„Jest w tej historii element bardzo ważny. To wartość przyjęcia drugiej osoby, gościnności. Niezależnie od tego czy jest się chrześcijaninem czy też nie. Nieważne jakie „credo” religijne wyznaję” – mówi kard. Marcello Semeraro, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych.
10 września w Markowej na Podkarpaciu kard. Semeraro będzie przewodniczył beatyfikacji Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci.
Piotr Dziubak (KAI): Czym zaskoczyła Księdza Kardynała historia rodziny Ulmów?
Kard. Marcello Semeraro: To była jedna z pierwszych historii, którą poznałem zaraz po zostaniu prefektem Dykasterii. Duże wrażenie wywarło na mnie to, że Wiktoria urodziła dziecko w kontekście zabójstwa i męczeństwa poniesionego przez całą rodzinę. Dziecko urodziło się i zostało zabite po urodzeniu. Byłem pod wrażeniem oceny konsultorów teologów, że do grupy zabitych dzieci dołączyli też i to urodzone chwilę przed zamordowaniem. Teolodzy dołączyli je do grupy męczenników. Przypomniało mi to pewien fakt, który istnieje w naszej tradycji, chociaż nie jest częsty, chodzi mi o chrzest krwi. Dlatego też to dziecko zostało dołączone do grupy męczenników, całej rodziny Ulmów. To było dla mnie bardzo dużym przeżyciem. Chrzest krwi zdarza się bardzo rzadko. Dziecko ledwo urodzone zostało od razu zabite. Jego rodzice zrobili akt wiary wobec miłości Pana Jezusa.
Drugą rzeczą, która bardzo utkwiła mi w pamięci w historii Ulmów, jest to, że oni byli rodziną. Nie otrzymujemy tylko łaski w sakramencie chrztu. Otrzymujemy ją także, jak w przypadku Ulmów, w sakramencie małżeństwa. Jeśli pozostajemy wierni Bogu, ta łaska włączy nas do komunii świętych. W przypadku rodziny Ulmów można na pewno powiedzieć o łasce sakramentu małżeństwa. To dzięki niej byli razem w wierze, nadziei i geście miłosierdzia wobec rodzin żydowskich, którym pomogli. Dlatego właśnie zostali zabici.
KAI: Mając taką gromadkę dzieci może należałoby być ostrożnym i nie narażać ich na niebezpieczeństwo. Za jakąkolwiek formę pomocy, czy wręcz chęci pomocy Żydom, groziła śmierć.
To byłoby wyłącznie ludzką ostrożnością. Ostrożność, która nie popycha ku czynieniu dobra, albo co więcej, hamuje mnie przed tym, ze względu na lęk przed jakimś odwetem, negatywnymi konsekwencjami dla mnie jest ludzką ostrożnością. To jest oczywiście forma zachowania, którą trzeba uszanować. Mogłoby to być przeciwieństwem do bycia lekkomyślnym albo niechęcią do improwizowania. Ostrożność ludzką i chrześcijańską nazywamy rozeznaniem. Chodzi o to, żeby zrozumieć wolę Bożą i ją zrealizować. Jeśli ze względu na lęk przed jakimiś negatywnymi konsekwencjami odrzucam czynienie dobra, mój rozwój jako chrześcijanina, nie chcę zrobić jakiegoś prostego gestu miłosierdzia, czyli pomóc komuś, wtedy to wszystko staje się niewiernością wobec Pana Jezusa, który oddał za nas swoje życie.
KAI: Rodzina Ulmów zachowała się bardzo heroicznie...
Oni zrobili heroiczne gesty miłosierdzia. Jednym z zadań rodziców jest chrześcijańskie wychowanie dzieci. Otrzymując chrzest jako małe dzieci, zostaliśmy ochrzczeni w wierze naszych rodziców. Zadaniem rodziców nie jest tylko nauczenie swoich dzieci nauki chrześcijańskiej, w starym katechizmie to się nazywało „doktryna chrześcijańska”. Jest nim i aktualny Katechizm Kościoła Katolickiego. Trzeba wychowywać do wiary własne dzieci. Nie jest to kwestia słów. Trzeba dać dobry przykład. Ojcowie Kościoła mówili, że słowami się uczy a przykładem życia daje się świadectwo, wspierając odwagę naśladowania z przykładu.
