Maria Magdalena: miłość na pierwszym miejscu

To, że Maria Magdalena wykazała się większym męstwem niż większość apostołów, trwając pod krzyżem Chrystusa, a później jako pierwsza znalazła się przy Jego pustym grobie, nie jest wynikiem przypadku. Miłość pozwala bowiem przezwyciężyć wszelkie przeszkody i czyni możliwym to, co wydaje się niemożliwe

Maria Magdalena, której wspomnienie liturgiczne obchodzimy 22 lipca,  pojawia się we wszystkich narracjach ewangelicznych opisujących śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Wszyscy ewangeliści poświadczają dwa fakty: była ona jedną z niewielu osób, które wytrwały przy Jezusie w czasie Jego męki na Krzyżu oraz pierwszą, która udała się do Jego grobu rankiem po upływie szabatu. Najwięcej szczegółów podaje św. Jan, wskazując, że to ona najpierw znalazła się przy grobie Jezusa, a stwierdziwszy, że jest on pusty, pobiegła do św. Piotra i Jana, aby powiadomić ich o swoim odkryciu. W tym momencie nie rozumiała jeszcze, co się stało, wróciła więc z apostołami do grobu i opłakiwała Jezusa. Zajrzawszy do grobu ujrzała najpierw aniołów, później zaś – odwróciwszy się, samego Jezusa, który stał za nią. Z powodu łez i ostrego światła poranka nie poznała Go, biorąc go za ogrodnika. Rozpoznała jednak głos Pana, zwracającego się do niej po imieniu i natychmiast uwierzyła, że to On. Tak więc to ona właśnie jako pierwsza zobaczyła nie tylko pusty grób, ale samego Jezusa.

Nie wiemy, czy Maria Magdalena była tą kobietą, która wcześniej otarła swymi włosami nogi Jezusowi, choć późniejsza tradycja (Grzegorz Wielki – VI/VII w.) utożsamiła ją z Marią, siostrą Łazarza, ewangelie jednak rozróżniają obydwie kobiety. Z pewnością jednak była jedną z tych kobiet, które wiernie towarzyszyły Mu podczas Jego publicznej działalności. Ewangeliści wspominają, że Jezus uwolnił ją od złych duchów, które ją trapiły. Została ona nazwana „Apostołką Apostołów” już przez św. Hipolita w III w., i taki też tytuł nosi dekret z 2016, który ustanowił jej święto w całym Kościele łacińskim.

Być może zastanawiamy się, dlaczego Jezus nie ukazał się Piotrowi i Janowi, którzy przyszli przecież do Jego pustego grobu? Łatwo przeoczyć istotny szczegół: obydwaj apostołowie przyszli, zajrzeli do wnętrza – i odeszli, powracając do siebie. Maria Magdalena tymczasem została przy grobie, ponieważ miłość do Chrystusa nie pozwoliła jej odejść. Okazała się najwierniejszą uczennicą Pana nie dlatego, że była najbardziej inteligentna albo miała największe poczucie obowiązku. Ani inteligencja, ani poczucie obowiązku nie wycisną łez z oczu, w przeciwieństwie do szczerej miłości.

Słuchając nauk Jezusa łatwo skupić się na jakimś wybranym aspekcie, na pojedynczych słowach i nakazach, pomijając to, co najistotniejsze. Tymczasem sam Jezus wielokrotnie potwierdza, że to miłość leży w centrum Ewangelii, w centrum naszej relacji do Boga i do bliźniego. Apostoł Jan nie waha się nazywać stosunku Jezusa do Jego uczniów relacją miłości: używa tego określenia w stosunku do rodzeństwa przyjaciół: Marii, Marty i Łazarza, a także do samego siebie (mówiąc o sobie „uczeń, którego Jezus miłował”), wreszcie zaś w odniesieniu do wszystkich uczniów, relacjonując słowa wypowiedziane podczas Ostatniej Wieczerzy.

Sprowadzenie chrześcijaństwa do zestawu nauk moralnych, do zbioru obowiązków i zakazów odziera je z tego, co stanowi jego sedno. Nie jest też zbiorem doktryn i prawd dogmatycznych. Jeszcze większym nieporozumieniem jest traktowanie go jako ideologii służącej do osiągania celów politycznych. Chrześcijaństwo jest czymś znacznie więcej: jest relacją do osoby Jezusa. Tylko ten, kto odkrył tę relację, kto wszedł w nią i żyje nią, doświadczy mocy, która pozwala wytrwać przy krzyżu, a następnie spotkać Zmartwychwstałego Pana. To z tej życiodajnej relacji miłości płynie zdolność do wypełniania nakazów moralnych, to miłość także pozwala poszukiwać prawd teologicznych i właściwie je pojmować. Bez miłości nie da się zrozumieć poświęcenia męczenników oddających swoje życie za wiarę ani codziennych trudów, które znosi matka troszcząca się o swoje dziecko. Miłość czerpana z Bożego źródła pozwala przetrwać małżeńskie kryzysy, a także przezwyciężyć zwątpienie na drodze powołania. Miłość jest też tym, co daje siłę, aby nie załamać się w chorobie czy w starości.

Uczmy się więc od Marii Magdaleny, jak prawdziwie kochać, trwając przy Jezusie nawet wtedy, gdy wszyscy inni odejdą – przestraszeni czy zniechęceni. W naszych czasach pokusa odejścia, porzucenia jest szczególnie silna, a nawet staje się modna. Porzucenie niedoskonałego Kościoła, trudnego małżonka czy pozbycie się chorego, nienarodzonego dziecka wydaje się łatwym i oczywistym rozwiązaniem. Są to jednak rozwiązania, w których brakuje miłości. A miłość musi być zawsze na pierwszym miejscu.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama