Fragmenty powieści "Tajemnica mnicha"
Hermann Multhaupt Tajemnica mnicha |
Już czas, abyśmy zebrali siano — burknął chłop Edi i spojrzał na niebo, na którym znów zaczęły się zbierać ciemne chmury. — Będzie burza.
Pot spłynął mu na oczy, gdy zsunął z czoła kapelusz. Otarł twarz dużą chustką. Peter, jego syn, ponaglał parobków i dziewki, którzy układali siano w długich rzędach po obydwu stronach wozu zaprzężonego w woły.
— Czy się pospieszymy, czy nie, siano i tak zamoknie. Czy zniszczy je dzisiejsza ulewa, czy przy następnej powodzi zaleje je woda — tak czy siak zmarnieje na naszych oczach.
— Nie mędrkuj — Peter sprzeciwił się słowom pierwszego parobka. — Szukasz dziury w całym.
— Zapamiętaj moje słowa — mruknął starszy parobek. — W końcu żyję już na tym nędznym świecie parę lat dłużej i widziałem więcej niż ty, młokosie.
— Nie gapcie się — krzyknął chłop i stuknął w stylisko swoich drewnianych wideł. — Burza nie pyta, czy ma przyjść, czy zaczekać.
Mężczyźni splunęli w dłonie i w milczeniu wrócili do pracy. Dziewki chichotały. Immie, córce Ediego, chłopa z Gottsbüren (Hundesburen), grabienie siana szło dzisiaj jak po grudzie. Przeszkadzała jej nie tylko duchota, lecz także monotonia prac na rzecz klasztoru. Dzień w dzień to samo, bez przerwy, bez dłuższego odpoczynku. Pobudka po pierwszym pianiu koguta, gdy nad lasem Reinhardswald ukazywała się płomieniście czerwona tarcza słoneczna, poranna modlitwa, oporządzenie krowy w obejściu, posiłek, później jazda z ojcem i bratem na wozie zaprzężonym w woły do klasztoru, dojenie w towarzystwie innych dziewek — w zimie w oborze klasztornej, latem na łące — i praca w polu. W południe krótka przerwa na zupę grysikową i pajdę chleba, do tego łyk mleka lub napój z miodu kwiatowego. Znowu na pole lub do kuchni dla czeladzi. Jeśli starczyło czasu, wyprawa do kościoła parafialnego na „Ojcze nasz” lub „Ave Maria”, później powrót do Gottsbüren, gdzie matka oczekiwała na jej pomoc w małym rodzinnym gospodarstwie. Po kolacji — najczęściej zupie z buraków — matka podsuwała jej koszyk z szyciem lub robótkę na drutach. Imma często kładła się spać śmiertelnie zmęczona zaraz po zmierzchu.
Wydawało jej się, że istnieją dwa światy: świat dostojnych i uczonych mnichów oraz świat prostych chłopów, a Bóg niestety stworzył ją i jej rodzinę dla tego mniej udanego. Mnisi świeccy nie mieli dużo lepiej od niej, musieli tak jak poddani troszczyć się o cielesne dobro swoich braci, którzy siedzieli nad opasłymi tomami, kartkowali foliały, studiowali i pisali gęsimi piórami. Raz podczas nieszporów, gdy nikogo nie było w pobliżu, Imma mogła rzucić okiem na skryptorium, gdzie duże arkusze pergaminu leżały na stołach lub wisiały przypięte do małych sztalug. Łukowate litery i świetliste barwy tańczyły jeszcze dziś przed jej oczami, gdy tylko pomyślała o tamtej chwili. Matka zrugała Immę, ponieważ ta wdarła się do części klasztoru, którą klauzura czyniła dostępną tylko dla konwentu i kobiety nie miały do niej wstępu.
— Żeby się tylko ojciec nie dowiedział — zaklinała swoją córkę. — To, co zrobiłaś, było dużym błędem, nigdy by ci nie wybaczył.
Mimo to widok wspaniałych barwnych inicjałów tak uskrzydlił serce Immy, że chętnie przyjęłaby karę przeora za to niespodziewane przeżycie. W kolejnych dniach wciąż musiała powracać myślami do tej chwili, która wyniosła ją z monotonnej codzienności dnia pracy ku jasnej sferze, o której istnieniu do tej pory nie miała pojęcia.
Imma czuła się tak, jakby udało jej się zajrzeć do sali tronowej królestwa niebieskiego. Od tamtej pory jej myśli wciąż powracały do tego miejsca, niedostępnego dla niej z powodu niezrozumiałych zakazów. Myślała, że gdyby mogła do niego wchodzić tak jak skryptorzy, byłaby w pełni szczęśliwa. Wyobrażała sobie, jak kopiści siedzą nieruchomo na swoich miejscach, a spod ich rąk wychodzi litera za literą, jak zanurzają pióra w atramencie i poprzedzają teksty eleganckimi łukowatymi inicjałami, nad którymi pracowali tak długo, całymi dniami, aż ich kształt był doskonały, a kolory idealnie zharmonizowane. Imma nie wiedziała, skąd brały się jej wyobrażenia o pracy w skryptorium. Raz dowiedziała się, że kopista potrzebował całego dnia do napisania od trzech do sześciu foliałów w formacie kwarto, a Biblię przepisywał cały rok. Czasem piętnastu skrybów zajmowało się jednym dziełem. Dobry kopista, tak opowiadał ktoś inny, powinien dziennie przepisać trzydzieści stron.
Imma myślała, że chętnie wzięłaby udział w tworzeniu psałterzy i kodeksów, ponieważ już w dzieciństwie rysowanie i malowanie było jej ulubionym zajęciem. Za pomocą kawałka kredy lub wyschniętej gliny ozdabiała mury klasztoru i zewnętrzne ściany spichlerza wizerunkami wilków i niedźwiedzi, ropuch i wiewiórek, ku utrapieniu swojej matki, która uzbrojona w szmatę i naczynie z wodą, w ciemnościach musiała mozolnie usuwać ślady rysunków swojej córki. Dlaczego rzeczy, które oznaczały spełnienie jej marzeń, wolno było uczyć się tylko wybranej grupce mężczyzn? Nie, dziś wieczorem Imma musi porozmawiać z rodzicami. Nie może tak dalej żyć.
Do wieczora siano było zwiezione. W samą porę, zanim groźna burza okazała swoją siłę i deszcz lunął z pociemniałego nieba, wóz stał na klepisku klasztornego spichlerza, gdzie rozładowywali go Peter, brat Immy, i parobkowie. Później deszcz zaczął bębnić w okapy i tworzyć kałuże w koleinach rozjeżdżonych dróg i gliniastego dziedzińca klasztoru.
Czytaj dalej >>opr. aw/aw