Miłość to nie czułostkowość, ale troska, która potrafi stawiać wymagania

Słowo miłość we współczesnej kulturze uległo kompletnej dewaluacji. Wycieramy sobie nim gębę, nazywając miłością pożądanie, egoizm, wykorzystanie drugiej osoby dla zaspokajania własnych potrzeb. Świętując uroczystość Serca Pana Jezusa trzeba przypomnieć sobie, co naprawdę znaczy miłość i dlaczego jest ona nieodłącznie związana z ofiarą, poświęceniem i cierpliwością.

Zmiana znaczenia pojęcia miłość to część wojny kulturowej, która przetacza się przez cały współczesny świat. Ci, którzy proponują utopijną wizję świata, w którym najważniejsza jest wolność i samorealizacja, a brak jest odpowiedzialności za siebie i innych, uparcie usiłują wmówić wszystkim, że każdy ma prawo do miłości, tak jak ją rozumie – choćby była sprzeczna z obiektywnym dobrem własnym i innych osób.

Trzeźwiąco w tym kontekście brzmią słowa Jordana Petersona wygłoszone w listopadzie zeszłego roku na konferencji ARC (Alliance for Responsible Citizenship) w Londynie. Warto przytoczyć dłuższe fragmenty jego wypowiedzi, bo rzadko kiedy mamy do czynienia z tak jasnym opisem problemów współczesnego świata wraz z właściwą ich diagnozą, spójną z chrześcijańską wizją świata.

Co ciekawe, swą przemowę Peterson zaczyna od słowa „wiara”, rozumiejąc je szeroko, jako otwarcie się na coś więcej niż tylko rzeczywistość postrzegana zmysłami, jako „spojrzenie w górę”. To właśnie wiara daje możliwość kształtowania przyszłości i odnalezienia swojej prawdziwej tożsamości, przekraczającej ramy subiektywizmu. Jak twierdzi Peterson, „tożsamość jest właściwym połączeniem wiary i odpowiedzialności.”

Patrzymy w przyszłość i rzucamy na nieznany krajobraz przyszłości wizję, która daje nam nadzieję i bezpieczeństwo, a następnie ponosimy odpowiedzialność za uczestniczenie i działanie w sposób, który umożliwia wypełnienie tej wizji dającej nadzieję i bezpieczeństwo. Powiedziałbym więc, że tożsamość jest właściwą unią wiary i odpowiedzialności.

Własna tożsamość jest czymś, co raczej odkrywamy, niż tworzymy. Kanadyjski psycholog odwołuje się tu do obrazu drabiny Jakuba (z Księgi Rodzaju). Jest ona symbolem powiązania sfery doczesnej z wieczną; tego, co widzimy, z tym, do czego zmierzamy. Nie trzeba tu jakichś wielce abstrakcyjnych rozważań, ale wystarczy konkretny przykład:

Kiedy mój syn miał półtora roku, uczyłem go nakrywać do stołu, ale to przerastało jego możliwości. Podobnie, gdy mówisz dwulatkowi „posprzątaj swój pokój” i wrócisz za 15 minut, pokój będzie równie zagracony, jak wcześniej, bo on nie rozumie, co to znaczy posprzątać. Możesz jednak wziąć go i pokazać mu jego misia, mówiąc «on będzie zadowolony, gdy go położysz na półce». I dziecko to zrobi, ty je pogłaszczesz i zrozumie, o co ci chodzi. W podobny sposób przekażesz mu kolejne sto rzeczy, które powinien zrobić.

Zamiast więc budować utopijne „makro-wizje”, trzeba patrzeć na „mikro-wizje”. Krok za krokiem, szczebel za szczeblem wspinać się po drabinie prowadzącej od tego, co jest, do tego, co powinno być. Brzmi to jak jakiś wielki mozół, ale na tym właśnie polega życie – a nie na czczych obietnicach raju na ziemi, który możemy osiągnąć bez żadnego wysiłku. Na tym prostym, banalnym wręcz przykładzie, kanadyjski psycholog pokazuje więc, że miłość nie oznacza tylko głaskania kogoś po głowie, ale także stawianie mu racjonalnych wymagań, wychowywanie go do wychodzenia ze swojej strefy komfortu i sprawianie, by stawał się lepszym i bardziej odpowiedzialnym człowiekiem. Jeśli my sami tak rozumiemy miłość rodzicielską, przekazujemy też temu małemu człowiekowi właściwy wzorzec miłości.

Robiąc małe kroki po szczeblach drabiny, takie jak uczenie się odpowiedzialności za porządek w pokoju, człowiek uczy się, że życie nie polega na spełnianiu krótkoterminowych zachcianek, ale na ich odłożeniu, aby osiągać cele dalsze i wyższe. W ten sposób:

„Skala czasowa jego wizji rozszerza się i włącza także kolejnych ludzi w swój zakres. Zanim zaczniesz funkcjonować jako dorosły, uczysz się brać odpowiedzialność za siebie, wiesz, jak być gościnnym, wiesz, jak współgrać z innymi. I dalej będziesz się tego uczyć w ramach swojego małżeństwa: bierzesz odpowiedzialność za swojego partnera, a on za ciebie. Oboje bierzecie odpowiedzialność za swoje dzieci i to daje wam satysfakcję. Osadzacie to w waszej społeczności i bierzecie za nią odpowiedzialność, a dalej – za wasze miasto i państwo. Duch, który przenika całą tę hierarchię i który jest u jej szczytu to duch dobra, który zgodnie z tradycją nazywany jest Bogiem.”

Swoją tożsamość odkrywamy więc nie w pielęgnowaniu wybujałego indywidualizmu, ale włączając się w społeczność, szukając coraz wyższego dobra. Tu Peterson odwołuje się do swego doświadczenia jako psychologa.

Co tak naprawdę stanowi prawdziwy ludzki rozkwit na poziomie psychologicznym? Psychologowie kliniczni zaoferowali całemu światu zachodniemu szkodliwy pogląd, że zdrowie psychiczne jest czymś subiektywnym. To nieprawda. Sam wiesz, że nie ma możliwości, abyś był zdrowy psychicznie, jeśli twoja żona jest nieszczęśliwa. Przede wszystkim ona sama nie pozwoli ci na to i to samo dotyczy twoich dzieci. Jeden z moich sąsiadów w Toronto powiedział mi kiedyś, że matka nigdy nie jest bardziej szczęśliwa niż jej najbardziej nieszczęśliwe dziecko. Można więc zauważyć, zdrowie psychiczne nie jest po prostu «psychiczne» i subiektywne, ale jest związane z harmonią, która istnieje, gdy cała subsydiarna struktura społeczna sprawuje właściwie swoje funkcje.

Podobnie jest w wielu innych sferach. Muzyka, która przemawia do wszystkich (a nie tylko do wąskiego grona „znawców”, rozmiłowanych w awangardzie) to muzyka harmonijna, wydobywająca piękno z chaosu dźwięków. Także muzyka jednak stawia wymagania: aby dostrzec subtelne piękno symfonii czy klasycznego koncertu trzeba pozwolić się „wychować”, wychodząc ponad prymitywne „bum-bum” techno czy oklepane melodyczne frazy disco-polo. Niezależnie więc, czy mówimy o porządku społecznym, czy o estetyce, czy o czymkolwiek innym w życiu człowieka, okazuje się, że dobro, piękno i prawda związane są z przechodzeniem od chaosu do coraz większej harmonii, poszukiwaniem tego, co obiektywne, co łączy, a nie z kultywowaniem subiektywnych doznań.

Peterson mówi więc jasno, wbrew temu, co twierdzi współczesna kultura zachodnia:

Sens życia nie wyłania się jako konsekwencja dążenia do bliskich, hedonistycznych, subiektywnych, wąskich, czysto samorealizacyjnych celów. To nie daje życia. Jeśli nie potrafisz zintegrować siebie w szerokim przedziale czasowym, dbając o to, kim będziesz w przyszłości, a jednocześnie wypełniając swoje zobowiązania społeczne w odpowiedzialny sposób, nic nie może działać prawidłowo. Musisz odkryć sens życia, który podtrzyma cię w trudnych chwilach. Nawet gdy patrzysz na swą własną głupotę i cierpienie, widzisz jednocześnie, że zrobiłeś coś dobrego dla własnej żony, byłeś użyteczny dla swoich dzieci, opiekowałeś się swoimi rodzicami, służyłeś swoim przyjaciołom lub klientom, swojemu narodowi. Odnajdujesz sens w służbie i twoja służba ostatecznie jest w służbie Harmonii, która tworzy całą Drabinę Jakuba, która rozciąga się od Ziemi do nieba.

Mówca odwołuje się także do biblijnej postaci Abrahama, jako pierwszego przykładu drogi wiary. Wzrastał on w miejscu, w którym wszystkie jego subiektywne potrzeby mogły być zaspokojone (Ur chaldejskie było bowiem ówczesnym centrum cywilizacji), a jednak zdecydował się wyjść z niego i wyruszyć w nieznane, idąc za głosem Boga. W ten sposób wyszedł z infantylnego poziomu zaspokajania swoich hedonistycznych pragnień i osiągnął znacznie więcej, a jego duchowy i egzystencjalny wzrost nie ograniczył się do niego samego, ale przełożył się na dobro kolejnych pokoleń. Nie było to łatwe i wymagało olbrzymiego poświęcenia, ofiary z samego siebie. Ale ofiarność to właśnie istotny element człowieczeństwa i istotny element miłości:

Ofiary, które ponosiłeś w relacjach z innymi, faktycznie miały wpływ na rzeczywistość. I nadal będą ją zmieniać, jeśli przyjmiesz właściwą postawę ofiarną, a to właśnie postawa ofiarna umożliwia hierarchię tożsamości. To, co robisz, mając ducha ofiarności, ciągle poświęcając to, co niższe, na rzecz tego, co wyższe, to podtrzymuje cię w długiej perspektywie i to jednoczy coraz więcej ludzi. Ta ofiarność opłaca się, ponieważ ostateczna zapłata za poświęcenie jest przytłaczająco nieproporcjonalna do ponoszonych kosztów.

Ktoś mógłby zapytać, co to wszystko ma wspólnego z Bożą miłością, ku której zwracamy wzrok, świętując uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ano ma, i to bardzo dużo. Boża miłość nie jest miłością sentymentalną, tanim wzruszeniem, ale ma na względzie prawdziwe dobro człowieka. Jest miłością wychowawczą, wymagającą, ciągnącą nas w górę. A jednocześnie jest miłością uporządkowaną, a nie efemerycznym, zmiennym uczuciem. Jest przy tym miłością ofiarną – zdolną do złożenia najwyższej możliwej ofiary z samego siebie, poświęcenia samego siebie, aby osiągnąć ostateczne dobro. Świętując tę uroczystość wróćmy więc do prawdziwego rozumienia miłości i nie pozwalajmy, aby jej fałszywe wyobrażenia, jej światowe pozory przykryły to, czym naprawdę jest miłość!

Kult Najświętszego Serca Jezusa z pozoru może wydawać się sentymentalny i czułostkowy. Jeśli jednak zagłębimy się w jego istotę, szybko odkryjemy, że nie chodzi tu o religijne emocje, ale o to, aby odpowiedzieć miłością na Miłość. O to, aby nasze serca dały się poruszyć Boskiej miłości, abyśmy przestali pielęgnować samych siebie oraz swoje własne odczucia i otworzyli się na Boga i innych ludzi. O tym przecież mówią śpiewane przez nas w czerwcu pieśni:

„Kiedyż Twa miłość rozpali nas? O dobry Jezu, czas to już czas!
Rzuć tej miłości iskrę choć jedną w ziemię serc naszych, suchą i biedną,
by Ci wydała obfity plon za Twój na Krzyżu bolesny zgon”

„Już Ci służyć będziem wiernie, kochać będziem krzyż i cierpienie,
... O pociągnij nas za sobą, byśmy krzyż dźwigali z Tobą”.

„Jezu, boleść Serca Twego (...) wzywa lud Twój do ufności, uczy męstwa, cierpliwości”.

This Is Easily the Most Important Speech Jordan Peterson Has Ever Done
The Rubin Report
« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama