„Gdyby Gutowski nakręcił reportaż o braku empatii wobec ofiar, film byłby nadzwyczaj wartościowym dziełem”

Zbigniew Kaliszuk zwraca uwagę, na wątpliwą wartość „dowodów” w reportażu „Franciszkańska 3”. „Komunistyczna bezpieka przez kilkadziesiąt lat nie wykorzystała swoich dokumentów. Najwyraźniej wiedzieli, że nic tam nie ma istotnie obciążającego. Marcin Gutowski ma mniej skrupułów” – zauważa publicysta.

Ulubioną metodą Marcina Gutowskiego jest przedstawianie własnych, nie do końca udokumentowanych tez, jako obiektywnych faktów. Np. gdy cytuje dokumenty SB odnośnie ks. Bolesława Sadusia, w których pojawiła się informacja o tym, że wysłano go do Austrii w związku postawionymi mu zarzutami natury moralnej, jest to dla niego dowodem że został tam wysłany celem zatuszowania pedofilii. Tymczasem, z dokumentów SB nie wynikało, że ks. Saduś był pedofilem, a tym bardziej że kard. Wojtyła coś o tej pedofilii wiedział. Problemem najprawdopodobniej był jego homoseksualizm.

Gdy mowa o wysłaniu księdza-pedofila Józefa Loranca do klasztoru, przedstawia to jako chęć jego ukrycia i zatuszowania pedofilii. Nie wspomina o nie pasującej do jego narracji informacji o tym, że ksiądz równocześnie został suspendowany. Gdy mowa o tym, że inny pedofil, ks. Surgent, stosunkowo często był przenoszony z parafii na parafię, przedstawia to jako dowód na to, że kard. Wojtyła musiał wiedzieć o jego zbrodniach. Gdy z dokumentów wynika, że był on konfliktowy i wchodził w spory z kolejnymi proboszczami, to o tym Gutowski nie mówi. Faktycznego dowodu, że kard. Wojtyła coś wiedział o pedofilii ks. Surgenta przed wybuchem afery w 1973 r., nie przedstawia. Gdy na podstawie wymuszonego przez UB w stalinowskim więzieniu „zeznania” (o okolicznościach "zeznania" widz nie dowie się z reportażu), przyjmuje za pewnik, że kard. Adam Sapieha był seksualnym drapieżcą, to idzie dalej i stwierdza, że kard. Wojtyła wiedział o molestowaniu kleryków przez Sapiehę i to musiało rzutować na jego rzekomo łagodny stosunek do pedofilii. On nie pyta, on stwierdza, że Wojtyła wiedział o molestowaniu. Jedyne obrzydliwe pytanie (sugestia), stawiane między wierszami to to, że Karol Wojtyła sam musiał być molestowany przez kard. Sapiehę. Tymczasem, nie ma żadnych wiarygodnych dowodów na rzekome zbrodnie kard. Sapiehy. Karol Wojtyła nie mógł wiedzieć o czymś, czego nie było.

Cały reportaż oparty jest o podobne wnioskowanie. Zerową wartość dowodową materiału Gutowski nadrabia co chwilę przytakiwaniem sobie w rodzaju „Dziś wiemy już bez wątpliwości, że Karol Wojtyła wiedział o nadużyciach seksualnych księży i ukrywał je”. Podobne zdania pojawiają się co chwila. Jeśli Gutowski nie wypowiada ich sam, to robią to zaproszeni przez niego rozmówcy. Ma to wywołać w widzach poczucie, że sytuacja jest oczywista i taka, jak pokazuje ją autor.

Faktyczne zarzuty wobec kard. Wojtyły pojawiają się w dwóch świadectwach, oba jednak przedstawione są nieuczciwie. Reportaż zaczyna się i kończy od emisji nagrania z wypowiedzią zmarłego arcybiskupa Milwaukee Remberta Weaklanda, który mówi o plotce, jaką miał usłyszeć w Polsce w latach 70-tych o krakowskim arcybiskupie-pedofilu i tym, że Karol Wojtyła miał mu się przyznać, że o nim wiedział. Gutowski przemilcza jednak to, kim jest jego świadek – nie dowiemy się, że przez wiele lat żył w homoseksualnych związkach z różnymi mężczyznami, a jednemu z nich, oskarżającemu go o gwałt, zapłacił 450 tys. dolarów za milczenie, defraudując pieniądze diecezji. Nie dowiemy się, że sam oskarżony był o tuszowanie skandali pedofilskich w swojej diecezji oraz że był skonfliktowany z św. Janem Pawłem II. Wiarygodność abp Weaklanda, który całe życie okłamywał wszystkich dookoła, prowadząc życie sprzeczne z tym, co głosił, jest zerowa. Dlatego nie dziwi, że „świadectwo” które składa, nie wytrzymuje konfrontacji z faktami. Gutowski sugeruje, że hierarchą-pedofilem o którym mówił Weakland miał być kard. Adam Sapieha. Tyle że, według tej plotki, ten hierarcha miał rzekomo dopuszczać się molestowania chłopców, gdy był więziony przez Niemców. Tymczasem, kard. Sapieha (ani inny arcybiskup krakowski) więziony przez Niemców nie był.

Drugim świadkiem, przedstawionym jako kluczowy, jest osoba, która opowiada, że osobiście poinformowała kardynała Wojtyłę o pedofilii ks. Surgenta, a on chciał wyciszyć temat. „Krakowski metropolita wiedział o przestępstwach pracującego w diecezji księdza Surgenta. Potwierdzają to świadkowie, w tym jeden kluczowy, którego odnaleźliśmy po 50. latach” – pada w dokumencie. Wspomniany świadek zeznaje, że osobiście poinformował o sprawie kard. Wojtyłę latem 1973 r. Gutowski sprytnie manipuluje chronologią zdarzeń i mało kto ją wyłapie (sam zwróciłem na to uwagę dopiero wtedy, gdy oglądałem reportaż drugi raz). Wypowiedź świadka pozostawia w widzu wrażenie, że kardynał Wojtyła wiedział o pedofilii Surgenta i ją tuszował. Tymczasem, kardynał Wojtyła usuwa Surgenta z diecezji wkrótce po wizycie wspomnianego świadka, także latem 1973 r. (w lipcu), wcześniej niż on został aresztowany (w sierpniu). O usunięciu Surgenta z diecezji Gutowski wspomina jednak w zupełnie innym fragmencie reportażu, gdy widz już dawno zapomniał kiedy kard. Wojtyłę odwiedził wspomniany świadek.

W dokumencie pojawia się też kilka świadectw ofiar księży-pedofilów, do których Gutowski dotarł po kilkudziesięciu latach. Te świadectwa potwierdzają, że ks. Loranc i Surgant byli pedofilami, tyle że w żaden sposób nie dowodzą tezy, że kard. Wojtyła tuszował pedofilię. W przypadkach obu księży, gdy tylko dotarły do niego informacje, co robili ci księża, wyciągnął wobec nich konsekwencje przewidziane w prawie kanonicznym – jednego suspendował, a drugiego wyrzucił z diecezji i przekazał sprawę biskupowi lubaczowskiemu (ks. Surgent był formalnie księdzem innej diecezji).

Gdyby Marcin Gutowski nakręcił reportaż o braku empatii wobec ofiar i wieloletnich zaniechaniach Kościoła względem osób skrzywdzonych, to te świadectwa miałyby ogromną wartość, a reportaż byłby nadzwyczaj wartościowym dziełem. Ale cel reportażu jest zupełnie inny. Od początku do końca jest nim próba wmówienia winy kard. Wojtyły za tuszowanie pedofilii, czyli zbrodni największego możliwego kalibru. Świadectwa ofiar służą w nim przede wszystkim do nakręcenia emocji przeciwko kard. Wojtyle.

Podobną rolę, co świadectwa ofiar, odgrywają akta sądowe. Są dowodem pedofilii ks. Loranca i ks. Surgenta, ale nijak nie wskazują na jej tuszowanie.

Marcin Gutowski cytuje też korespondencję kościelną, ale ją także czyta tendencyjnie, bez kontekstu historycznego i wybierając fragmenty pasujące mu do tezy. Gutowski oskarża kardynała Wojtyłę o to, że przemilczał wobec metropolity wiedeńskiego kardynała Koniga prawdziwe powody wyjazdu ks. Sadusia do Austrii. Dowodem ma być list kardynała Wojtyły do Koniga. Ale przecież wiadomo, że w PRL w listach nie zawierało się żadnych problematycznych informacji, ponieważ poczta była czytana przez SB. Jest wysoce prawdopodobne, że Wojtyła ustalił z Konigiem przeniesienie Sadusia podczas bezpośrednich rozmów lub przez swoich przedstawicieli.

Gutowski cytuje także list kard. Wojtyły do pedofila ks. Józefa Loranca, któremu krakowski Trybunał (nie Wojtyła!) po odbyciu kary więzienia pozwolił powrócić do posługi (w myśl zasady, że dwa razy nie można ukarać za to samo) i którego kard. Wojtyła skierował do przepisywania ksiąg. Pomija jednak ważny fragment, w którym Wojtyła pisał, że decyzja Trybunału „nie przekreśla przestępstwa oraz nie zmazuje winy”, zostawiając tylko słowa o tym, że nie doszło do ukarania księdza.

W dokumencie pojawia się też trochę plotek, tyle że – jak to plotki – mają zerową wartość dowodową. Tym bardziej, że SB lubowało się w rozpuszczaniu plotek na temat księży.

Wreszcie, na koniec odniosę się do dokumentów PRL-owskiej bezpieki – nawet z nich nie wynika, jakoby kard. Wojtyła miał wiedzieć o pedofilii podlegających mu księży i ją tuszować. Takich informacji nie ma w żadnym przytoczonym przez Gutowskiego dokumencie. Poważne oskarżenia pojawiają się jedynie wobec kard. Adama Sapiehy – ale trudno uznać za wiarygodne „zeznania” księdza przesłuchiwanego przez UB, w momencie gdy był oskarżany o szpiegostwo i groziła mu kara śmierci. Wiemy, jak wyglądały przesłuchania UB w stalinowskich aresztach, wiele osób podpisałoby wszystko, co by im się podsunęło do ręki.

« 1 »

reklama

reklama

reklama