„Porzucone, nawet kilkuletnie, wychodzą na ulicę, gdzie zdobywają jedzenie w śmietnikach lub z kradzieży. Pieniądze na życie pozyskują nawet, sprzedając własne ciało” – pisze s. Johanna Denifl, która posługuje w Wybrzeżu Kości Słoniowej. S. Johanna apeluje o włączenie się w Adopcję na Odległość, aby móc chronić dziewczynki przed strasznym losem.
Program Adopcji na Odległość, powiązany z misjami salezjańskimi, działa w Wybrzeżu Kości Słoniowej od 2007 roku. Programem objęte są dziewczynki, pochodzące głównie z rodzin będących w trudnej sytuacji ekonomicznej, niepełnych (samotne matki) czy po doświadczeniu przemocy ze strony najbliższych. „Porzucone, nawet kilkuletnie, wychodzą na ulicę, gdzie zdobywają jedzenie w śmietnikach lub z kradzieży. Pieniądze na życie pozyskują nawet, sprzedając własne ciało” – pisze w swoim liście s. Johanna Denifl.
Dziewczynki, które zostały adoptowane na odległość, czyli otrzymują regularne wsparcie finansowe, mieszkają w specjalnym domu i mają szansę na lepszą przyszłość. „W naszym domu mieszkają dziewczynki w wieku od 4 do 18 lat. Mają pełne utrzymanie, opiekę medyczną i wsparcie psychologiczne. Dbamy o dobre zmiany w ich życiu. Każdy dzień ma ustalony porządek i jest wypełniony zajęciami zgodnie z harmonogramem. Po powrocie ze szkoły wychowanki pomagają w pracach domowych. Wyznaczamy im zadania stosownie do wieku i możliwości. Młodsze dziewczęta i te, które wcześniej nie chodziły do szkoły, posyłamy na kursy alfabetyzacji. Starsze uczą się zawodu w naszym centrum o specjalizacjach: krawiectwo, cukiernictwo, pracownik obsługi sekretariatu” – wyznaje siostra.
„Jeśli dziecko pamięta bliskich i potrafi podać jakiekolwiek dane personalne, staramy się ich odnaleźć i nawiązać kontakt. Choć potrzeba wiele czasu i starań z obu stron dążymy, by docelowo dziecko wróciło do rodziny. Czasem dzieje się to nawet po kilku latach spotkań i mediacji. Bywa jednak, że dziecko nie ma możliwości powrotu, bo rodzice nie żyją, a krewni nie chcą, albo nie są w stanie utrzymać kolejnej osoby. Żyjąc w warunkach skrajnego ubóstwa w dzielnicach nędzy, nie dbają o przybrane dziecko i popychają je do zarobku na ulicy poprzez nierząd” – dodaje.
Jest to smutna rzeczywistość. Opuszczone dziewczynki, aby przeżyć, muszą sprzedawać swoje ciało. Adopcja na Odległość chroni więc młode Afrykanki przed najgorszym. „Większość naszych podopiecznych nie ma jednego z rodziców. Na Wybrzeżu Kości Słoniowej obowiązkiem głowy rodziny jest zapewnienie wykształcenia potomstwu. Tak więc strata ojca w dzieciństwie powoduje, że dziecko nie chodzi do szkoły. Bywa nawet, że jeśli rodzice żyją i córka kończy 16 lat, stwierdzają, że jest wystarczająco dorosła, aby poradzić sobie w życiu. Nastolatki są pozostawione same sobie. Źle dzieje się również, gdy rodzice się rozwodzą lub nigdy nie mieszkali razem, a dziecko wychowywane było przez dziadków czy innych krewnych. Nagłe pozostawienie córki jest jak otwarcie drzwi do prostytucji” – podkreśla ze smutkiem s. Johanna.
Na liście Adopcji na Odległości w Wybrzeżu Kości Słoniowej są też dzieci ze szkoły podstawowej, którym w zależności od sytuacji rodziny, kupowane są podręczniki, przybory szkolne i opłacane jest czesne. Każdy uczeń ma zapewniony przynajmniej jeden pełnowartościowy posiłek dziennie. „Dziewczęta z Centrum Zawodowego pomagają w pracach porządkowych na terenie szkoły, przygotowaniu posiłków na stołówce czy młodszym kolegom w nauce. Niektóre z nich, mimo młodego wieku, są już mamami porzuconymi przez rodzinę i ojca dziecka. Dbamy o ich codzienną egzystencję i dajemy możliwość zdobycia zawodu. Aktualnie mamy 127 wychowanków; w przedszkolu, na kursie alfabetyzacji, szkołach podstawowej, średniej, technicznej oraz pomaturalnej. W obliczu problemów młodzi szybko rezygnują z kształcenia zawodowego. Stale musimy ich motywować i podtrzymywać w wierze we własne możliwości i talenty” – wyznaje siostra.
S. Johanna wyraża głęboką wdzięczność wobec wszystkich zaangażowanych w program Adopcji na Odległość. Wdzięczność za życzliwość, cierpliwość i hojność. Wdzięczność opiekunom za otwarcie serc dla dziewczyn w dalekiej Afryce. „Umożliwiacie im naukę w odpowiednich warunkach, spokoju, rodzinnej atmosferze, w której odzyskują nadzieję, poczucie bezpieczeństwa, wiarę w rodzinę. Świadomość, że ratujemy dziewczęta przed życiem na ulicy, wyzyskiem i odebraniem godności, jest dla nas źródłem radości i motywacją do niestrudzonej pracy” – pisze w liście s. Johanna Denifl.
Obecnie żyjemy w czasach, w których liczy się każdy grosz. Jednak dla tych dziewczyn, kilkadziesiąt złotych miesięcznie płynące z Europy, z Polski, to ratunek przed czymś strasznym. Warto pomagać, warto ratować czyjeś życie...
źródło: Salezjański Ośrodek Misyjny