Świat Marii (rozdział 2)

Giovanni Buscemi, zwany magiem, jest psychoterapeutą, który niedawno wrócił do Cittanova w Kalabrii, skąd wyjechał jeszcze, jako młody chłopak, by podążyć za swoimi marzeniami...

Świat Marii (rozdział 2)

Graziano Versace

Świat Marii

Informacja o książce:
Giovanni Buscemi, zwany magiem, jest psychoterapeutą, który niedawno wrócił do Cittanova w Kalabrii, skąd wyjechał jeszcze, jako młody chłopak, by podążyć za swoimi marzeniami. W miasteczku spotyka Livię Antoniettę, swoją młodzieńczą miłość. Kobieta prosi go, by pomógł Marii, siedemnastolatce, którą matka uważa za opętaną przez szatana. Giovanni rozpoczyna terapię i siłą słowa zaczyna drążyć w przeszłości dziewczyny osieroconej przez ojca i wychowywanej w surowym środowisku. Co nęka Marię i czyni ją ofiarą konwulsyjnych ataków, tak przerażających, że sprawia wrażenie opętanej? Choć leczenie zdaje się odnosić skutek, to jednak dziewczyna wciąż coś ukrywa w sercu.
ISBN: 978-83-7823-105-9

fragmenty książki:
Rozdział 1 / Rozdział 2


Rozdział 2

Ludzie zawsze się go bali, jego gadatliwości, jego oczu jak u przestępcy. Uważali, że nie zasługuje na zaufanie, jest kłótliwy i krytykancki — jakby był już starcem. Kiedy jednak siadał na progu domu z książkami w ręku, zmieniał się jego wygląd, jakby cała ta wściekłość, to wzburzenie nagle przeradzały się w pragnienie wiedzy, chęć poz­nawania. Gdy miał zaledwie dziesięć lat, odkrył bibliotekę księcia Alberta i gdy tylko mógł, prosił swoją kuzynkę Angelinę, by poszła z nim wypożyczyć parę książek bez wiedzy właścicieli, którzy od zakończenia wojny coraz mniej czasu spędzali w Cittanova.

Stając przed półkami, którymi zastawione były całe ściany, Giovanni podnosił wzrok i wpatrywał się w książki ustawione tak wysoko, że nawet nie był w stanie odczytać ich tytułów. Wchodził wtedy na drabinkę i po kolei brał tomiska do ręki, wertując kartki i czytając informacje na skrzydełkach okładek, starał się uchwycić niejasny sens niektórych sformułowań lub pewnych tytułów. Przez długi czas spał ze słownikiem położonym obok wypchanego wełną materaca. Budził się o pianiu koguta w swoim pokoiku na poddaszu i gdy tylko pierwsze promienie słońca zajrzały przez okno, otwierał słownik, by wrócić do lektury i nauki słów. W tamtym czasie w jego życiu nic innego nie istniało. Wstawał, mył się, po­magał dziadkowi w wyrobie twarogu, a potem ruszał do szkoły, pie­szo, w kilkakrotnie podzelowanych butach i z pragnieniem w ser­cu, by poznawać coraz więcej i więcej.

Jako pierwszy z dzielnicy poszedł na uniwersytet. Studiował psy­chologię i wtedy zaczął go ogarniać jakiś dziwny niepokój, jakby choroba zmysłów. Przeniósł się do Szwajcarii, najpierw do Zurychu, potem do Lugano, aby wreszcie wykorzystać doświadczenie psycho­analityczne nagromadzone przez lata rozmaitych seansów i podróży. Właśnie tego najbardziej pragnął: głęboko wniknąć w umysły innych ludzi, odszukać źródło wszelkich chorób psychicznych, przynieść ratunek swoim pacjentom, zawładnąć ich doświadczeniami, historiami. Najbardziej interesował go ich sposób odczuwania lub — jednym słowem — ich cierpienie. Ból istnienia, życia. Czy on właśnie leży u podstaw wszelkiego cierpienia? A może nękał go jakiś bardziej subtelny i ukryty niepokój? Na co może się przydać jego wiedza, skoro czas płynie bezlitośnie? I czyż to dopadające go czasami, zakradające się do jego wnętrza poczucie wszechmocy nie było przypadkiem owocem paniki, która sprawiała, że gdy tylko się ono pojawiało, jego oczy zachodziły bielmem, czyniąc go ślepym?

Później, którejś nocy, otworzył oczy, krzycząc w ciemności. Nie od razu zrozumiał, co się stało. Z trudem łapał oddech i miał wrażenie, że leży w kałuży, a jego plecy nieruchomo przylegają do jakiegoś miękkiego podłoża. Przejmujący ból w piersi rozszerzał się, zatykając mu gardło. Wargi powilgotniały, chyba od śliny, a we wnętrznościach coś zaburczało, próbując się wydostać przez usta. Czuł, że zbiera mu się na wymioty. Zobaczył jakiś cień, falujące włosy, a potem już nic. Pomacał piersi i wyczuł nóż. Był wbity na wysokości mostka, głęboko, cios musiał być zadany celnie i precyzyjnie. Przesunął palec na brzeg otwartej rany i przeszył go dreszcz. Ociekał własną krwią, ale nie był w stanie jej zobaczyć. Unosił się jakby w próżni, w wodzie, która miała teraz konsystencję jego paniki. Nie był w stanie poruszyć rękami. Światło znikło, a on nie potrafił w tej chwili nawet powiedzieć, w której części łóżka leży na wznak. Nie mógł dojrzeć lampy postawionej na podłodze ani odwrócić głowy, by spróbować ją odszukać.

Kilka godzin wcześniej po raz enty odbył stosunek płciowy, kolejne przykre zjednoczenie ciał, które nie dawało mu już żadnej przyjemności. Spróbował zawołać Magdę, swoją towarzyszkę, ale nie odpowiedziała. Spróbował jeszcze raz, usiłując przebić się przez ciszę domu, ale jego ostatnie słowa uwięzły mu w gardle, zduszone płaczem. Tkwił tak bez ruchu, patrząc w sufit przesłonięty cieniami, aż w końcu zamknął oczy pewien, że umiera.

Przebudził się w łóżku szpitalnym. Intensywny zapach jaśminów unosił się w sali, przynosząc z sobą powiew lata. Do jego łóżka podbiegła od razu pielęgniarka, by go uspokoić co do stanu zdrowia. Był w śpiączce przez miesiąc, ale teraz już można powiedzieć, że się wykaraskał. Zapytał o Magdę, ale jej nie było. Policja przez wiele miesięcy próbowała ją namierzyć, ale wciąż nic o niej nie było wiadomo.



opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama