Fragment książki "Święte pawie i baranki Boże. Folwark ewangeliczny", każde opisane zwierzę demaskuje ludzkie wady, wskazuje schemat zachowań i pobudza do pracy nad sobą
Alessandro Pronzato Święte pawie i baranki Boże. |
|
W dzisiejszym Kościele zadziwia ogromna liczba soli. Znajdziesz je wszędzie, także w miejscach, w których nie ma wody ani morza, ani jeziora czy rzeki.
Można powiedzieć, że następcy apostołów, niezdolni już do cudów dokonanych przez Jezusa (Mk 16,17-18), potrafili w zamian dokonać jednej sensacyjnej rzeczy: rozmnożenia soli na skalę przemysłową.
Przemiana soli została ambitnie opisana przez Susannę Tamaro, pisarkę znaną szerokiej publiczności[2]: „Od pewnego czasu przyłapuję się na tym, że myślę coraz częściej o solach... Nie o solach już przyrządzonych na talerzu, lecz o tych żywych, ukrytych dzięki mimetycznym właściwościom w głębinach morza. Ten, kto jest obyty z podwodnym światem, wie, że trudno je wytropić, gdyż ich obecność zdradza jedynie nieznaczny i regularny ruch piasku na ich ciałach. Widoczne są jedynie oczy, jedne obok drugich. To właśnie oczy, a nie zęby czy płetwy bądź aerodynamiczna budowa ciała, pozwalają przeżyć temu bardzo bojaźliwemu gatunkowi. To one wysyłają sygnały o niebezpieczeństwie bądź możliwym łupie i sprawiają zmianę koloru skóry.
Niewielu wie jednak, że sola, podobnie jak inne płastugowate, nie przychodzi na świat płaska, jak ją znamy, lecz w formie grzbietowo-brzusznej jak wszystkie inne ryby. Larwa po otwarciu zostaje porwana przez prąd, a potem, gdy tylko ciało nabierze konsystencji, zaczyna płynąć regularnie, ruszając ogonem. Dopiero gdy zaczynają się kształtować wewnętrzne narządy, dokonuje się rzecz niewiarygodna: kiszka wygina się w ucho i wywołuje z siebie resztę ciała. Najpierw wychodzi pyszczek, po nim szkielet głowy, a na końcu wędrują oczy”.
Czytając gazety, oglądając telewizję, rozmawiając z różnymi osobami, mam wrażenie, że także nasz, tak zwany cywilizowany świat znajduje się w procesie „solalizacji”. Początek tego fenomenu miał miejsce przed około trzema wiekami, a zarodek, który zapoczątkował tę ewolucję, jest stary jak człowiek, mówi do nas głosem uspokajającym jak ktoś, kto daje dobre rady. Słuchając właśnie tych przekonujących głosów, powoli, z uporem i stałością otrzymujemy to, do czego na całym żyjącym świecie doszły tylko niektóre gatunki płastugowate.
Pyszczek znajduje się jeszcze na swoim miejscu, tak samo nos, lecz oczy przesuwają się; zamiast jednak badać otaczającą przestrzeń, patrzą tylko przed siebie na wąski wycinek dostępny rękami i ramionami, wpatrzone we wszystko, co można wziąć, chwycić posiąść. Nasz wzrok potrafi rozpoznać jedyny wymiar — materialny. Nareszcie się udało! Jesteśmy rzeczą, tylko rzeczą, szczęśliwie zanurzoną w innych rzeczach. Na równi z małpami z 2001: Odyseja kosmiczna[3] tańczymy wkoło z kośćmi w rękach, powtarzając obsesyjnie dźwięki, które nauczyliśmy się modulować i które pozwalają nam przebywać w gromadzie. Bezlitosna, lecz doskonała analiza.
Proces „solalizacji” jest dobrze widoczny także w Kościele. Można powiedzieć, że stado zostało zastąpione przez ławicę. Soli oczywiście. Biorą w tym udział świeccy, księża, duchowni, prałaci różnego typu oraz ci bez dystynkcji.
Chcę powiedzieć, że widać ogólne spłaszczenie, pogłębiane stałym oddalaniem się od ducha i perspektyw Soboru Watykańskiego II.
Są wprawdzie nieliczne profetyczne poruszenia, lecz pozostają nieznane i natychmiast pochłonięte przez stojące wody. Wszyscy egzystują pod osłoną spokojnych wód, unikając problemów. Ludzie nieśmiali i trwożliwi, niezdolni się narazić, poddający się wygodnie prądowi, pozwalający się ponieść wiatrowi.
Wszyscy umocnieni na oficjalnych pozycjach, w upokarzającym konformizmie, z jednostajnym wyrazem twarzy, w zatrważającej ciszy (a dokładniej w niemocie).
Wszyscy patrzący z trwogą w jednym kierunku. Wszyscy holowani przez niewielu i kierowani przez „ryby-pilotów”, wspomagane przez pewne rekiny, które — jak się zdaje — otrzymały zadanie (albo je sobie ochoczo przypisały), aby trzymać porządek i uniemożliwić komukolwiek złamanie zasad i wyjście z szeregu, aby zapobiec groźbom i szantażom, na wypadek gdyby nie zadziałały obietnice.
Opinia publiczna w Kościele? Jest, lecz milcząca, albo też zmuszona do milczenia lub gdy potrafi się objawić (co zdarza się nader rzadko), zupełnie nie przykuwa uwagi. Ucieka się do głuchego pomruku, do szemrania i gderania w ukryciu, które nigdy nie wydobywa się na zewnątrz, ani tym bardziej nie pnie się w górę...
Jeśli chodzi o krytykę, to jest akceptowana tylko taka, która posługuje się pojednawczymi kryteriami i wygodą, jest określona jako „konstruktywna”, czyli taka, która nie przeszkadza i nie jest krytyką, lecz miłym przesłaniem.
Jest wprawdzie pewna tolerancja. Rzeczywiście pozwala się niektórym myśleć... jak inni, lub jak to zostało autorytatywnie narzucone.
Poważna różnica zdań została jednak zdemonizowana.
Mówi się, że nie wolno stwarzać zamieszania w ludzie Bożym. Stąd zamiast porywczych słów, wypływających z głębi duszy, przeważają slogany, efektowne sformułowania i nakazy.
Sole nauczono połykania haczyków różnego rodzaju, które uczyniono apetycznymi. Ich modlitwa wydaje się brzmieć: „Daj nam dzisiaj powszednią przynętę”.
Należy mieć nadzieję, że w tej płaskiej i dusznej panoramie jakaś sola zacznie tęsknić za pierwotną kondycją, wyprze się aktualnej płaskości, odnajdzie swoje krągłości i odkryje, że można używać ust nie tylko do ciągłego mówienia „tak”, lecz także do mówienia „nie” stale i odważnie.
Czy to zbyt wiele mieć nadzieję, że chrześcijanie odzyskają zamiłowanie do wyprostowanej pozycji, prostych pleców, podniesionej głowy, mózgu, który pracuje samodzielnie, a także świadomości bez ograniczeń wyznaczonych przez innych?
„Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju. Gdy się napełniła, wyciągnęli ją na brzeg i usiadłszy, dobre zebrali w naczynia, a złe odrzucili” (Mt 13,47-48).
Ostateczna selekcja, w której dobre ryby zostaną oddzielone od złych nastąpi na końcu czasów i nie do nas należy ją bezprawnie wyprzedzać. Mimo to twierdzę, że już dzisiaj należy umożliwić, a nawet uczynić obowiązkowym (oprócz tego, że użytecznym), wybranie zdrowych, choć trochę niespokojnych ryb i wyrzucenie do morza soli. Nie chcemy ich smażyć, lecz wolimy, aby trochę urosły i nauczyły się być sobą, to znaczy, by były inne niż są dzisiaj w zdeformowanej wersji.
[2] S. Tomaro, Ogni parola è un seme, Rizzoli, Mediolan 2005, s. 9nn.
[3] Film Stanleya Kubricka z 1968 r.
opr. ab/ab