Anna, osoba transpłciowa: moje życie to szczęśliwa historia świadomej rezygnacji ze zmiany płci

Jako dziewczynka Ania uwielbiała dokazywać. W sukience była i nadal czuje się nieszczęśliwa. W wieku 25 lat uświadomiła sobie, że jest osobą transpłciową. Pomimo sugestii lekarza nie podjęła jednak zmiany płci. Dziś mówi: „moje życie to udana nie-transformacja”.

Historia jej życia wiele mówi o problemach osób transpłciowych i cierpiących na dysforię płciową. Ukazuje jednocześnie, z czym muszą się zmagać takie osoby, gdy nie znajdują zrozumienia w swoim własnym środowisku, a lekarze i psychologowie, zamiast zająć się ich rzeczywistymi problemami, proponują drogę „na skróty” – operację zmiany płci, która bardzo często okazuje się drogą do nikąd.

Anna opowiada o sobie:

„Jestem najstarsza w rodzinie, w której jest czworo dzieci. Urodziłam się w holenderskim polderze Alblasserwaard, niedaleko Rotterdamu. Zawsze byłam twardym dzieckiem. Wdrapywałam się na wszystko, nigdy nie bawiłam się lalkami, wyrywałam smoczki z ust innych dzieci. Lubiłam bawić się w szkołę i szaleć na łonie natury z przyjaciółmi. Później poszłam na sztuki walki i było to fajne hobby. «Cicho» - ostrzegała ciotka, gdy kuzyn mówił do mnie: «Jesteś taka jak facet». Zakazywano mu tak mówić. W mojej chrześcijańskiej szkole podstawowej pytano mnie, czy noszę w domu spodnie, ponieważ zgodnie ze szkolną zasadą dziewczynki nosiły spódnicę. Zawsze nieświadomie siedziałam z rozstawionymi nogami.

Gdy miałam mniej więcej 17 lat, w klasie czułam się jak uwięziona. Trudno mi było nawiązać kontakt. Dziewczyny były zajęte makijażem i innymi rzeczami dotyczącymi ich wyglądu. To nie była moja sprawa. Tymczasem chodziłam do Christian Hoornbeeck College w holenderskim mieście Rotterdam i często wycofywałam się z grupy. Teraz zastanawiam się, dlaczego żaden nauczyciel nigdy nie zapytał mnie: «Czy wszystko w porządku?».

Po przeniesieniu do studium zawodowego, które łączyło pracę ze szkołą, powoli weszłam w krąg przyjaciół. Ale nie otwierałam się na innych. Kiedy płakałam, robiłam to sama i nie angażowałam nikogo w swój smutek. Coraz bardziej tkwiłam w miejscu, nie rozumiejąc dlaczego. Chciałam wstąpić do wojska, by chronić bezbronnych. Ale brakowało mi siły jako kobiecie. W tym samym czasie z każdego miesiąca wypadał mi tydzień z powodu miesiączki. Czułam się, jakby nóż przechodził przez mój brzuch. Co miesiąc zbierałam się na nowo i żyłam dalej. Wiedziałam, że w wojsku tak się nie da.

Trzy lata temu poszłam do lekarza. Próbowałam różnych środków medycznych, ale nic nie pomagało. Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że jestem inna. Że wielu rzeczy nie mogę robić, bo jestem kobietą. Zrozumiałam to, gdy obejrzałam film wojenny. Widok twardziela na ekranie sprawił, że się popłakałam. Taka właśnie chciałam być. Gdybym była mężczyzną, wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.

Zaburzenia hormonalne

Zrozumiałam, że muszę coś zrobić ze swoim smutkiem. Tyle łez na widok twardego faceta; to nie jest zdrowe. Coś wiedziałam o osobach transpłciowych, ale nie odnosiłam tego do siebie. Po wielu wahaniach skontaktowałam się z fundacją na rzecz osób transpłciowych. Poprosiłam o konsultacje. Transpłciowy mężczyzna poświęcił mi tyle czasu, ile potrzebowałam. Wyjaśnił mi, że brak równowagi hormonalnej w łonie matki może spowodować dysforię płciową u płodu. To był dla mnie ważny moment. Możliwość biologicznego wyjaśnienia moich uczuć dał mi przestrzeń do zrozumienia siebie. Fizyczna przyczyna to coś namacalnego. Mojej siostrze od urodzenia brakowało jakiegoś organu – a ja mam coś takiego. Wyszły wszystkie emocje; miałam tyle żalu. To było zbyt drażliwe, by rozmawiać o tym z innymi. Kiedy chciałam poinformować rodziców, głównie płakałam.

W moim konserwatywnym, chrześcijańskim środowisku nie wszyscy traktują ten temat poważnie. Sama sobie to wmówiłaś – to zazwyczaj słyszymy. Rozumiem, że trudno to sobie wyobrazić. A jednak uderzające jest to, że to właśnie świat świecki sprawia, że o tym temacie można dyskutować. To powinno było się zacząć w Kościele.

Zawsze myślałam, że nie powinnam się za bardzo przejmować i po prostu iść dalej. Przez te wszystkie lata tłumiłam swoje uczucia i czułam się tak, jakby teraz nastąpił wybuch. Trudno było mi zobaczyć się w lustrze czy wziąć prysznic. Nie jestem kobietą z męskimi cechami; mój problem sięga głębiej. Gdybym wiedziała od Boga, że zmiana płci jest uzasadniona, poszłabym tą drogą. Nie wiedziałam jednak, jak sprawić, by była ona dla mnie odpowiednia. Zdawałam sobie również sprawę, że przemiana byłaby drastyczna. To było zbyt wiele na tamtą chwilę.

W tym samym czasie zauważyłam, że dysforia płciowa zmalała. Coś się zmieniło, bo uznałam te uczucia, poradziłam sobie z nimi i pozwoliłam na żal. Więc już samo to dało mi spokój. Teraz wszystko układa się tak dobrze, że cieszę się, że nie przeszłam transformacji. Mam dobre, pozytywne życie. Dysforia płciowa jest tam tylko w tle.

Bez zdziwienia

Obawiałam się, że moi znajomi pomyślą, że zwariowałam. To było trudne. Gdyby ktoś opowiedział mi taką historię, sama bym tak nie pomyślała. Ku mojej uldze każdy z nich powiedział: „To żadna niespodzianka; dla mnie po prostu pozostajesz taka, jaka jesteś”. Nie podchodzili do mnie inaczej.

Tymczasem mój comiesięczny ból stawał się coraz bardziej intensywny. Gdy tylko stawałam na nogi, żyłam z myślą, że za trzy tygodnie ból znów się pojawi. To ograniczało moje możliwości; wielu rzeczy nie mogłam już robić. Kiedy odwiedziłam ginekologa, podczas pierwszej rozmowy tylko płakałam. Rozmawiałam z kilkoma osobami o mojej dysforii płciowej. Chciałam pozbyć się macicy. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, a comiesięczny ból był zbyt duży. Ginekolog, który wydał drugą opinię, uważnie mnie wysłuchał. Popychał mnie w kierunku zmiany płci, sądząc, że to jedyne dobre rozwiązanie, jakie miał dla mnie. Wcześniej pracował w opiece nad osobami transpłciowymi.

Przekonałam się, że lekarze naprawdę chcą pomóc. Ale słyszą historie wybiórczo: od tych, którzy odżyli dzięki hormonom i zabiegom medycznym, ale nie od tych, u których nastąpiła poprawa, gdy nie przechodzili transformacji. W tamtym czasie chętnie usłyszałabym o tej drugiej grupie.

Usunięcie macicy nie jest drobnym zabiegiem. Zagłębiłam się w plusy i minusy i za radą psychologa zaczęłam przelewać swoje myśli na papier. Z medycznego punktu widzenia nie było innej opcji. Później okazało się, że przyczyną bólu była nieprawidłowość w macicy. Minęło już ponad pół roku, a ja stwierdzam, że życie stało się łatwiejsze. Dopiero teraz widzę, jak bardzo było to trudne.

Nikt nigdy nie powiedział mi, że uczucia dysforii płciowej można zmniejszyć. Zawsze je tłumiłam, ale to tylko pogarszało sprawę. Na początku przez 80 procent życia miałam zaciągnięty hamulec ręczny, jakbym nie mogła iść do przodu. Teraz jest to tylko 20 procent. Byłam na dnie. Długo trwało, zanim uwierzyłam, że wolno mi tam być, że ból i złość są dozwolone. Stawianie czoła swoim uczuciom jest uzdrawiające, a one stopniowo się zmniejszają.

Wybór

W książce „Wybór” ocalała z Holocaustu Edith Eva Eger pisze o radzeniu sobie z przeciwnościami, że zawsze masz wybór. Mówi, że problem może przynieść ci coś więcej niż koszt, jeśli będziesz się starać odnaleźć w nim to, co przynosi korzyść. To mi pomogło. Przeżyłam cały ten ból; teraz chcę sobie z nim poradzić pozytywnie. Zapłaciłam już cenę. Jaka jest korzyść?

Zaczęłam na nowo rozważać pewne rzeczy w moim życiu. Jestem wdzięczna, że moi rodzice wychowali mnie w Kościele jako osobę wierzącą. Wiem, że Bóg istnieje, choć miałam fazy, kiedy walczyłam, by móc wierzyć. Zaciskałam pięści, byłam zgorzkniała i rozczarowana. Dlaczego zostałam stworzona w ten sposób? Ból przesłaniał mi wszystko. W kręgach chrześcijańskich nie rozmawiamy o tych sprawach zbyt często.

W społeczeństwie osoby transpłciowe są szufladkowane. Obecnie spotykają się z pozytywną dyskryminacją. To, że jest się ofiarą, nie pomaga. Dla mnie kluczowa okazała się otwartość i zrozumienie. Nikt nie wybiera swojego problemu, czymkolwiek on jest. Nie stajesz się mniej warty, jeśli na coś cierpisz. Są inni, którzy są przy tobie i widzą cię tak, jak widzą każdego innego człowieka. Czasami ci ludzie znajdują się bliżej ciebie niż myślisz; jeśli nie, znajdziesz ich. Problem zawsze wydaje się dużo większy niż jest w rzeczywistości. W końcu to ty sam nabierasz siły i przerastasz swój problem, gdy się z nim zmierzysz.

To, co mi pomogło, to nadanie mojemu życiu regularności. Wyzwalająca była też przemiana moich pytań. Przejście od „Dlaczego to mi się zdarzyło?” do: „Jak mogę to teraz w pełni wykorzystać?”. Kluczowe jest to, czy mamy w tym jakiś cel życiowy. Moim ideałem jest bycie kimś dla ludzi, którzy dosłownie walczą teraz o przetrwanie. Myślałam o nich w trudnych dniach i szłam dalej – dla nich.

Mam teraz 28 lat i kończę studia wyższe z psychologii. Bez dysforii płciowej prawdopodobnie byłabym teraz w wojsku. A jednak, może właśnie niosąc swój ciężar, mogę teraz pomóc większej liczbie osób, niż gdybym była w wojsku. Mój ból schowałam teraz do plecaka, a ja sama żyję na nowo”.

 

Imię Anny zostało zmienione.

 

Artykuł pierwotnie opublikowany w Reformatorisch Dagblad

« 1 »

reklama

reklama

reklama