Kubraczek

Fragment książki "Opowieści dla zziębniętej duszy. Bajki dla dorosłych i starszych dzieci"

Kubraczek

Krzysztof Gedroyć

OPOWIEŚCI DLA ZZIĘBNIETEJ DUSZY

Bajki dla dorosłych i starszych dzieci

ISBN: 978-83-7505-449-1

wyd.: WAM 2010



Kubraczek

Dawno temu, gdy w kraju nad Wisłą otwarto granice, a z przejść granicznych zniknęli uzbrojeni żołnierze i nieufni celnicy, gdy można było po prostu wyjść z domu i, nie pytając nikogo o zgodę, pojechać sobie do Finlandii lub do Portugalii, gdy ludzie powoli zaczynali zapominać, co znaczy paszport i kontrola celna, otóż w tym czasie, w niedużym mieście, żył sobie doktor Ricardo. Ricardo — to nie było jego prawdziwie imię.

Jego nazwisko kończyło się na ski, imię także było stąd. Ale rodzina i przyjaciele mówili do niego: Ricardo. Skąd się to wzięło, to całkiem inna, dosyć długa i interesująca historia. Może, przy innej okazji, uda mi się ją opowiedzieć. Doktor Ricardo przez całe życie leczył ludzi, otwierał im brzuchy, żeby zszywać popękane kiszki, odcinał zepsute części wątroby, żeby nie przeszkadzały jej zdrowym częściom przerabiać tłuszcze na energię do życia, zszywał popękane przepukliny, reperował żołądki, od czasu do czasu wyciągał z nóg żylaki, i robił jeszcze wiele innych rzeczy z ludzkimi ciałami po to, by ludzie czuli się lepiej. Ludzie byli mu za to bardzo wdzięczni.

Teraz doktor był na zasłużonej emeryturze. Odpoczywał w domu z ogródkiem. Dużo spał, wiele i smacznie jadł, długo leżał w ciągu dnia na ulubionej zielonej kanapie. Ludzie nie zapomnieli o nim, wciąż telefonowali z podziękowaniami, ale też z prośbami, żeby coś im wyciął albo dosztukował. Ale doktor odmawiał, bo był na emeryturze.

Doktor Ricardo mówił do słuchawki:

— Nie, nie, ja już, wie pani, nie wycinam, nie przyszywam. Teraz odpoczywam, poleguję sobie, bąki zbijam.

I odwracał się na drugi bok, zadowolony, że nie musi zrywać się o świcie, biec do szpitala, wciągać na siebie fartucha i gumowych rękawic, stawać przy stole nad obolałym pacjentem. Że ktoś inny, wyuczony przez doktora, potrafi równie dobrze jak dotychczas on naprawiać ludzkie ciała.

Pewnego razu, gdy zimny deszczowy listopad zamienił się w równie zimny deszczowy i nieprzyjemny grudzień, gdy było już tak szaro, że krawędzie rzeczy nieelegancko rozpychały się między sobą i nie można było jednej rzeczy odróżnić od drugiej, doktor Ricardo obudził się z poobiedniej drzemki.

Przez chwilę leżał zdezorientowany w zimnym salonie, nie wiedząc, czy to świt, czy zmierzch. Rozmarzył się, myśląc o zbliżającej się Gwiazdce, o prezentach, które znajdzie pod choinką. I gorąco zapragnął, żeby Gwiazdka była już dzisiaj, zaraz, natychmiast!

Gorące pragnienia zawsze spełniają się, chociaż nie zawsze tak, jak to sobie wyobrażamy. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.

Któż to może być, pomyślał. Nikogo nie zapraszałem, nikt się nie zapowiedział. O tej porze akwizytorzy nie przychodzę, inkasent z elektrowni też przychodzi rano, na listonosza za późno, sąsiad po zmierzchu zamyka się na cztery spusty...

Więc kto?

Wstał z zielonej kanapy i chciał jak najszybciej podejść do drzwi, żeby otworzyć niezapowiedzianemu gościowi, który — być może — jest w pilnej potrzebie, skoro tak nagle przybył w zimny, deszczowy zmierzch. Ale uczynić tego nie mógł, bo zabolała go jedna nóżka i druga nóżka zabolała, i jedna rączka, i druga, i ramionko zakłuło, i łokieć jęknął..., bo wszystkie kosteczki doktora Ricardo były wysłużone i obolałe po jego pracowitym życiu i nie mogły służyć mu tak, jakby on chciał.

Więc doktor podszedł do drzwi bardzo powoli. I zapytał:

— Kto tam?

— To ja, Kubraczek — odpowiedział miękki, przyjemny głos.

— Kubraczek? — zdziwił się doktor Ricardo.

— Tak, Kubraczek — odpowiedział Kubraczek.

— Nie rozumiem, kim pan jest? — doktor Ricardo o żadnym Kubraczku dotąd nie słyszał i nawet podejrzewał, że to jakiś kawał albo, co gorsza, jakaś z premedytacją przygotowana robota złych ludzi, którzy zasadzili się na samotnego emeryta.

— Przecież mówię, jestem Kubraczek — powtórzył Kubraczek, ale nie był ani zniecierpliwiony, ani zdziwiony tym, że doktor Ricardo wciąż trzyma go pod drzwiami.

Miałem jednego kolegę lekarza, Kuraczek się nazywał. Doktor Kuraczek, Wacław Kuraczek, proktolog z Sokółki — zastanowił się doktor Ricardo. Ale ten, za drzwiami — Kubraczek!?

Na wszelki wypadek, bo być może nie dosłyszał słów spoza drzwi, zapytał:

— Wacek?! To ty?

— Nie, nie. Nie jestem Wacek, jestem Kubraczek — odpowiedział spokojnie Kubraczek.

No, wola boża, otwieram, postanowił doktor Ricardo. Nie takie ryzykowne decyzje w życiu podejmowałem. I nie takie skomplikowane brzuchy otwierałem. I otworzył.

Przed nim stał Kubraczek w całej miłej okazałości. Uśmiechał się przyjaźnie i otwierał ramiona w geście powitania.

Deszcz zamienił się w śnieg, a jego płatki spadały na Kubraczka jak pierze z rozdartej na deszczu poduszki.

— Proszę wejść, bardzo proszę — zachęcał doktor Ricardo, gdy zobaczył w świetle oblepionej śniegiem żarówki uśmiechniętego Kubraczka.

— Dziękuję, bardzo dziękuję, miło mi — powiedział Kubraczek i wszedł do domu.

— Proszę spocząć, zaraz dorzucę drewna do kominka — doktor Ricardo wskazał na zielony fotel, stojący w pobliżu zielonej kanapy. — Czy my się znamy?

— Nie znamy się, panie doktorze — odpowiedział zadowolony Kubraczek i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Od razu dobrze się poczuł w domu doktora.

Doktor Ricardo włożył do kominka trzy brzozowe szczapy. Od papierowobiałej kory buchnął ogień. Skoro się dotąd jeszcze nie poznaliśmy, to teraz nadarza się wspaniała okazja — pomyślał, bo był mistrzem gościnności.

I zapytał:

— Czego się pan napije?

— O, to, to... Taki ziąb na zewnątrz, a u pana tak miło. Może być whisky.

— Proszę bardzo — powiedział doktor Ricardo i podszedł do szafy, skąd wyjął butelkę i dwie szklanki. — Z wodą?

— Dziękuję, bez — odpowiedział Kubraczek.

— Wody dzisiaj w nadmiarze za oknem. Ja, wie pan, źle reaguję na wodę. Od razu dostaję plam. Moja skóra nie lubi wody.

— O, to ciekawe — doktor Ricardo zachęcał Kubraczka do rozmowy.

Doktor wiedział, że najważniejsza rzecz to stworzyć nastrój, by gość mógł swobodnie opowiadać o sobie. Gościnne domy to właśnie takie, w których się dobrze opowiada.

— Ciekawe? Czy ja wiem...? — westchnął Kubraczek i pociągnął głęboki łyk ze szklanki.

— Nie lubię wody i już! Ani zimnej, ani gorącej. Woda tu zresztą nie ma nic do rzeczy. Ja jestem od czego innego. Od wody są parasol i płaszcz przeciwdeszczowy.

— A od czego jest pan? — dopytywał się grzecznie, chociaż niezbyt inteligentnie doktor Ricardo; rozumiał, że po Kubraczku nie można się spodziewać jakiejś zajmującej dyskusji. Uważał jednak, że zadaniem gospodarza jest podtrzymywać rozmowę, nawet gdyby jej poziom był marny.

— Jestem od dawania ciepła! — zawołał głośno Kubraczek i podskoczył w fotelu, jak na sprężynie. Po chwili, pociągnąwszy kolejny łyk i odchyliwszy się dla nabrania rozmachu, wyskoczył w powietrze, przeleciał ponad stołem i wskoczył na plecy doktora Ricardo, siedzącego na zydlu w pobliżu kominka z pogrzebaczem w ręku, którym rozgarniał brzozowe szczapy.

— Ach! — zawołał doktor Ricardo i odruchowo uniósł pogrzebacz, jak do obrony. — Co pan wyprawia?! Kubraczek siedział już na grzbiecie doktora, przyciskał się do jego pleców, jakby chciał być jego drugą skórą. Ciepłą, wełnianą sierścią, którą na zimę, w mroźnych krajach Północy, dostają od natury zwierzęta.

— Dobrze ci? — zapytał cicho Kubraczek. Może nazbyt poufnie, zbyt blisko ucha doktora gładko użył formy ty, sądząc, że alkohol, ciepło z kominka i nieoczekiwany skok na plecy są w stanie szybko odmienić stosunki pomiędzy ludźmi.

Doktor Ricardo był oszołomiony. Kubraczek naruszył wszelkie obyczaje gościnności, które doktor znał przecież doskonale, ale ciepło, które szło od Kubraczka, było tak miłe i wzruszające, że głupotą byłoby zrzucać go z pleców w imię, bądź co bądź, zasad ogólnych, nie znajdujących zastosowania w konkretnych sytuacjach. I tak Kubraczek został u doktora Ricardo. Żyli razem długo i szczęśliwie. Kubraczek przekonał kosteczki doktora, żeby te od czasu do czasu dały odpocząć doktorowi od swoich ograniczeń i pozwoliły mu na większą swobodę ruchów. A one zgodziły się, bo ciepło Kubraczka im także sprawiło przyjemność.

Zimą Kubraczek otulał doktora, jak futro otula niedźwiedzia polarnego. Latem Kubraczek odpoczywał w szafie, uprzednio przewietrzony na tarasie w słońcu, wśród puszczających pędy winorośli. Czekał cierpliwie na pierwsze chłody. Doktor Ricardo dbał o niego i czyścił w pralni chemicznej, bez używania wody.

Z powodu otwarcia granic zrobiło się w kraju nad Wisłą ogólnie znacznie cieplej. W atmosferze i w sercach. Z południa wciąż szły i szły ciepłe masy powietrza a ludzie przyzwyczaili się do łagodnych temperatur i zaczęli nawet zapominać o chłodach.

Ale doktorowi Ricardo nigdy, nawet przez chwilę, nie przyszła do głowy myśl, że Kubraczek mógłby być niepotrzebny.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama