Na teście dwie różowe kreski, zaczęłam krzyczeć z radości. Niepokalana uprosiła nam dar życia

Od początku naszej wspólnej drogi byliśmy otwarci na życie, ale szybko zorientowaliśmy się, że jest jakiś problem. Od ślubu minął rok, potem drugi, a dziecka nie było. Zaczęliśmy szukać pomocy u lekarzy. Propozycją, jaką słyszeliśmy najczęściej, było in vitro – wspominają Ewelina i Paweł Kośmidrowie z Łukowa.

Ewelina i Paweł Kośmidrowie z Łukowa są małżeństwem od ośmiu lat. Trzymają się dewizy, o której przypomina napis wyryty na ślubnych obrączkach: „Razem do Boga”. Świadomość, że wszystko jest łaską, skłoniła Ewelinę do świadectwa – jak podkreśla – na chwałę Maryi i Pana Boga.

Wspólny cel

Od początku naszej wspólnej drogi byliśmy otwarci na życie, ale szybko zorientowaliśmy się, że jest jakiś problem. Od ślubu minął rok, potem drugi, a dziecka nie było. Zaczęliśmy szukać pomocy u lekarzy. Propozycją, jaką słyszeliśmy najczęściej, było in vitro. Odmawiałam, wiedząc, że Pan Bóg by tego nie chciał. Powtarzałam w sercu: jak ma być dziecko, to tylko na Jego zasadach.

Znajomy ksiądz wspomniał nam w rozmowie o naprotechnologii – metodzie leczenia niepłodności. Dostaliśmy namiary do Ani Stephan z Poradni im. Świętej Rodziny – Ośrodka Troski o Płodność w Siedlanowie. Na kilku spotkaniach Ania opowiedziała nam, na czym to polega, nauczyła, jak prowadzić kartę obserwacji i bardzo wspierała w tej drodze, także wtedy, gdy trafiliśmy już do dr. Tadeusza Wasilewskiego, znanego białostockiego naprotechnologa. Bardzo szybko zdiagnozował szereg zaburzeń w moim organizmie, które w sumie złożyły się na niepłodność. Okazało się, że poza problemami natury ginekologicznej mam m.in. niedoczynność tarczycy i insulinooporność, słowem – organizm był bardzo rozregulowany. To był trudny czas: wyjazdy do Białegostoku, mnóstwo leków, dieta i ogrom wyrzeczeń – musiałam m.in. zrezygnować z mojego ukochanego sportu. Ale był przy mnie Paweł i mieliśmy wspólny cel, dlatego droga była łatwiejsza.

Ku zaskoczeniu lekarzy moje wyniki poprawiały się błyskawicznie. Podawali na próbę jakiś lek, a odzew organizmu był natychmiastowy. Nie dowierzali. „Jak pani to robi?” – dopytywali. W tym czasie jeździłam systematycznie, co miesiąc, do Miętnego na wieczory uwielbienia połączone z modlitwą o uzdrowienie. Byłam przekonana, że poprawa zdrowia to owoc tej modlitwy.

Ważny czas

Mimo że nadal nie udawało się zajść w ciążę, byliśmy dobrej myśli. Ze względu na odległość do Białegostoku z leczeniem przenieśliśmy się do Lublina, do naprotechnologa dr. Macieja Barczentewicza. W tym czasie przyszło mi na myśl, żeby odprawić po raz pierwszy w życiu nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca – w intencji poczęcia dziecka, ale też po, by lepiej poznać Matkę Bożą. Jakieś dwa miesiące później dowiedziałam się, że w Radzyniu Podlaskim będzie zawierzenie się Jezusowi przez ręce Maryi. Postanowiłam, że przystąpię do zawierzenia i wraz z kilkoma znajomymi z Łukowa zaczęłam jeździć na spotkania. Już w ich trakcie czułam, że to dla mnie ważny czas, że coś się we mnie zmienia. Maryja stawała mi się coraz bliższa. Bardziej poznawałam też siebie.

W ciągu dwóch dni, 7 i 8 grudnia 2019 r., zbiegły się nieoczekiwanie trzy wydarzenia. 7 grudnia przypadła piąta pierwsza sobota, które obchodziłam. Z 7 na 8 grudnia nasi znajomi ze wspólnoty z parafii Obryte [diecezja płocka] w diecezjalnym sanktuarium św. Rocha w Sadykrzu odprawili 24-godzinne Jerycho w naszej intencji o potomstwo, za wstawiennictwem św. Rocha. 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, zawierzyłam się Jezusowi przez Matkę Najświętszą. Przeżyłam to bardzo osobiście i prawie całą Mszę przepłakałam. Czułam, że Maryja stała się dla mnie kimś więcej, że jestem teraz w szczególny sposób pod Jej płaszczem.

Zabierz, Panie, to pragnienie

Tuż przed Bożym Narodzeniem mieliśmy wizytę w Lublinie. Lekarz spojrzał na wyniki badań, lekko się uśmiechnął i powiedział, że są bardzo dobre, że na pierwszy rzut oka wszystko w moim organizmie jest uporządkowane. Jednak po chwili dodał, już bez uśmiechu, że skoro wszystko jest w normie, możliwe są dwie opcje: albo zachodzę w ciąże i tracę ją, nawet o tym nie wiedząc, albo mój organizm obarczony jest jakąś chorobą układu immunologicznego. Sugerował przebadanie się w jednej z krakowskich klinik. Usłyszeliśmy też, że starania o dziecko musimy odłożyć na jakiś czas ze względu na leki, które będę miała podane. Nie usłyszałam, co lekarz mówi dalej. Byłam w szoku. Wydawało się, że po kilku latach leczenia wszystko idzie w dobrym kierunku, przepełniała mnie nadzieja, a tu nagle kubeł zimnej wody... Po wyjściu z gabinetu wylał się ze mnie deszcz łez, jakby coś we mnie pękło.

Próbując się pozbierać, wzięłam do ręki różaniec z myślą, że wszystko trzeba skierować ku Maryi. Ale nie byłam o stanie odmówić choćby jednego „Zdrowaś Mario” – próbowałam się modlić i płakałam. W pewnym momencie zwróciłam do Pana Boga słowa: jeżeli Twoją wolą jest, byśmy nie mieli dzieci, akceptuję to. Tylko proszę Cię, pomóż mi to przejść. I zabierz pragnienie, które mam w sercu, bo to dla mnie zbyt trudne.

Cieszcie się, dziękujcie Bogu!

Minęły święta. Przed sylwestrem pomyślałam, żeby na wszelki wypadek zrobić test ciążowy. Podzieliłam się tym z Pawłem. Powiedział: daj sobie spokój, przecież dopiero co byliśmy u lekarza. Ale spojrzał na mnie, zobaczył moją minę i mówi: zrób ten test. Kiedy kilka minut później zobaczyłam na teście dwie różowe kreski, zaczęłam krzyczeć z radości. Płakaliśmy oboje. Był weekend, więc o skontaktowaniu się z lekarzem nie było mowy. Zapłakana zadzwoniłam do Ani Stephan z pytaniem, co mam teraz robić. „Jak to co. Cieszcie się, dziękujcie Bogu!”.

Po Nowym Roku zgłosiliśmy się do lekarza. Zostaliśmy przyjęci w priorytecie – po tylu staraniach chciał mnie zobaczyć od razu. Potwierdził, że doszło do poczęcia. Idąc już na wcześniejszą wizytę, byłam w ciąży, tylko on tego nie widział. Spojrzał na kartę obserwacji, którą prowadziłam bardzo skrupulatnie, uśmiechnął się i mówi: „a wiecie, że do poczęcia doszło 8 grudnia? To jeden jedyny dzień, kiedy mogło się to stać”. Kiedy zapytał, czy wiemy, jakie święto wtedy przypada, dodałam, że tego dnia zawierzyłam się Maryi. Usłyszeliśmy: „To wiecie, kto za tym stoi. Dar życia macie od Boga”.

Dziewięć miesięcy później, 22 sierpnia, na Najświętszej Maryi Panny Królowej, urodził się nasz syn Filip. Na drugie imię daliśmy mu Roch, bo tak obiecałam, wiedząc, że przez przyczynę tego świętego modlili się nasi znajomi. Półtora roku później urodziła się Nikola Klara, co było kolejnym wielkim prezentem. Na świat przyszła w święto nawrócenia św. Pawła. Ktoś powie, że to przypadek; ja uważam, że nie ma przypadków, bo we wszystkim widzę Boże prowadzenie i działanie Najlepszej z matek – Maryi, która to, co się działo, koordynowała i porządkowała. Dzisiaj Filipek ma trzy lata i trzy miesiące, Nikola rok i dziesięć miesięcy.

Daj świadectwo

Wszystkim, którzy borykają się z problemem niepłodności, polecam leczenie metodą naprotechnologii. W klinice – i białostockiej, i lubelskiej – czuliśmy się jak w domu, otoczeni wielkim szacunkiem, opieką i troską. My od lekarza słyszeliśmy słowa: Bóg jest Dawcą życia. To On wszystkim kieruje.

Nie przeszłabym tej drogi, gdyby nie Paweł. Był ze mną cały czas, wspierał, dzielił ze mną łzy smutku i radości. Poznałam go na tym etapie swojego życia, który mogę nazwać nawróceniem. Od początku, czyli od wielkiego pragnienia bliskości z Bogiem, który wydawał się bardzo odległy, obecna była w nim Maryja. To z Nią ścieżki mojego niepoukładanego życia powoli zaczęły się prostować. Mając dwadzieścia kilka lat, uczyłam się odmawiać Różaniec. Modliłam się m.in. o dobrego męża – i poznałam Pawła. Na rekolekcjach z o. Manjackalem, na które mnie zabrał, dostąpiłam łaski uwolnienia z nałogu nikotynizmu. To właśnie tam zaczęło budzić się pragnienie spotkania z Panem Bogiem.

Pan nas prowadził powolutku, małymi krokami. Od kilku lat formujemy się wspólnie w Domowym Kościele. Nasze życie nie było wolne od burz, ale jestem przekonana, że jeśli otwieramy serce przed Panem Bogiem, wszystko trafia na swoje miejsce. Teraz to Paweł przygotowuje się do zawierzenia Panu Jezusowi przez ręce Maryi – bardzo cieszy go odkrywanie tej szczególnej drogi. Z kolei ja – odnawiam zawierzenie. Zapytałam Maryję, jakie chciałaby ode mnie wotum wdzięczności. Przyszła mi za chwilę myśl: daj świadectwo…

 

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama