Rozmowa z kard. Lugi Poggi, byłym nuncjuszem apostolskim ds. specjalnych w Europie Środkowowschodniej
— Jakie były początki służby Księdza Kardynała w dyplomacji watykańskiej?
Rozpoczynałem w Sekretariacie Stanu pod kierunkiem mons. Domenico Tardiniego w roku 1945. Kardynał później został Sekretarzem Stanu Stolicy Apostolskiej u boku papieża Jana XXIII. Moim bezpośrednim przełożonym był wtedy mons. Antonio Samoré, który dwa lata później został oddelegowany jako radca nuncjatury w Waszyngtonie. Tak było do roku 1965, kiedy papież Paweł VI wyniósł mnie do godności arcybiskupa i zamianował delegatem apostolskim w Afryce Centralno-Zachodniej. Teren ten obejmował między innymi Kamerun, Gabon, Czad i Kongo. Tam pozostałem do roku 1969, kiedy rozpocząłem służbę dyplomatyczną w Peru. 28 czerwca 1972 r. została ustanowiona nowa administracja kościelna na Ziemiach Zachodnich i Północnych w Polsce (obejmująca diecezje opolską, gorzowską, szczecińsko-kamieńską, koszalińsko-kołobrzeską). W październiku 1972 roku przybyli do Rzymu kard. Stefan Wyszyński i biskupi nowo utworzonych diecezji. W maju następnego roku dowiedziałem się, że Ojciec Święty zamierza mianować mnie nuncjuszem apostolskim do specjalnych poruczeń dla Kościoła w Polsce, Czechosłowacji, Rumunii, na Węgrzech i w Bułgarii. Oczywiście, zgodziłem się. Myślę, że zamiarem Ojca Świętego było między innymi podniesienie rangi swojego przedstawiciela w rozmowach z ówczesnymi władzami państwowymi. Moją służbę w Polsce rozpocząłem. w sierpniu 1973 r. W roku 1986 Ojciec Święty mianował mnie nuncjuszem apostolskim we Włoszech.
Jaki obraz Kościoła w Polsce z tego okresu nosi w sercu Eminencja?
W każdym miejscu, które odwiedzałem w Polsce, spotykałem Kościół żywy, silny, dynamiczny, ale i niezwykle doświadczany. W czasie moich podróży po Polsce doznawałem niezwykłego umocnienia wiarą pasterzy i ludu. Niektóre spotkania pamiętam do dziś. Na przykład w Nowej Hucie, gdzie do ogromnej rzeszy robotników mówiłem o nauczaniu społecznym Kościoła. Ten zasłuchany tłum zrobił na mnie ogromne wrażenie. Zapamiętałem też majową pielgrzymkę ludzi pracy Śląska do sanktuarium maryjnego w Piekarach Śląskich. Z ogromnym szacunkiem wspominam biskupa katowickiego Herberta Bednorza. Był to prężny duszpasterz, odważnie broniący godności ludzi pracy, czym zyskał ogromny szacunek wiernych. Nazywano go biskupem robotników, bo odważnie mówił o ich problemach. Do dziś jestem pod wrażeniem spotkania w tym maryjnym śląskim sanktuarium. To była dla mnie rzecz niewyobrażalna: jak to jest możliwe, że w kraju pod rządami komunistycznymi, z tyloma ograniczeniami administracyjnymi, gromadzą się co roku na pielgrzymce takie rzesze samych mężczyzn, ludzi pracy. Komuniści uważali się za „oswobodzicieli ludzi pracy”, a okazało się, że to pasterz Kościoła katolickiego jest ich prawdziwym przywódcą, w sensie ewangelicznym. Do dziś przechowuję jako miłą pamiątkę otrzymany w Piekarach ogromny puchar z węgla.
W czym tkwiła siła Kościoła w Polsce tego okresu?
Wyjątkowe zawsze były spotkania w Częstochowie na Jasnej Górze. To naprawdę duchowa stolica Polski. Niezwykła jest pobożność maryjna Waszego Kościoła. Godzina słynnej modlitwy wieczornej ku czci Maryi Jasnogórskiej (Apelu Jasnogórskiego — przyp. red.) była godziną jedności narodu. Charakterystyczna dla Kościoła w Polsce była jedność między biskupami i wiernymi. Mimo wielu podstępnych szykan nie udało się podzielić biskupów i kapłanów, a także duchowieństwa i wiernych. Wiem też, że próbowano ukazać w fałszywym świetle moją misję i spojrzenie na sprawy Kościoła ze strony Episkopatu. To stare metody w myśl zasady: „Dziel i rządź”. Biskupi nieraz opowiadali mi, jak wierni po godzinach pracy przychodzili, by budować swój kościół. Nieraz czynili to nocą. Władze komunistyczne bardzo często wypominały działania biskupa Ignacego Tokarczuka. Często w rozmowach protestowały przeciw budowanym bez pozwolenia kościołom w jego diecezji oraz przemówieniom, w których bez ogródek mówił o łamaniu podstawowych praw człowieka. Wiara ludzi — to siła Kościoła!
Jakie problemy były najczęściej poruszane w rozmowach z przedstawicielami ówczesnych władz?
Poruszane były tematy podstawowych swobód obywatelskich, poszanowania godności człowieka, prawa do zrzeszania się katolików świeckich, sytuacja uczelni katolickich. Pamiętam, że kiedyś rozmawialiśmy o przydziele papieru dla pism katolickich, między innymi dla „Gościa Niedzielnego”. Bardzo często poruszane były też kwestie budownictwa sakralnego. Innym razem problem poboru kleryków do wojska. Poruszano też problemy lokalne, np. umożliwienie przejścia procesji Bożego Ciała z Wawelu do Kościoła Mariackiego, o co bardzo zabiegał kardynał Wojtyła. To była stała walka, nieraz o drobne sprawy, które utrudniały działalność duszpasterską Kościoła.
Zapewne były to trudne rozmowy dla człowieka Kościoła i Zachodu cieszącego się pełnią swobód obywatelskich?
Czasem rozmowy sprawiały wrażenie przysłowiowego „uderzania głową w mur” ideologii. Wiedziałem, że w tych wszystkich spotkaniach mam za sobą siłę duchową Kościoła w Polsce. Nieraz po takich trudnych rozmowach kard. Wyszyński zabierał mnie do parafii. Widok rozmodlonych tłumów, zasłuchanych w nauczanie Kościoła robił wrażenie. W takich chwilach myślałem: czy władza komunistyczna nie dostrzega, jak wielką krzywdę wyrządza tym ludziom?! Kiedyś przedstawiciel rządu powiedział do mnie: „Ksiądz Arcybiskup nie mówi nic o tym, co robią rząd i partia dla ludzi pracy”. Odpowiedziałem mu: „Nie zapominajcie, że jako władza nie dajecie tym ludziom przede wszystkim pełnej wolności zagwarantowanej w konstytucji. Jak tłumaczycie brak pozwoleń na budowę nowych kościołów, kiedy podczas nabożeństw tysiące ludzi stoi na mrozie i w upale? Czym tłumaczycie cenzurę, brak dostępu do środków społecznego przekazu?”. W odpowiedzi zazwyczaj nie słyszałem nic, oprócz ideologicznych haseł.
Jak Eminencja wspomina spotkania z Prymasem Stefanem Wyszyńskim?
Kardynała Wyszyńskiego spotykałem najpierw w czasie jego pobytów w Rzymie. Odwiedzałem go, gdy przebywał u polskich sióstr na Via Machiavelli, a później w Instytucie Polskim. Spędzaliśmy całe godziny na rozmowach. Podziwiałem wewnętrzny spokój Prymasa. Pamiętam, jak z życzliwością mówił o biskupie łódzkim Klepaczu, który go zastępował jako przewodniczącego Konferencji Episkopatu podczas uwięzienia. Nigdy też nie obnosił się ze swoim cierpieniem, zwłaszcza z doświadczeniem więzienia. Prymas wiedział, że po stronie Kościoła jest najmocniejszy argument: Prawda! W Rzymie o Prymasie zawsze mówiono: Il Cardinale di ferro (Kardynał z żelaza). Cieszył się niezwykłym szacunkiem. Zapamiętałem jego umiłowanie Kościoła i narodu. W tradycji polskiej te dwa uczucia nawzajem się przenikają. Chciałbym też podkreślić doskonałą współpracę i jedność między Prymasem i kard. Karolem Wojtyłą. Gest, który zadziwił cały świat podczas inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II, kiedy uklęknęli w braterskim pocałunku pokoju w czasie składanego homagium, nie był dziełem przypadku. Również słowa Ojca Świętego, który stwierdził, że nie byłoby tego Papieża, gdyby nie było świadectwa wiary Prymasa, nielękającego się nawet więzienia — są bardzo wymowne. Był on zawsze punktem odniesienia dla wszystkich i we wszystkich sprawach. W tamtych czasach szykan i wielu prowokacji było to błogosławieństwo dla Waszego Kościoła. Kiedyś w drodze z Częstochowy do Warszawy Prymas powiedział mi: „Naród, który się modli, modli, modli — nigdy nie będzie porzucony”!
A jak wspomina Eminencja swoje spotkania z ówczesnym Metropolitą krakowskim?
Prawie za każdym razem, gdy przybywałem do Polski, spotykałem się z Kardynałem krakowskim. Ówczesne władze nieco pogardliwie wyrażały się o metropolicie krakowskim, kardynale Karolu Wojtyle, mówiąc: „Ach, ten filozof z Krakowa”. Gdy podczas Mszy świętej inaugurującej pontyfikat Jana Pawła II przypomniałem to jednemu z członków oficjalnej delegacji rządowej, ten z zadumą stwierdził: „Cóż, nie przewidzieliśmy tego. W tym przypadku żeśmy się pomylili”. Jednocześnie władze zachowywały wobec niego surowość. Wydaje mi się, że przede wszystkim obawiały się jego kontaktów ze światem nauki i kultury. Ilekroć lądowałem na lotnisku w Krakowie, zawsze przybywał na powitanie Kardynał krakowski. Kiedyś delikatnie zwróciłem uwagę, że nie jest to konieczne wobec wielu obowiązków i zajęć Księdza Kardynała. Na to otrzymałem bardzo krótką odpowiedź: „To służy nam obu. To też jest znak naszej jedności wobec tych, którzy stale nas obserwują”.
Jak Eminencja postrzega swoją misję z perspektywy minionego czasu?
Jedną z najbardziej dramatycznych podróży do Polski była ta z 18 grudnia 1981 roku. To był czas stanu wojennego. Przybyłem wtedy do Warszawy, by wręczyć gen. Jaruzelskiemu osobisty list Jana Pawła II. Z perspektywy lat dostrzegam coraz wyraźniej, że oprócz działań wielu ludzi, inspirowanych miłością do Kościoła, historia pisana jest przez Bożą Opatrzność. I to musi uwzględniać wszelka „dyplomacja”. W takiej perspektywie widzę wybór Jana Pawła II. Boża Opatrzność posłużyła się nim, by ostatecznie obalić mury podziałów, wskazać drogę ku wolności wielu narodom. Mógł to uczynić ktoś, kto problemy zniewolenia w systemie totalitarnym znał z autopsji, nie tylko zza biurka. Kto sam doświadczył ogromu zła tego systemu, systematycznego poniżania godności człowieka, zatruwania życia społecznego fałszem, upokarzania na różne sposoby człowieka, mógł ukazać w pełnym świetle wyzwalającą moc Odkupiciela człowieka.
W czasie tej rozmowy odżyły we mnie wspomnienia tamtych lat i spotkań z Kościołem na polskiej ziemi. Dziękuję Opatrzności za to niezwykłe doświadczenie. Otrzymałem od Was więcej, niż potrafiłem uczynić dla Was. Cieszę się wraz z Wami z daru wolności, z możliwości normalnego funkcjonowania nuncjatury apostolskiej i przedstawiciela Ojca Świętego w Polsce. Życzę, by Wasz naród nie popadł w czasach wolności w inne zniewolenie, równie niebezpieczne — jest nim konsumizm, bogactwo. Ono nieraz podsuwa tragiczne w skutkach propozycje, takie jak aborcja czy eutanazja. Pamiętajcie też zawsze o tym, co Kościół uczynił dla narodu w czasach najtrudniejszych jego doświadczeń! To był obowiązek Kościoła i jego pasterzy, ale przecież czynili to z niezwykłym poświęceniem i hojnością, gotowi oddać życie! Zachowajcie pamięć o tej trudnej historii, z której możecie być dumni.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał
KS. ROMAN KEMPNY
opr. mg/mg