Przeor nie spał tej nocy...

Fragmenty powieści "Tajemnica mnicha"

Przeor nie spał tej nocy...

Hermann Multhaupt

Tajemnica mnicha

ISBN: 978-83-60703-95-3
wyd.: Wydawnictwo Salwator 2008

Wybrane fragmenty
Coś jest nie tak z tym człowiekiem...
Opat wrócił do pracy...
Już czas, abyśmy zebrali siano...
Imma zobaczyła ojca siedzącego na ławce...
Przeor nie spał tej nocy...
Opat Thietmar rozmyślał...
Tym, co wyróżniało Cluny...
Tak jak postanowiono...

Przeor nie spał tej nocy. Wszystkie wody nieba zdawały się gromadzić nad doliną rzeki Diemel i niestrudzenie padać na wieś i opactwo. Między chmurami i ziemią rozpięto srebrne nici, a deszcz padał nieprzerwanie od św. Cyryla i Metodego aż do św. Polikarpa. Worki z piaskiem dawno już przestały wystarczać jako wał ochronny, jazy na Hainbach i Kanale Młyńskim od dawna były otwarte i ciemna spieniona woda z gulgotem przelewała się pod i nad nimi. Młyny wodne zostały zatrzymane. Kiedy raz niebo przejaśniło się na kilka minut i pokazało się na nim blade słońce, barwy tęczy odbiły się w tryskającej nad wodą pianie, ale to nie był znak zwiastujący koniec potopu ani symbol pokoju w naturze; już po kilku złudnych minutach nadziei ulewa zaczęła się na nowo i woda obficiej niż do tej pory lała się z góry na zalane łąki i budynki klasztorne, zdające się stać na półwyspie.

Wszyscy bracia świeccy, a także zatrudnieni w gospodarstwie, byli zajęci wyciąganiem zapasów z zagrożonych budynków gospodarczych i przenoszeniem ich na wyższe piętra. Nie ustalono jeszcze, czy także warsztaty będą musiały zostać zamknięte, a narzędzia przeniesione do innych budynków.

Przeor kazał usypać wał z kamieni, żwiru z Wezery oraz piachu i opleść go siatką z konopi i wikliny, dzięki czemu największe niebezpieczeństwo wydawało się zażegnane. Większych trosk przysparzał mu warsztat złotniczy. Nie był co prawda bezpośrednio zagrożony, lecz istniało niebezpieczeństwo, że jego fundamenty nie znajdą oparcia w podmytym przez wodę, niestabilnym gruncie. Na przeniesienie warsztatu do innego budynku trzeba by czasu, a to oznaczało dłuższą przerwę w pracy, na którą klasztor przy tak dużej liczbie zamówień nie mógł sobie pozwolić.

Prezbiterzy bez wytchnienia szturmowali niebo. Także poza ustalonymi godzinami modlitw spotykali się w kościele parafialnym, wcześniejszym kościele prywatnym hrabiego Ekkeharda, bo właściwy kościół klasztorny był wciąż jeszcze w odbudowie po pożarze. Także mieszkańcy Helmarshausen zjawili się zatrwożeni na klasztornym dziedzińcu i pytali, czy będzie koniec świata, którego ich przodkowie oczekiwali już w roku 1000 po wielkich znakach na niebie. Niektórzy poddani, których domostwa w dolnej części osady były szczególnie zagrożone, dowiadywali się, czy wraz ze swoimi zwierzętami — najczęściej świnią lub krową — mogliby tymczasowo zamieszkać w klasztornym domu dla służby.

Altfried bardzo często informował Thietmara o krytycznej sytuacji na terenie opactwa.

— Możesz mnie uważać za niewdzięcznika i człowieka małej wiary — dyszał i ocierał pot z czoła. — Nasz klasztor nie ma szczęścia, może nigdy nie cieszył się Bożym błogosławieństwem. Zaczęło się od momentu założenia, jak można przeczytać w annałach. Ciosy ze strony losu nie oszczędzają nas do dziś.

Opat Thietmar położył dłoń na ramieniu przeora.

— Uspokój się, Altfriedzie, a później idź do kuchni. Niech ci dadzą kawałek słoniny i chleb. Od kilku dni nie widziałem cię w refektarzu. A człowiek musi jeść, jeśli nie chce wyschnąć na wiór.

— Jak mam jeść, podczas gdy woda wdziera się za mury? — mruknął przeor. — Powiedz sam, ojcze opacie, co mam o tym wszystkim sądzić? Prześladuje nas pech. Zaczęło się już za czasów ojca założyciela: sławny hrabia Ekkehard i jego szacowna małżonka Matylda z Reinhausen uzyskali od papieża Sylwestra II i cesarza Ottona III Corveyskie prawa opactwa Rzeszy, a niecałe dwadzieścia lat później, to jest w 1017 roku, biskup Meinwerk z Paderborn spowodował, że cesarz Henryk II przekazał mu to wolne opactwo. Po co? Dlaczego? Wtedy zaczęły się nasze nieszczęścia!

— Nie do końca dobrze to rozumiesz, mój drogi Altfriedzie — bronił się opat. — Jeśli to pociągnięcie uważasz za sprzeczne z przywilejem założenia, to jednak bezpośredni wpływ Paderborn na nasz klasztor w kolejnych latach okazał się naprawdę korzystny, czyż nie?

— Korzystny? To śmieszne, ojcze opacie! Już dwadzieścia pięć lat sprawujesz swój urząd i powinieneś wiedzieć lepiej ode mnie, że z troski o tę osadę nie starcza mi czasu na czytanie i modlitwę. Czy nie jest napisane, że po tym jak Meinwerk wkradł się w łaski Henryka II i wymógł na nim klasztor, biskup pielęgnował myśl, żeby przenieść nas do Warburga (Warthberg) i tam połączyć z nowym klasztorem? Na szczęście jakaś nocna wizja go od tego powstrzymała.

— Bogu dzięki, tak, boskie zrządzenie zepsuło jego plan.

Opat Thietmar uśmiechnął się, widząc twarz przeora czerwoną z wściekłości.

— Z powodu cesarskiego ustępstwa biskupi z Paderborn brali wprawdzie pod uwagę parochialny nadzór nad tym klasztorem, nie zakłócali nam jednak spokoju. Nie zapominaj także, proszę, że to właśnie Meinwerk poświęcił nasz klasztor. To było 5 czerwca 1011 roku, w czwartek po Zielonych Świątkach. Biskupi z Paderborn przyznali wyświęconym zgodnie z przepisami opatom laskę pasterską lub święcenia kanoniczne, nigdy nie oczekiwali od nas żadnych usług, lecz z pełnym szacunkiem uznali papieskie przywileje.

Przeor myślał o słowie „spokój”, wyglądając przez okno. W tych okolicznościach miało ono tak żałosny wydźwięk, że najchętniej przerwałby rozmowę z przełożonym. Widział biegających po podwórzu ludzi z wiadrami i łopatami, w oddali zaryczała krowa. Koniuszy brat Longinus upadł jak długi w błoto, podniósł się z trudem, zaklął i prawie natychmiast się przeżegnał. Kontemplacyjny spokój codziennego klasztornego życia, składającego się z rzetelnej pracy i modlitwy, zakłócił dyktat deszczowego nieba.

— Możesz mówić, co chcesz, ojcze opacie, nasz klasztor nie ma szczęścia — mędrkował Altfried, widząc zamieszanie na zewnątrz, lecz robił to tak cicho, że Thietmar musiał zapytać, co przeor ma na myśli. Pierwsza fala wody zalała niżej położoną kuźnię.

— Rozważ, co pisał kronikarz — skinął głową przeor. — Znów wrócę do naszych fundatorów: hrabiego Ekkeharda i jego jaśnie wielmożnej małżonki Matyldy. Wiem, że tym dwojgu klasztor zawdzięcza swoje istnienie, lecz zaraz po fundacji zaczął się pech. Ich jedyny syn zmarł przedwcześnie, uważa się, że podczas polowania. Prawdopodobnie tylko hrabia Ekkehard doczekał zakończenia budowy klasztoru. Jego krewni chcieli zakwestionować prawo Kościoła, a raczej św. Piotra, któremu był poświęcony, do pokaźnego spadku.

— Co skutecznie wybito im z głowy na sejmiku książęcym w Leitzkau! — zawołał opat.

— Jednakże czy to były warunki do spokojnego rozwoju klasztoru, Thietmarze? Że nie wspomnę o intrygach biskupa Meinwerka, który najchętniej by nas stąd wypędził i ciągle było mu mało, gdy szło o cudzą własność. Proszę, nie przerywaj mi. Powiesz, że biskup Paderborn spożytkował spadek po zamożnych szlachcicach nie dla siebie, lecz budował świątynie, pomnażał skarby Kościoła i przede wszystkim modlił się za duchowy spokój założycieli. Ja nie chcę jednak wejść do kronik tego opactwa, o ile w ogóle ktoś kiedyś o mnie wspomni, ani jako budowniczy, ani jako zdzierca, lecz jako ktoś, kto bronił spokoju tego miejsca i troszczył się o dobro jego mieszkańców. Prawdopodobnie nie będzie mi jednak dane tego dokonać.

— Mam nadzieję, że nie masz dosyć życia, drogi przeorze — zażartował opat, chociaż czuł, że w obliczu wielu daremnych wysiłków, które podjął w interesie klasztoru, Altfried mówił poważnie.

— Konkurencja jest za duża — skarżył się Altfried. — Jak klasztor ma się rozwijać, jeśli w pobliżu powstają inne, zakładane przez pobożnych fundatorów, a potem pozostawiane same sobie.

— Masz na myśli jakiś konkretny klasztor? — zapytał opat.

— Pozostajemy nie tylko w cieniu, ale także w sferze wpływów Corvey. Mnisi z Corvey w Herford, mnisi z Corvey w Bursfelde, mnisi z Corvey na górze Haddenbarch... Wokół Helmarshausen powstały klasztory, ponieważ bogaci, ale i grzeszni hrabiowie myśleli, że przed śmiercią muszą poświęcić część majątku na zbożny cel w trosce o zbawienie duszy. Nie zapominajmy o Hilwarthshausen i pobożnych niewiastach w Lippoldsberg. Dlaczego Henryk Gruby von Northeim wybudował nam przed samym nosem Bursfelde? Ilu braci, których moglibyśmy przyjąć jako pomoc, znalazło tam schronienie?

— Jesteśmy szlachetnym konwentem — odpowiedział opat z naciskiem.

— I co z tego? Czy dlatego jesteśmy lepsi od innych klasztorów? — uniósł się przeor.

— Zapominasz, że Henryk Gruby, kilka lat temu zabity przez Fryzyjczyków, spoczął w Bursfelde — opat przerwał protesty przeora. — Niech odpoczywa w pokoju.

— Też bym sobie tego życzył — odparł przeor.

Wyjrzał na zalane deszczem podwórze i obserwował rosnący poziom wody:

— Siedzimy w tym dosłownie po uszy.

Czytaj dalej >>

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama