Po 80 latach dojrzeliśmy do tego, aby napisać nową kartę naszej polsko- ukraińskiej historii - mówi bp Witalij Krywicki. Mówiąc o Zbrodni Wołyńskiej biskup kijowsko-żytomierski dodaje, że „drogą rzetelnych badań historycznych powinniśmy starać się zrozumieć co się stało, dlaczego do tego doszło oraz ile było ofiar”
Biskup Krywicki kreśli także swego rodzaju mapę drogową działań, jakie winny zostać podjęte przez oba narody na drodze przebaczenia i pojednania. Opowiada również o życiu Kościoła katolickiego podczas wojny i o nadziejach związanych z powstaniem niezależnego od Moskwy prawosławia na Ukrainie. Komentuje również obecną misję pokojową Stolicy Apostolskiej.
Marcin Przeciszewski, KAI: Szybkimi krokami zbliża się 80. rocznica Zbrodni Wołyńskiej. Towarzyszyć jej będzie ogłoszenie wspólnego orędzia nt. pojednania i przebaczenia przygotowanego przez Kościół rzymskokatolicki wraz z Ukraińskim Kościołem Greckokatolickim. Jak ze strony Księdza Biskupa, jako Ukraińca i biskupa jednej z najważniejszych diecezji w Ukrainie, prezentuje się proces pojednania z Polską?
Bp Witalij Krywicki SDB, biskup kijowsko-żytomierski: Zbrodnia Wołyńska jest raną, która potrzebuje uleczenia. A leczenie ran wymaga dialogu, potrzebuje też pewnej kuracji. Po 80 latach dojrzeliśmy do tego, aby napisać nową kartę naszej historii. Zbrodnia na Wołyniu jaka wydarzyła się 80 lat temu, była owocem źle ułożonych relacji pomiędzy narodem ukraińskim a polskim, które w pewnym momencie nie zdały egzaminu, przeradzając się w niekontrolowany wybuch niespodziewanej tragedii. Ludzie, którzy wówczas do niej doprowadzili i jej nie powstrzymali, stoją już przed Bogiem. A jaki jest Boski wyrok, dowiemy się, kiedy sami przed Nim staniemy.
Dzisiaj jest kolej na nas, na współczesne pokolenie Ukraińców i Polaków, gdyż pokolenie, które dokonało tej zbrodni już nie żyje. Przed nami istnieje możliwość otwarcia nowej karty historii, ale wiele musimy się nauczyć i rzecz gruntownie zbadać. Drogą rzetelnych badań historycznych powinniśmy starać się zrozumieć co się stało, dlaczego do tego doszło oraz ile było ofiar. Ale musimy to zrobić nie tylko po to, aby szukać winnego, tylko by odkryć całą prawdę o tym co się stało. Jako Ukraińcy i jako Polacy powinniśmy stanąć w prawdzie. Nie wystarczy mówić, że Ukraińcy zabijali wtedy Polaków, ale ważne jest by powiedzieć, że byli i Ukraińcy, którzy ratowali Polaków. Zdarzały się również polskie akcje odwetowe. Nie chodzi o to, byśmy ważyli czego było więcej, i abyśmy znowu kogoś osądzali. Winniśmy prowadzić dialog, który wyleczy rany i który pozwoli dziś powiedzieć, że jest możliwa nowa karta w polsko-ukraińskiej historii.
Wydaje się, że sprzyjającym ku temu czasem jest obecna wojna Rosji przeciwko Ukrainie, kiedy nastąpiło otwarcie się polskich domów na miliony uchodźców z Ukrainy. Fakt, że Ukraińcy zostali przyjęci do polskich domów i serc, a nie było tu obozów dla uchodźców, pokazał, że jesteśmy w stanie pisać całkiem nową historię naszych wzajemnych relacji. Kiedy w Ukrainie pyta się dziś, kto jest najlepszym przyjacielem pośród innych narodów, każdy Ukrainiec na pierwszym miejscu mówi: Polak. To coś znaczy.
Zmiany jakie następują podczas obecnej wojny, są dobrą okazją do wyleczenia ran z przeszłości, aby nie dopuścić do nowych konfliktów. Ale, aby rany zostały uleczone i aby mogło nastąpić pojednanie, trzeba spełnić kilka warunków. Po pierwsze musimy poznać historię o Zbrodni Wołyńskiej w całej prawdzie, gdyż poznawszy historię mamy szansę nie powrócić już do tych błędów. Uważam, że takie studium powinno być owocem pracy dwustronnej polsko-ukraińskiej roboczej grupy, świadomej prehistorii, skali tragedii oraz jej skutków na przyszłość. Droga do pojednania prowadzi poprzez trudny proces przyznania się do winy, dojrzały dialog pojednawczy i wspólną modlitwę. Nie może to być proces rewindykacji i oskarżeń, kto jest bardziej winny. Winniśmy oddać to w ręce Pana Boga, i od tego wszystko zależy.
KAI: Wiele spraw jest wciąż bolesnych dla Polaków. Rodziny ofiar apelują o ekshumację ich szczątków, o doprowadzenie do godnych pochówków oraz o upamiętnienia tych miejsc. Dlaczego to nie jest możliwe? Co na to Ksiądz Biskup?
- Dialog, o którym mówimy potrzebuje dość jasnej „Mapy Drogowej”. Odpowiedź na te pytania powinna tam się znaleźć. Z kolei rodziny ofiar, które ucierpiały, powinny sobie uświadomić, że teraz jest już inna epoka. Pewna starsza Pani, polska emigrantka przebywająca w USA, zapytała mnie kiedyś: jak Ukraińcy mogą przyjmować komunię święta, skoro nas zabijali? Odpowiedziałem: moi parafianie, których znam, nikogo nie zabijali. A to co robili ich przodkowie, to był ich wybór i trudno odpowiedzialnością za to obarczać ich dzieci czy wnuki. Oni się pomylili, zrobili to nie po chrześcijańsku, ale już stanęli przed sądem Bożym.
A jeśli chodzi o „Mapę Drogową” to powinno się tam znaleźć rozwiązanie tych wszystkich postulatów, o których mówimy, czyli: ekshumacje szczątków ofiar, upamiętnienie miejsc ich pochówku z jednej i drugiej strony, połączone jakimś jednym wątkiem…
KAI: To znaczy?
- Np. rodzajem znaku, czy motto, umieszczanym na pomnikach, gdzie zawarta byłaby symbolika ofiar zarówno polskich jak i ukraińskich. Główny sens tego znaku streszczałby się w tym, że byłby on wezwaniem do wejścia na trudną wspólną drogę pojednania, która ma się odbyć pod nim.
KAI: Ksiądz Biskup reprezentuje Kościół rzymskokatolicki w Ukrainie. Metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki boleje nad tym, że niepodległa Ukraina przez 30 lat nie oddała Kościołowi rzymsko-katolickiemu w jego diecezji żadnej z zagarniętych świątyń. Czy w ramach procesu pojednania strona ukraińska nie powinna zwrócić nam niektórych z tych świątyń?
- Dla sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że w Ukrainie zwrócono wiernym bardzo wiele świątyń w pierwszych latach niepodległości. Natomiast pozostały do oddania takie świątynie, które potrzebowały zwolnienia od lokatorów, co było związane z pewnymi wysiłkami ze strony władz. Niestety w ostatnich 15 latach proces ten praktycznie się zatrzymał. Problem dotyczy nie tylko Lwowa. W Kijowie mamy podobną sytuację z kościołem św. Mikołaja. Tej świątyni od lat nam się nie oddaje, choć obiecano to jeszcze w 2001 r., kiedy w Kijowie był św. Jan Paweł II. Kościół do dziś nie został oddany, choć nie istnieje żadna przyczyna to uniemożliwiająca. Przez pewien czas tłumaczono, że nie można zwrócić kościoła św. Mikołaja dlatego, że znajdują się tam największe w Ukrainie organy i są one własnością państwa. Ale organy te przed dwoma laty spłonęły i ten argument przestał być aktualny, świątyni jednak się nie oddaje. I takich kościołów, do dziś nie oddanych bez żadnego logicznego uzasadnienia, jest naprawdę sporo.
KAI: Ale oddanie tych kościołów rozwiązałoby mnóstwo problemów, odebrałoby argument, że na Ukrainie dominuje wciąż nacjonalizm niechętny Polakom i Kościołowi rzymskiemu…
- Spodziewamy się, że kiedyś temat ten zostanie podjęty, w kontekście naszej niełatwej wędrówki do Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że przy negocjacyjnym stole znajdzie się dokument odnoszący się do restytucji dawnego mienia, także kościelnego. Przecież budynki sakralne powinny zostać potraktowane inaczej niż mienie prywatne. A to dlatego, że zostały one zbudowane dla dobra całego społeczeństwa. Powinny więc być pierwszymi, które winny zostać zwrócone i oddane z powrotem wspólnocie ludzi wierzących, którzy je zbudowali dla modlitwy. I dalej modlitwie powinny one służyć.
