Pokora, uśmiech i wierność Soborowi – to najważniejsze cechy pontfikatu Jana Pawła I, który, choć był bardzo krótki, zajmuje ważne miejsce w dziejach Kościoła – powiedział prof. Carlo Ossola z watykańskiej Fundacji poświęconej papieżowi Albino Lucianiemu. W rozmowie z KAI przybliżył on zarówno postać samego papieża, jak i jego miejsce w najnowszej historii Kościoła katolickiego.
Piotr Dziubak (KAI, Rzym): Panie Profesorze, jesteśmy u progu beatyfikacji Jana Pawła I, zaplanowanej na 4 września. Papież Luciani wywarł znaczący wpływ na historię Kościoła, w którym – mimo bardzo krótkiego pontyfikatu – udało mu się wiele zmienić.
Prof. Carlo Ossola: Oczywiście, przy czym musimy pamiętać o dwóch głównych elementach tego pontyfikatu. Pierwszy z nich dotyczy wybranych imion, a mianowicie Jan Paweł. Oznaczało to, że połączył lub zjednoczył dwa dziedzictwa: Jana XXIII i Pawła VI. A więc przybrał imiona tego, który rozpoczął Sobór Watykański II i tego, który go zakończył. W tym sensie wskazał również na swoją wierność Vaticanum II. Z drugiej strony jego dewiza „Humilitas” (Pokora), przyjęcie sermo umilis – skromność formy, jest wyborem bycia dla ludu. Wynikało to z jego doświadczenia duszpasterskiego w regionie weneckim. Było to charakterystyczne dla krótkiego, ale z pewnością bardzo ważnego pontyfikatu Jana Pawła I. To właśnie pozwoliło niejako otworzyć drzwi kolejnej kontynuacji soborowej, jaką był bez wątpienia pontyfikat Jana Pawła II.
Pamiętam, że w swoim przemówieniu inauguracyjnym, skierowanym do wszystkich chrześcijan, papież Luciani podkreślił dwa elementy. Jednym z nich był fakt, że kolegialność miała dla niego zasadnicze znaczenie. Zaprosił więc do współpracy z nim Synod Biskupów. W ten sposób jeszcze bardziej przyspieszył to, co już było obecne u Pawła VI. Zwrócił się do mieszkańców Rzymu dokładnie tak, jak robił to wobec mieszkańców Wenecji, czyli w tym przypadku cytując Trilussę, a więc poetę bardzo lubianego przez Rzymian. Z pewnością odnajdujemy tu jeszcze echa jego książki „Listy do sławnych postaci”, czyli listów skierowanych do wybitnych ludzi historii, ale których główną osią działania były właśnie życzliwość, ubóstwo, przywiązanie do wiary prostej, co stanowiło najgłębsze i największe dziedzictwo, które możemy odnaleźć dzisiaj u papieża Franciszka.
KAI: Jan Paweł I został wybrany niemal jednogłośnie – uzyskał największą liczbę głosów spośród wszystkich papieży XX wieku. Czy kardynałowie szukali kogoś tak zgodnie, kto byłby inny niż jego poprzednicy?
- Uważam, że napięcie w Kościele, które cechowało ostatnią część trudnego pontyfikatu Pawła VI, było mocno odczuwalne. Do tego doszedł jeszcze osobisty ból papieża Montiniego po zabójstwie jego przyjaciela Aldo Moro. Ta śmierć sprawiła wielkie cierpienie papieżowi. I teraz to napięcie, z którym musiał się zetknąć, rzeczywiście wymagało od papieża Lucianiego – jak później zauważono – pojednania. Jest to właściwe określenie pontyfikatu Jana Pawła I: pojednanie człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem. On często używał tego określenia. Kilkakrotnie w czasie, kiedy był jeszcze patriarchą Wenecji, dochodziło tam do poważnych napięć społecznych, robotnicy w porcie Marghera wywołali zamieszki, były też rany spowodowane przez Czerwone Brygady. Pojednanie to słowo bardzo charakterystyczne dla Albino Lucianiego.
Z drugiej zaś strony na światło dzienne wyszło pewne wspólne dziedzictwo z Karolem de Foucauld, który za dwa dni zostanie kanonizowany. Jak napisał jego biograf René Voillaume, chodzi o bycie w sercu mas. W tym sensie jest to z pewnością bardzo ważny punkt zwrotny dla Lucianiego, który wyeliminował niektóre elementy nie tyle zewnętrzne, ile bardzo wyraźne w sensie symbolicznym, jak na przykład część obrzędów rozpoczęcia pontyfikatu. Zniósł w komunikowaniu się formę liczby mnogiej „my”. Był człowiekiem, który naprawdę chciał być proboszczem dla każdego.
Przyjął ponadto wielkie dziedzictwo, które socjolog francuski Gabriel Le Bras w swojej książce „Kościół i wieś” określił jako istotne dla całej cywilizacji europejskiej. Przez długie wieki Europa żyła w małych skupiskach, których symboliczną tożsamość stanowił wiejski kościółek, co oznaczało nie tylko kult, ale też solidarność, rytm pól i dzielenia się, święta, obrzędy – cały ten spokojny przepływ pokoleń przez pory życia, który z pewnością w swoim poprzednim doświadczeniu duszpasterskim, a więc przede wszystkim przed przybyciem do Wenecji, Albino Luciani przeżywał i chciał wnieść w swoją pracę jako papież. Od tej chwili było to, że tak powiem, rozwiązaniem cichym, spokojnym, słodkim i uspokajającym.
KAI: Panie Profesorze, Albino Luciani jest papieżem uśmiechu. W ciągu 33 dni swojego pontyfikatu sprowadził, jeśli można tak powiedzieć, papiestwo na ziemię, odmitologizował je. I robił to bardzo składnie. Był blisko ludzi, mówił w sposób zrozumiały dla każdego...
- On rzeczywiście był papieżem uśmiechniętym. Oczywiście, odziedziczył to po Janie XXIII, który już wcześniej wprowadził do swojego pontyfikatu taki charakterystyczny sposób zwracania się do wierzących i niewierzących, do mieszkańców Rzymu i całego świata z czułymi wezwaniami, prosząc rodziców na Placu św. Piotra, żeby zanieśli pozdrowienia swoim dzieciom od niego.
Albino Luciani pojawił się z tym uśmiechem. Był życzliwy i pełen serdeczności. I tak był widziany w porównaniu z medytacyjną surowością Pawła VI. On to odziedziczył po patriarsze Wenecji, papieżu Roncallim.
Dobroduszność nie potrzebuje potwierdzenia zwrotnego od drugiej osoby. Jest oferowana z pewną naturalnością i zaufaniem, wiarą w zdolność drugiej osoby do słuchania i odpowiadania. W tym sensie powiedziałbym, że papież Luciani ostatecznie umocnił to, co można powiedzieć o ubogich, ludziach prostych, codziennych, jako o prawdziwej armii Kościoła. Życie codzienne zwykłych ludzi należy pobłogosławić i zachować z uśmiechem. Myślę, że była to, powiedzmy, ostateczna zmiana wprowadzona przez Jana Pawła I.
Z kolei Jan Paweł II zinterpretował ją w sposób, powiedziałbym, wspaniały, dodając do niej wynalazek, który był dla niego typowy, ale który miał podstawy w jego poprzedniku, to znaczy Światowe Dni Młodzieży. W ten sposób wskazał z całą swoją żarliwością na przyszłość, której nosicielami są młodzi ludzie, na powszechność. Przy tym wszystkie jego podróże do różnych części świata były już częścią tej dbałości o uniwersalizm, która była udziałem Jana Pawła I, w szczególności do Ameryki Łacińskiej i Afryki.
KAI: Papież Luciani słynął ze swoich dowcipów. Pewnego dnia powiedział: pierwszej nocy nie znalazłem w papieskim mieszkaniu ani jednej szklanki mleka. A potem mówi się – żyje jak papież...
- Tak, miał w sobie wiele ironii, która pochodziła z jego weneckiej formacji, ale także od autorów, którzy byli mu najbliżsi. Jeśli weźmiemy do ręki spis treści „Listów do sławnych postaci”, znajdziemy tam autorów pełnych ironii, serdeczności, takich jak Goldoni, Trilussa, Chesterton, czyli ludzi pogodnych, a jednocześnie życzliwych i skłonnych do ironii i autoironii. Nigdy nie traktować siebie zbyt poważnie jest już pewną formą dystansu do samego siebie, nie żeby nie należało traktować rzeczy poważnie, tylko żeby nie wierzyć, że jesteśmy nosicielami prawdy, ale raczej tymi, którzy mają przywilej jej otrzymania.
KAI: Krótkość pontyfikatu Jana Pawła I została nieco przyćmiona jego przedwczesną śmiercią, która stała się pożywką dla wielu dziennikarzy i mediów do twierdzenia, że papież został otruty lub zabity przez jakieś służby specjalne. Co, zdaniem Pana Profesora, powinniśmy dziś ponownie zaczerpnąć z tego pontyfikatu?
- Wydaje mi się, że przynajmniej trzy elementy pozostają fundamentalne. Pierwszym z nich jest motto pontyfikatu: humilitas, czyli umiejętność przylgnięcia do ziemi, do próchnicy, tym samym przylgnięcia do ludzkich wydarzeń, traktując je jako dobroczynny dar, który Stwórca ofiarował swoim stworzeniom.
Po drugie, nawet w czasie swojego bardzo krótkiego pontyfikatu, w wielu przemówieniach z jakąś obawą, ale jednocześnie i z radością, śledził przebieg rozmów w Camp David na temat pokoju w Palestynie. Stąd wielki temat pojednania i pokoju, który był jednym z elementów inspirujących jego pontyfikat, deklarowany wielokrotnie w sposób jednoznaczny.
Po trzecie, ponieważ nikt z nas nie może dziś samotnie stawić czoła, niezależnie od pełnionej funkcji, złożoności współczesnego świata, potrzebna jest kolegialność synodalna, która była mu tak droga. Wydaje mi się, że w tym sensie jest to owocne dziedzictwo i nadal bardzo aktualne. Wierzę, że Kościół jest już nie tyle monarchią, ile raczej niezwykłym śpiewem a cappella, bez akompaniamentu instrumentów muzycznych i bez innego koncertmistrza niż Duch Święty, ale z pewnością z ludźmi śpiewającymi a cappella, harmonizującymi swoje głosy z zamysłem i życzliwością Opatrzności.
KAI: Watykańska Fundacja Jana Pawła I i Papieski Uniwersytet Gregoriański zorganizowały sympozjum poświęcone właśnie postaci papieża Albino Lucianiego. Jaki był cel tego spotkania?
- To bardzo ważne, że istnieje ta Fundacja, której przewodniczy sekretarz stanu kard. Pietro Parolin. Jej zadaniem jest gromadzenie wszystkich materiałów dotyczących Jana Pawła I: jego rękopisów, dzienników, maszynopisów. Zebranie tych materiałów powinno pozwolić na publikację filologiczną pism Lucianiego. Pisma, które już się znalazły w dziełach wybranych, są nieodzowną pomocą. W nadchodzącym tygodniu ukaże się pierwszy tom pism pontyfikatu, czyli 33 dni rządów Jana Pawła I oraz porządki obrad z tego okresu. Możemy teraz łatwiej zrozumieć, co było troską papieża. Jego biblioteka znajduje się obecnie w Wenecji.
Musimy spojrzeć na ewolucję Kościoła po Vaticanum II, które pozostaje żywe i które miało papieży, potrafiących je interpretować z zachowaniem ciągłości. Podkreślam znaczenie ciągłości tego dziedzictwa Soboru i to, że nigdy nie przestaje on nas inspirować.
Gdy zapytano papieża Franciszka, na czym polega wielkość papieża Jana XXIII, odpowiedział, że największym jego cudem było zwołanie Soboru. Ten element ciągłości jest absolutnie fundamentalny. Oczywiście każdy wnosi do niej swój własny akcent. Ale to, co jest piękne w najnowszej historii Kościoła katolickiego, czego nie można powiedzieć o innych instytucjach politycznych czy kulturalnych, to poczucie ciągłości w powszechności mandatu. Nie ma już idei Kościołów narodowych, ale jest taki powszechny powiew, jak to teraz pokazuje wojna, gdzie z różnych stron świata przywołuje się papieża jako jedyny autorytet moralny, do którego wszyscy się zwracają, aby można było ogłosić zawieszenie broni, jeśli nie pokój.
Ten autorytet moralny wzrósł nie tylko dzięki zasługom poszczególnych papieży, ale przede wszystkim dlatego, że najgłębszym dziedzictwem Soboru Watykańskiego II była powszechność przesłania Kościoła. Liczą się nie tyle liczby, ile przede wszystkim wizja i umiejętność włączenia ludzi w dzieło stworzenia.
Piotr Dziubak (KAI Rzym) / Rzym