Ulmowie udzielili swoim dzieciom, chociaż te były w różnym wieku, chrześcijańskiego wychowania. Bardzo ważne jest być wzorem, dawać świadectwo dzieciom. Jeśli ktoś jako dziecko dorastał w patologicznej atmosferze to ryzykuje w swoim życiu powtórzeniem takich zachowań. Słowa uczą, ale to przykłady pociągają w naśladowaniu. Ulmowie pokazali wartość gestu miłosierdzia swoim dzieciom. Nauczyli je tego.
KAI: W muzeum w Markowej można zobaczyć Pismo Święte Józefa Ulmy. Przy fragmencie Ewangelii o dobrym Samarytaninie można zobaczyć, że Józef zanotował ołówkiem przy tej przypowieści słowo „tak”. Jesteśmy jeszcze przed Soborem Watykańskim II, „lectio divina” nie była upowszechniona. W latach 40-tych chyba wtedy jeszcze dość rzadko czytano w prywatnych domach Pismo Święte?
Ma pan rację, w tamtym okresie nie było zachęty do czytania Pisma Świętego, jeśli już to do czytania Ewangelii. To wszystko było oczywiście też zależne od okoliczności i kultury. Kiedy byłem dzieckiem nie czytano tak powszechnie Biblii we Włoszech. Jest to bardzo znaczący fakt, który tłumaczy wiarę tej rodziny, a zwłaszcza Józefa Ulmy.
„Lectio divina” zaistniała powszechnie po Soborze Watykańskim II. Papież bardzo często przypomina i zachęca, żeby mieć ze sobą i czytać Pismo Święte. Bardzo często mówi o tym w czasie modlitwy Anioł Pański. Zdarzało się, że papież powierzał wolontariuszom zadanie dystrybucji Pisma Świętego pośród wiernych na placu św. Piotra. Franciszek zachęca: przeczytajcie jakieś zdanie z Ewangelii. To nie musi być od razu cała strona. Spróbujcie! Papież zachęca, żeby żywić się słowem Pańskim, ponieważ ono jest pokarmem dla naszego życia duchowego.
Bardzo ważnym jest fakt, że Józef Ulma był pod wrażeniem przypowieści o dobrym Samarytaninie. Pomaga to na pewno zauważyć dopisek zrobiony ołówkiem. To potwierdza usposobienie duszy tego mężczyzny w udzieleniu pomocy Żydom. To jest też bardzo znaczące w kontekście zabójstwa i męczeństwa tej rodziny. Możemy na pewno zauważyć, że Wiktoria i Józef Ulma czytali wspólnie Pismo Święte. Historia porzuconego człowieka, którego uratował dobry Samarytanin mocno musiała wejść w serca obojga. Dobry Samarytanin nie był rodakiem ani przyjacielem rannego człowieka i to właśnie ten obcy uratował mu życie troszcząc się o niego.
KAI: Miejscem beatyfikacji będzie Markowa, mała wieś na południu Polski. Czy zdarzały się tego typu uroczystości w takich miejscach? To przecież też jest bardzo znaczące, że beatyfikacja Ulmów odbędzie się trochę na „peryferiach”, o których często mówi Franciszek.
W moim kalendarzu zaznaczyłem już moją obecność w Markowej na beatyfikacji. Organizacją całej uroczystości zajmuje się miejscowa diecezja. Papież Benedykt XVI wydał dyspozycję, żeby beatyfikacje odbywały się w Kościołach pochodzenia nowych błogosławionych. Uczestniczyłem w beatyfikacjach, które nie odbywały się w katedrach. Na przykład w Argentynie, w Oranie, liturgia beatyfikacyjna odbyła się dosłownie w szczerym polu. Uczestniczyło w niej bardzo dużo wiernych. Obecna była rdzenna ludność tej części Ameryki Łacińskiej. W imieniu papieża przewodniczyłem beatyfikacjom w katedrach i na peryferiach, gdzie możliwość wzięcia udziału w liturgii była ułatwiona. Nie zawsze potrzebny jest majestat wielkiej katedry.
KAI: Jak odczytywać heroiczny gest rodziny Ulmów, ratującej Żydów? Gest miłosierdzia i akt wiary konkretnej rodziny? A może historia Ulmów mogłaby potwierdzić, że cały naród umiał postępować jak oni?
Każde uogólnienie w sposób bezkrytyczny nie jest dobre. Mówienie, że wszyscy tak robili wydaje mi się nieco nieproporcjonalne. Nawet w grupie dwunastu apostołów jeden nie był wierny. Mówimy, że w każdym stadzie może się trafić czarna owca. Gest konkretnej rodziny może być wyrażeniem pewnej kultury, poczucia dużo szerszego – coś takiego jest możliwe. Mówiąc o męczeństwie, o geście miłosierdzia aż do przelewu krwi – coś takiego należy weryfikować przypadek przez przypadek. Nie można generalizować. Zdarzają się sytuacje, w których grupa wiernych chciała okazać swoją przynależność do wiary, akceptując męczeństwo.
Pierwszą kanonizacją papieża Franciszka było 800 męczenników z Otranto w południowych Włoszech. Zabili ich tureccy wyznawcy Mahometa. Było to bardzo ściśle określone wydarzenie. Każdej z tych osób zadano pytanie, czy chce zachować wiarę chrześcijańską, czy może uciec? Wszyscy odpowiedzieli, że są gotowi na męczeńską śmierć i wiary się nie wyrzekną.
Mogą się zdarzyć męczeństwa grupowe, także i dzisiaj. W Hiszpanii w czasie wojny domowej na przykład. Każdą taką sytuację należy weryfikować. Ostatnio zdarzyło się u nas w Dykasterii, że w przypadku licznej grupy domniemanych męczenników, poprosiliśmy miejscowego biskupa o wyłączenie niektórych osób z listy. Nic o nich nie było wiadomo, poza tym, że byli w grupie. Nie można było sprawdzić czy byli chrześcijanami czy nie. Jeśli takie męczeństwo grupowe zdarzyłoby się w kościele, kto mógłby potwierdzić, że wszyscy byli obecni ze względów wiary i nikt nie przyszedł, żeby na przykład obejrzeć jakieś dzieło sztuki? Zawsze potrzeba ostrożności, a jakiekolwiek uogólnienia nie wchodzą w grę. Potrzeba mądrości.
KAI: Jakie przesłanie dla świata wynika z historii rodziny Ulmów?
Jest w tej historii element bardzo ważny. To wartość przyjęcia drugiej osoby, gościnności. Niezależnie od tego czy jest się chrześcijaninem czy też nie. Nieważne jakie „credo” religijne wyznaję. Papież wielokrotnie mówi o przyjmowaniu uchodźców. Niedawno powtórzył słowa, że Morze Śródziemne stało się wielkim cmentarzem dla uchodźców. Na przykładzie tej rodziny mamy przed oczyma wartość przyjęcia i gościnności wobec drugiej osoby. Państwa mają wiele narzędzi, które mogłyby pomóc w ocenie przybywającej osoby. Wydalanie uchodźcy tylko dla wydalenia nie jest żadną wartością chrześcijańską ani ludzką. Przypowieść o dobrym Samarytaninie jest przykładem. Tam nie spotyka się dwóch rodaków, dwóch wyznawców tej samej religii, Samarytanin i porzucony mężczyzna nie wierzyli w ten sam sposób w Boga.
Przyjęcie i gościnność są wartościami ludzkimi w sposób niezależny. W Starym Testamencie mamy historię Abrahama, który przyjmuje trzy tajemnicze postaci. W Nowym Testamencie mamy historię dwóch apostołów zmierzających do Emaus, którzy rozmawiają z nieznajomym. Mówią mu: „zostań z nami, bo idzie wieczór”. Są to wartości chrześcijańskie przyjmowania drugiego człowieka. W czasie sądu ostatecznego nikt nam nie przyzna medali, ponieważ byliśmy bohaterami. Jezus przyjmie nas, mówiąc: byłem głodny i daliście mi jeść, byłem spragniony i daliście mi pić. Byłem uchodźcą przyjęliście mnie. Rodzina Ulmów jest wzorem dla tych, którzy przyjmują uchodźców i imigrantów.
Rozmawiał Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Rzym