KAI: Ksiądz Biskup przez pewien czas był przewodniczącym Wszechukraińskiej Rady Kościołów i Organizacji Religijnych, a wciąż jest jej członkiem. W Polsce nie ma podobnej struktury łączącej wszystkie Kościoły i religie, włącznie z Żydami i muzułmanami. Ukraina wydaje się krajem, gdzie dialog ekumeniczny jest dziś najbardziej intensywny.
- Jest to fakt i nie ma w tym żadnej przesady. Ukraina dziś jest miejscem najbardziej ożywionego dialogu międzyreligijnego (w tym ekumenicznego) na świecie. We Wszechukraińskiej Radzie Kościołów i Organizacji Religijnych spotykają się nie tylko przedstawiciele różnych odłamów chrześcijaństwa, ale także muzułmanie i Żydzi. Praca Rady jest bardzo dynamiczna. Kiedy byłem jej przewodniczącym, doświadczałem bardzo głębokiej wspólnoty jaka istnieje pomiędzy różnymi religiami w Ukrainie. Wszystkie decyzje podejmowane są drogą konsensusu, czyli jednogłośnie. W ciągu 6 lat mojego uczestnictwa w Radzie spotkałem się dosłownie z kilkoma przypadkami, kiedy konsensusu nie udało się osiągnąć. Mamy wiele obszarów, które nas jednoczą. Jest to dobro Ukrainy, dobro naszych obywateli, wolność wyznaniowa, problemy obecnej wojny i sposób naszej obecności w przestrzeni międzynarodowej. Rada, która reprezentuje blisko 95% wierzących obywateli kraju, podejmuje też bardzo aktywny dialog z władzami świeckimi, reprezentując stanowisko uzgodnione ze wszystkimi wyznaniami. To też fenomen w skali świata.
KAI: Fenomenem na Ukrainie jest też nowy, powstały cztery lata temu autokefaliczny Kościół Prawosławny Ukrainy, podlegający Konstantynopolowi a nie Moskwie. Jakie są relacje pomiędzy nim a Kościołem rzymskokatolickim w Ukrainie?
- Nasze relacje są dobre, tym bardziej, że główna siedziba metropolity Epifaniusza, zwierzchnika Prawosławnego Kościoła Ukrainy, znajduje się zaledwie 200 metrów od mojej kurii. Spotykamy się często. Blisko siebie znajdują się Michajłowski Monaster, będący katedrą Prawosławnego Kościoła Ukrainy oraz kościół św. Aleksandra, który jest moją katedrą. Prowadzimy dość ożywiony i przyjazny dialog.
Prawosławny Kościół Ukrainy jest też pełnoprawnym partnerem dialogu ekumenicznego w Ukrainie. Ale oczekujemy również, aby inne Kościoły prawosławne na świecie uznały ten Kościół, gdyż dotąd uznała go zaledwie część. Natomiast Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego w Ukrainie w tej chwili trzyma się z oddali. Jest to zrozumiałe ze względu na wojnę rozpętaną przez Rosję a wspieraną przez moskiewską Cerkiew. I dlatego Prawosławny Kościół Ukrainy jest bardzo aktywny i popularny. To jest Kościół, który – jasno opowiadając się przeciwko rosyjskiej agresji - zyskuje duży autorytet. Wielu jego księży pełni rolę kapelanów na froncie. Widać też perspektywę rozwoju, jaka stoi przed autokefalicznym, czyli samodzielnym Prawosławnym Kościołem Ukrainy. Jako Kościół katolicki uważnie obserwujemy te procesy i prosimy Boga, aby odbywały się w duchu chrześcijańskim. Nie mniej jednak uważamy, że sprawa autokefalii jest sprawą wyłącznie samego Kościoła Prawosławnego i powinna być moderowana przez jego wiernych.
KAI: Metropolita Andriej Szeptycki, zwierzchnik Kościoła Greckokatolickiego wierzył, że kiedyś będzie możliwe zjednoczenie Kościoła greckokatolickiego z Cerkwią prawosławną na Ukrainie i w tej sposób Kościół unicki stanie się drogą ku zbudowaniu jednego Kościoła. Co na to Ksiądz Biskup? Czy taka perspektywa staje się realna po powstaniu samodzielnego Prawosławnego Kościoła Ukrainy?
- Nie mam prawa wypowiadać się w tym temacie. Trzeba o to pytać tamte Kościoły. Pytanie na czym miałaby polegać ta jedność? Czy miałaby być to jedność eucharystyczna czyli możliwość wspólnego sprawowania Eucharystii, czy miałaby być to jedność polegająca na stworzeniu jednego organizmu kościelnego podlegającego jednej władzy zwierzchniej? A może byłby to model jedności jaka istnieje pomiędzy Kościołem katolickim a katolickimi Kościołami wschodnimi?
Sądzę, że najbliżsi do potencjalnej jedności eucharystycznej (czyli wspólnoty ołtarza) są Ukraiński Kościół Greckokatolicki i Prawosławny Kościół Ukrainy. Ale to nie powinno wynikać z ambicji zwierzchników Kościołów, a tym bardziej inicjatorami nie powinni być politycy. Motywem przewodnim ku temu mają służyć słowa Pana naszego, który apelował: „Aby wszyscy stanowili jedno!” Bóg chce abyśmy rzeczywiście stanowili jedność. Jest to temat jego modlitwy arcykapłańskiej i też agenda dla naszego działania. Ale czy już nadszedł ten moment? Wydaje mi się, że jeszcze wiele trzeba się modlić. Trzeba też należy zrobić wiele kroków, aby do tego doszło i na tej drodze nie ustawać.
KAI: Jak teraz wygląda życie w Kijowie w czasie wojny i często powtarzających się bombardowań?
- Ludzie stopniowo przyzwyczaili się do wojny, choć bardzo niebezpieczne są zmasowane naloty, powtarzające się co kilka dni. Wówczas ludzie biegną do schronów. Ale w okresach, kiedy rakiety (albo ich odłamki) z nieba nie spadają, starają się żyć normalnie, jeśli tak można to nazwać. Nie można przyzwyczaić się do śmierci, tym bardziej śmierci najbliższych. Nie można się przyzwyczaić do niepewności dnia jutrzejszego, jak i do ciągłego kryzysu ekonomicznego.
KAI: Jak długo ta wojna będzie trwać?
- Bóg jeden wie. Ale patrząc po ludzku, zanosi się na długie lata. Chyba, że nagle, dzięki specjalnemu zrządzeniu Bożemu, losy wojny gwałtownie się odwrócą. Wiemy, że Bóg jest wszechmocny i dla Niego nie ma nic niemożliwego. Ale nie mogą osłabnąć nasze ręce, podobnie jak wzniesione w modlitwie ręce Mojżesza podczas walki z Amalekitami. Jeżeli nie zostanie osłabiona ta jedność, którą mieliśmy od początku pełnoskalowej wojny, to droga do zwycięstwa jest pewna, choć kosztować będzie ona bardzo wiele ofiar. O jedność całego narodu dziś trzeba walczyć, bo już nie jesteśmy tacy sami jak rok temu. Zmęczenie daje się odczuć.
KAI: A czy pomoc Zachodu jest wystarczająca, czy powinna być znacznie większa?
- W niektórych momentach uświadamiamy sobie, że dostajemy tyle pomocy abyśmy nie zginęli i utrzymali linię frontu, ale jest jej tylko tyle, byśmy przypadkiem nie zwyciężyli. Oczywiście za każdą pomoc jesteśmy wdzięczni. Z Radą Kościołów miałem okazję być w Brukseli, w Parlamencie Europejskim i w Komisji. Dziękowaliśmy za wsparcie. Ale od wszystkich polityków, praktycznie w każdym gabinecie, słyszeliśmy słowa: To my wam dziękujemy, bo wy walczycie za nas! Dziękowano nam, że walczymy dziś z imperium, które chce się odrodzić i ostrzy zęby ku kolejnym zdobyczom.
W związku z tym, pomoc Zachodu powinna być znacznie większa. My Ukraińcy rozumiemy niebezpieczeństwo powrotu Rosji do roli światowego mocarstwa, które będzie innych sobie podporządkowywać. I dlatego zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli, wszystkich, którzy nie chcą się znaleźć pod butem tego imperium, aby nas wspomogli w tym czasie. Zawsze podkreślamy, że nie walczymy o terytoria, natomiast walczymy o godność, o wolność. A każde ustępstwo wobec imperium, tak jak było np. z Krymem w 2014 r., jest to zaproszenie do dalszego, podobnego działania. Ci, którzy jeszcze dziś uważają, że Ukraina powinna się po prostu poddać, żyją w świecie dalekim od rzeczywistości. Nasz kraj, tak naprawdę nie ma innej alternatywy, jak tylko prowadzenie wojny obronnej. To jest podstawowe pytanie dotyczące naszej egzystencji.
KAI: Kilka tygodni temu był w Kijowie kard. Matteo Zuppi, czy rozmawialiście i celach pokojowej misji watykańskiej?
- Tak. Kardynał był u mnie w kurii na samym początku swej wizyty. Interesował się przede wszystkim tym jak żyjemy i czego nam potrzeba. Mówił o tym, co Konferencja Episkopatu Włoch zrobiła dla nas i pytał jaka pomoc jest dalej potrzebna. Na wszystkich spotkaniach mówił też o otwartości i intencjach Ojca Świętego Franciszka, aby stać się pośrednikiem w dialogu z rosyjskim okupantem. Pytał o poszukiwanie formuły pokoju, jaka byłaby możliwa do przyjęcia przez Ukrainę. Miał możliwość spotkać się z prezydentem. Zełeński powiedział kardynałowi, że skoro jesteśmy ofiarą, to nasza formuła powinna się liczyć jako obowiązująca, a nie formuła pokoju wysuwana przez okupanta. Tłumaczył, że wspólnota międzynarodowa musi zrobić wszystko, aby zmusić Rosję do powrotu za te czerwone linie, które już dawno przestąpiła.
Widzimy, że organizacje międzynarodowe, takie jak ONZ pokazały swoją totalną słabość. I dlatego potrzebujemy znowu obudzić społeczność międzynarodową, uświadamiając jej, że Ukraina może nie być ostatnią ofiarą. Rozmawialiśmy o tym wszystkim z kardynałem Zuppi. W rozmowie z nim wykazywałem, że jeśli chodzi o kroki Stolicy Apostolskiej, to muszą one zostać poprzedzone znacznie silniejszym dialogiem ze stroną ukraińską, w tym z tutejszym Kościołem rzymsko-katolickim oraz greckokatolickim. A odczuwamy, że go brakuje.
KAI: A czy papież Franciszek przyjedzie do Kijowa?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Trudne pytanie. Ten przyjazd rok temu miałby całkiem inny oddźwięk. Dobrze byłoby, aby papież przyjechał, ale odczuwamy tę różnicę, o której przed chwilą mówiłem. Jeśli przed wojną Ojciec Święty zawsze otwierał ranking wśród liderów religijnych w skali świata, to sytuacja kardynalnie zmieniła się podczas wojny. Ato ze względu na niektóre wypowiedzi czy symbole, które być może w papieskiej intencji były dobre, ale nie wyważone, a w Ukrainie były odczytywane nawet negatywnie. I ludzie są zagniewani na papieża. A można było tego uniknąć, jeśli dialog Stolicy Apostolskiej z nami byłby silniejszy i gdyby bardziej brano pod uwagę nasze stanowisko.
Rozumiem papieża, który chce odnosić się do każdego konfliktu z dystansem, aby móc być mediatorem. Ale pozostaje pytanie kim papież ma być bardziej, ojcem dla swych wiernych i uciśnionego narodu czy dyplomatą i mediatorem. Przy okazji, dla sprawiedliwości muszę powiedzieć, że ci którzy regularnie czytają wypowiedzi Ojca Świętego i słyszą, że przy każdej okazji wspomina on Ukrainę, odczuwa tę jego ojcowskość. Natomiast ludzie, którzy nie słuchają tych słów solidarności z Ukrainą, a docierają do nich tylko te wątpliwe papieskie wypowiedzi, zaczynają go bardzo ostro krytykować. Cierpi też na tym cały Kościół katolicki w Ukrainie. Dlatego tak bardzo jest potrzebny dialog, aby pewne rzeczy uleczyć i nie dopuścić do kolejnych gestów, które mogą zostać zupełnie inaczej odczytane.
Widząc nasze zrujnowane miasta, pokaleczone ciała i losy naszych obywateli, rozumiemy, że mamy przed sobą również trudną drogę odbudowania kraju i rehabilitacji społeczeństwa. Tej drogi nie przejdziemy bez Boga. Będzie to też trudne bez konsolidacji sił ludzi wierzących i wspólnoty międzynarodowej. Jednocześnie, jeżeli większa część ludzkości zjednoczy się na podołaniu tej wojnie i jej skutkom, to będzie w przyszłości ostrzeżeniem przed zaistnieniem kolejnych konfliktów.
Rozmawiał Marcin Przeciszewski