpracowników. Tym samym 29 października kardynał przewieziony został na wschód – do Komańczy. Skończył się drugi rok jego więzienia, rozpoczął trzeci i jak miało się okazać – ostatni.

 

 

 

 

 

* Wszystkie cytowane fragmenty pochodzą z publikacji: Stefan kard. Wyszyński, Zapiski więzienne, Editions du dialogue, Paris 1982.

 

 


Pokazać światu kard. Stefana Wyszyńskiego – wielkiego Polaka, a jednocześnie dramatyczną, ale i chlubną historię Polski – taki był zamysł powstania filmu „Będziesz miłował” wyprodukowanego przez Fundację Opoka. Więcej w serwisie „Polska energia zmienia świat”.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama