Od pewnego czasu zwyczajem niektórych publicystów, także katolickich stało się krytykowanie gestów i wystąpień Papieża połączone z podważaniem jego autorytetu jako następcy apostoła Piotra. Nie tylko nie słuchają jego przemówień w pełnym kontekście, ale również manipulują nimi zarzucając pomijanie wątków, które powinny znaleźć się w jego wypowiedziach i które koniecznie należałoby wcisnąć w jego usta. Nie kryją przy tym surowej krytyki i rozczarowania, ponieważ nie zachowuje się on zgodnie z ich oczekiwaniami.
Z prawdziwym zdumieniem przeczytałem ostatnio słowa, które sugerowały Papieżowi „właściwą narrację” podczas homilii wygłoszonej przy okazji piątkowego nabożeństwa pokutnego. Tematy dotyczące potrzeby nawrócenia, pojednania i przemiany stylu życia należałoby zostawić na później. Ci egzaminatorzy i recenzenci wiedzą lepiej, co Papież powinien powiedzieć, a co mógłby pominąć. To prawdziwa mieszanina bezczelności i zuchwałości świadcząca o zupełnej utracie samokontroli nad tym co się mówi i pisze. Przyznam, że wcześniej nie zauważałem podobnych prób manipulowania na taką skalę Następcą św. Piotra w kręgach tzw. „katolickich”. Narzucanie Mu sposobu postrzegania i rozwiązania problemu np. wojny na Ukrainie w oparciu o znajomość wąskiego wycinka rzeczywistości jest przejawem zamknięcia w we własnych stereotypach i uprzedzeniach. Może zamiast słuchać jedynie słusznych subiektywnych przekonań, co Papież robi, a czego nie robi w sprawie wojny i jej niewinnych ofiar warto byłoby spytać np. abp. Światosława Szewczuka czy abp. Mieczysława Mokrzyckiego, co sądzą na temat stopnia zaangażowania Franciszka w położenie kresu wojnie i ocalenie jak największej liczby ludzi. Może również patriarcha Bartłomiej lub abp Justin Welby daliby jakieś światło w tym temacie. Trudno mi pojąć dlaczego w momencie, kiedy cały świat uczestniczy w historycznym momencie poświęcenia Rosji i Ukrainy Matce Bożej oraz w nabożeństwie pokutnym, którego istotą jest prośba do Boga o przebaczenie grzechów, Papież musiałby rzucać na zamówienie słowami oskarżenia i potępienia. Trzeba się na coś zdecydować, albo idziemy do spowiedzi, albo atakujemy wrogów. Nabożeństwo pokutne nie jest miejscem strzelania do przeciwników, ale miejscem nawrócenia. Modlitwy nie prowadzi się przeciw komuś, nie jest ona polem bitwy, no chyba, że własnymi słabościami. Narzucanie Papieżowi subiektywnej narracji jest wyrazem braku taktu i wyczucia, mówiąc najdelikatniej. Jestem mocno zdziwiony, że w momencie gdy cały świat jednoczy się w modlitwie ofiarowania Rosji i Ukrainy Niepokalanemu Sercu Maryi, to wtedy niektórzy publicyści katoliccy kontynuują swój wywód na temat tego, czy Papież nazwał z imienia i nazwiska głównego wroga ludzkości i sprawcę nieszczęść Ukrainy. Przykrywa się historyczne wydarzenie, którymi żyje cały chrześcijański świat powielanymi od tygodni insynuacjami i pomówieniami podważając w jakimś sensie wiarę milionów ludzi w moc modlitwy, która zmienia bieg historii i przekonanie, że losy świata są w ręku Boga i do Niego należy ostatnie słowo. Osobiście uważam, że jest to postawa wynikająca z ogólnego nastawienia tych osób wobec Papieża i jego nauczania, czyli wszystko jest podporządkowane wcześniejszemu założeniu, że nie można niczego dobrego się po nim spodziewać i chce on nas wszystkich sprowadzić na manowce.
Papież nie przyłącza się do chóru polityków, zresztą mało skutecznych w działaniu, żeby pozbawić agresora chęci prowadzenia ekspansji niszczenia i podboju. Franciszek proponuje inną broń: modlitwę, post i poświęcenie Matce Bożej. W spojrzeniu na zaangażowanie w położenie kresu konfliktowi istnieją różne perspektywy. Warto zauważyć, że tradycją nauczania papieskiego podczas już rozpoczętych wojen nie jest wskazywanie palcem na agresora. To nie jest żadną nowością w nauczaniu Franciszka, podobnie było za jego poprzedników. Papieże nie wymieniają z imienia i nazwiska najeźdźcy, nie dlatego, że chcą go ukryć, lub zrównać z ofiarą, zwłaszcza jeśli cały świat wie po czyjej stronie leży wina. Nie chodzi o jakąś zakamuflowaną dyplomację, chodzi o zachowanie otwartych drzwi do dialogu i negocjacji. I znowu nie po to, żeby ukrywać zbrodniarzy, ale żeby ocalić jak największą liczbę istnień ludzkich. Wszyscy na całym świecie codziennie słyszą przy różnych okazjach, że Papież staje po stronie ofiar, robi wszystko co możliwe, aby więcej ich nie było. Nie za bardzo potrafię pojąć dlaczego tak trudno to zrozumieć. To jest najważniejszy motyw, który przyświeca mu w kierowaniu apeli. Nie oznacza to w żaden sposób umieszczania na tej samej płaszczyźnie agresora i ofiary, bez rozróżniania kto jest kim. Jest to wyraz odpowiedzialnego myślenia o przyszłości ludzi i świata. Nie chcę tutaj przywoływać słów i gestów Franciszka, które uczynił, aby przerwać okrutną wojnę. Niektóre z nich zostały zinterpretowane całkowicie niezgodnie z jego intencją, można powiedzieć w sposób zgoła przewrotny. Wspomnę jedynie o dwóch: wizyta w ambasadzie Federacji Rosyjskiej była pokornym gestem wejścia na teren agresora, aby błagać o opamiętanie i zaprzestanie zabijania niewinnych, w rozmowie z patriarchą Cyrylem, Franciszek próbując wejść „w skórę” swojego rozmówcy, chciał zwrócić jego uwagę, że na wojnie giną także ci, których wysłano, aby atakowali i zabijali. Ogólnie zauważę, że naprawdę trzeba mieć bardzo wybiórcze nastawienie, aby nie widzieć tego wszystkiego, co Papież i Stolica Apostolska robią na polu zaangażowania modlitewnego, dyplomatycznego oraz charytatywnego, aby położyć kres wojnie i złagodzić jej skutki.
Na zakończenie dodam, że jestem bardzo zdziwiony brakiem reakcji ludzi Kościoła, wśród których dużo jest ludzi rozsądnych i wyważonych, na pełne krzywdzących i nieprawdziwych opinii na temat zaangażowania Papieża Franciszka w przerwanie i zakończenie wojny w Ukrainie. Nie można takich rzeczy zostawiać bez odpowiedzi i reakcji, bo to powoduje, że „kreatorzy rzeczywistości” wprowadzają w błąd miliony osób.