Nad miastem latały samoloty, wokół była panika, a my byłyśmy wraz z niemowlętami i dziećmi w domu i nie wiedziałyśmy, co robić – wspomina wydarzenia sprzed roku siostra Renata Jurczak kierująca Domem Samotnej Matki „Nadzieja” w Charkowie. Orionistka dodaje, że teraz jest już inaczej, choć jest to nadal życie pośród bombardowań i niepewności.
Prawie rok temu cała placówka musiała ewakuować się do Polski. Misjonarka wspomina, że zabrakło wówczas miejsc w autobusach i wraz z innymi zakonnicami została na miejscu. Tego samego dnia niespodziewanie zadzwonił biskup i posłał księdza, by oprawił dla sióstr Eucharystię. Wówczas, jak zaznacza siostra Renata, wydarzył się mały cud.
„Ksiądz odprawił Mszę i nie miałyśmy żadnego naczynia, w którym mogłybyśmy schować Pana Jezusa do tabernakulum. W końcu przyniosłyśmy z przedszkola taką malutką, czerwoną miseczkę, w której jadły dzieci i ksiądz schował Pana Jezusa w tej miseczce do tabernakulum. To był niesamowity cud. Pan Bóg nam powiedział: «Ja jestem z wami. Wy siedzicie w piwnicy, w wilgoci i pośród pleśni, a Ja pozostaję z wami w czerwonej maleńkiej miseczce, a nie złotym kielichu» – mówi Radiu Watykańskiemu siostra Renata. – Trudno powiedzieć, że człowiek przyzwyczaja się do tej sytuacji, ale na pewno jest zupełnie inaczej. Nie ma już paniki i chaosu. Nauczyliśmy się częściowo żyć w tej wojennej rzeczywistości. Dużo się modlimy i Pan Bóg pomaga. Choć, nie powiem, że jest całkowity pokój serca.Modlimy się dużo za żołnierzy walczących na pierwszej linii frontu. Jest tam dużo naszych znajomych. Angażujemy się też w pomoc ludziom, bo sytuacja jest trudna. Wprawdzie w sklepach jest wszystko, ale ceny są ogromne, a ludzie nie mają pracy. I to jeszcze nie jest najstraszniejsze, że przez brak zatrudnienia nie mają pieniędzy, ale nade wszystko ciąży im to psychicznie; zwłaszcza jest to trudne dla mężczyzn czujących odpowiedzialność za utrzymanie rodziny. Po pomoc przychodzą ludzie, którzy byli wcześniej dobrze usytuowani. Kiedyś mieli dobrą pracę, a w tej chwili muszą stać w kolejce prosząc o makaron czy konserwę.“
Siostra Renata Jurczak dodaje, że w Charkowie wciąż nie jest bezpiecznie. Przed kilkoma dniami rakieta uderzyła kilkaset metrów od ich domu. Ta sytuacja szczególnie odbija się na dzieciach.
„Dzieci się boją, jak słychać bombardowanie. Jednak powiedziałabym, że są szczęśliwe. My robimy wszystko, żeby zmniejszyć ich stres. Organizujemy dla nich różne zajęcia sportowe i artystyczne, a także lekcje. Nade wszystko zaś są z nimi ich mamy – mówi orionistka. – Choć robimy, co w naszej mocy, to jednak w dzieciach jest strach. Są też chwile radości, zwłaszcza gdy świętujemy urodziny czy imieniny. Dodam jeszcze, że dzieci przepięknie się modlą podczas Mszy. Wcześniej te modlitwy były zupełnie inne. Dzieci modliły się, żeby Pan Bóg podarował im auto albo żeby mama im coś kupiła… takie zwyczajne dziecięce modlitwy. W tej chwili to wygląda zupełnie inaczej. Dzieci się modlą o to, żeby bomba nie spadła, żeby domu nie rozwaliło, żeby ich mama i oni przeżyli. Modlą się też bardzo za żołnierzy.Jest więc niesamowity wydźwięk ich przeżyć w modlitwie, także w ich rysunkach.“
Orionistkom prowadzącym w czasie wojny Dom Samotnej Matki w Charkowie można pomóc: www.orionistki.pl/pl,contact.html