Chciałem głosić Ewangelię

Odkrycie powołania było najtrudniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Dziś stale dziękuję za tę łaskę - mówi brat Adam Szczygieł, paulista

Echo Katolickie 5/2014

Agnieszka Wawryniuk

Chciałem głosić Ewangelię

- Odkrycie powołania było najtrudniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała. Dziś stale dziękuję za tę łaskę - mówi br. Adam Szczygieł, paulista.

Brat Adam wstąpił do Towarzystwa Świętego Pawła w wieku 35 lat. Zanim zdecydował się na życie w zakonie, imał się różnych zajęć. Na początku nic nie zapowiadało, że dokona właśnie takiego wyboru.

- Nie ma powołania bez nawrócenia i doświadczenia Boga w swoim życiu. W nich wszystko ma swój początek - mówi br. Adam i opowiada o drodze, która zaprowadziła go do zgromadzenia. Pierwszym ważnym etapem była służba w wojsku, którą wcześniej powierzył na Jasnej Górze Matce Bożej. - Zakończyłem ją przed terminem. Dla mnie był to widoczny znak Bożej opieki. Doświadczyłem, że Bóg działa tu i teraz. W wieku 22 lat przekonałem się o istnieniu złego ducha w moim życiu. Przeżyłem mocne doświadczenie duchowe, wręcz mistyczne, którego konsekwencje odczuwam do dziś. Trzy lata później postanowiłem sobie, że zrobię wszystko, by moje życie było dobre i wartościowe - opowiada br. Adam.

Długie poszukiwania

W tym czasie włączał się w różne inicjatywy społeczne, działał w kilku stowarzyszeniach i miał wiele pasji. Zajmował się fotografiką, ukończył kurs na przewodnika górskiego, wspólnie ze znajomą prowadził wydawnictwo, ale mimo tak aktywnego stylu życia nie mógł znaleźć swojego miejsca. Rozwijaniu zainteresowań towarzyszyło coraz głębsze życie duchowe. - Gdy miałem 32 lata zacząłem pytać siebie, czy przypadkiem nie mam powołania do życia zakonnego. Spotkałem się z pewnym kapłanem, który wskazał mi siedem różnych zgromadzeń. Tak trafiłem na paulistów. W rozeznaniu pomogły mi rekolekcje ignacjańskie, co nie znaczy, że nie trapiły mnie żadne wątpliwości. Pytałem Pana, gdzie mam iść i co mam ze sobą zrobić. I tak jak wcześniej, jakby z mojego wnętrza, przez moje usta przyszła odpowiedź, że moje miejsce jest w Towarzystwie Świętego Pawła. Ja nadal nie wierzyłem i prosiłem o trzykrotne potwierdzenie. Odpowiedź po trzykroć się powtórzyła - wspomina br. A. Szczygieł.

Ciągła formacja

Formacja zakonna w każdym zgromadzeniu dotyczy czterech płaszczyzn: ludzkiej, chrześcijańskiej, zakonnej i charyzmatycznej. - Kiedy wstąpiłem do zgromadzenia, pierwsze dwie miałem już przepracowane. Pozostały dwie kolejne. Formacja charyzmatyczna trwa do dziś, ponieważ ciągle poznaję ogromne bogactwo naszego charyzmatu - tłumaczy mój rozmówca. Pytam o to, czy dojrzalszy wiek stanowił jakąś przeszkodę. - Przełożony regionalny w Polsce, który przyjmował mnie do zgromadzenia, był ode mnie starszy tylko o rok. Mistrz postulatu i przełożony domu zakonnego byli młodsi. Taki stan rzeczy na pewno nie był łatwy dla moich współbraci. Z pewnością trudno im było uwierzyć w moje powołanie. TŚP zaczęło się odradzać w naszym kraju dopiero w 1978 r., jesteśmy więc stosunkowo młodym zgromadzeniem. Wstąpiłem do niego w 1999 r. Byłem jedną z nielicznych osób, które w tak dojrzałym wieku weszły w jego szeregi. Przełożeni są ode mnie młodsi także i dziś - uśmiecha się br. Adam.

Oryginalne powołanie

- Kiedy wstępowałem do TŚP miałem pewność, że podejmuję właściwą decyzję. Długo do niej dojrzewałem i wiele razy mówiłem: „Panie Jezu, to nie ja wymyśliłem sobie to powołanie, wiem, że ono pochodzi od Ciebie. Jeśli przełożeni mają jakieś wątpliwości, wytłumacz im wszystko”. Umiejętności, które zdobyłem przed wstąpieniem do zgromadzenia, przydają się także w życiu zakonnym. Przez trzy lata posługiwałem w naszym wydawnictwie jako fotografik i fotoedytor. Teraz zajmuję się pracą redakcyjną i powołaniową. Moja ciekawość świata i zainteresowania krajoznawcze przydają się podczas spotkań z młodzieżą — wyznaje zakonnik.

Pytam jeszcze o tych, którzy są zainteresowani życiem zakonnym. - Zgłaszają się do nas zarówno nastolatkowie, jak również osoby dobiegające 30-tki i starsze. Jestem spokojny o tych dojrzalszych, bo oni zazwyczaj mają już wszystko przemyślane, ich decyzje są ugruntowane. Dwudziestolatkowie są jeszcze niestabilni, zagubieni i nieprzewidywalni. To chyba znak dzisiejszych czasów. Młodzi ludzie boją się podejmowania wiążących decyzji; zresztą najpierw trzeba się nawrócić, zacząć budować na Chrystusie, a dopiero potem myśleć o przyszłości. Kultura, w której żyjemy jest nie tylko antypowołaniowa, ale też bardzo często antychrześcijańska. W sali, gdzie organizujemy dla młodych spotkania z filmem, umieściłem tablicę zawierającą wypowiedź papieża Piusa XII: „Oczy, uszy są niczym rozległe drogi, które prowadzą bezpośrednio do duszy człowieka. Czym jest to, co z ekranu wchodzi do najbardziej ukrytych zakątków umysłu, gdzie kształtuje się głębia postaw młodzieży i gdzie są formowane i wyostrzane normy i motywy działania, które kształtują ostateczny charakter”? Często przypominamy też słowa naszego założyciela bł. ks. Jakuba Alberione: „Pismo św. jest najwyższym autorytetem. Czytajcie Pismo św., a będziecie z czasem myśleć w sposób nadprzyrodzony” - cytuje.

Powołanie brata zakonnego jest dosyć oryginalne i naprawdę niełatwo je odkryć. - Nie pragnąłem być kapłanem. Chciałem tylko głosić Ewangelię i dzielić się Bogiem z innymi ludźmi. Do odkrywania Boga dochodziłem często przez publikacje książkowe i nie widziałem dla siebie innego zgromadzenia, w którym mógłbym w ten sposób się realizować. Tu wreszcie odnalazłem samego siebie - podsumowuje br. Adam.


Bardziej świadoma decyzja

Dar powołania zawsze przychodzi we właściwym momencie, nigdy za wcześnie i nie za późno. Pan Bóg daje czas, by człowiek oswoił się z tą myślą i przygotował do zupełnie innego życia.

Swoimi doświadczeniami podzieliły się z nami także loretanki. Siostra Judyta Zając wspomina, że myśl o zakonie pojawiła się w jej głowie już w szkole podstawowej.

- Świadomy wybór życia zakonnego musiał we mnie dojrzewać i to bardzo powoli. Nie czułam wewnętrznego przynaglenia, aby od razu po zdaniu matury wstępować do klasztoru. Dzięki dostaniu się na studia otworzyła się przede mną szansa wszechstronnego rozwoju intelektualnego, a także lepszego poznania samej siebie. Otrzymałam od Pana Boga prezent w postaci pięciu lat osobistej formacji, która miała zaowocować bardziej dojrzałą decyzją wstąpienia na drogę życia radami ewangelicznymi. Z perspektywy dwunastu lat życia zakonnego, które już mam za sobą, chcę stwierdzić, że wstąpienie do klasztoru w późniejszym okresie młodości dało mi możliwość bardziej świadomej decyzji pozostawienia tego, co jest piękne i dobre dla Kogoś, kto jest samym źródłem Dobra i Piękna - wspomina s. Judyta.

Studia jak nowicjat

Podczas studiów pogłębiała swą wiedzę o człowieku i świecie i nawiązała bliższą relację z Bogiem. - Czas studiów był również ważnym etapem wychodzenia z domu rodzinnego, większej samodzielności i odpowiedzialności w podejmowaniu decyzji. Już przed obroną pracy magisterskiej znałam nazwę zgromadzenia, do którego chciałam wstąpić - zapewnia. W dokonaniu wyboru pomogła jej książka o bł. ks. I. Kłopotowskim, którą pożyczył jej ks. proboszcz. Mówi, że Pan Bóg bardzo jej zaufał w czasie studiów i że były one dla niej „pięcioletnim nowicjatem”, w którym zmierzyła się ze sobą i z decyzją pójścia w nieznane z Kimś, kto jest dla niej tak bliski i tak zarazem nieogarniony. - Radość, która mi towarzyszy w służbie Bożej, jest dla mnie jednym z najpewniejszych dowodów na to, że jestem powołana i wybrana już w łonie mej matki - podkreśla.

Wyraźne przynaglenie

S. Daria Witkowicz, również loretanka, zaczęła myśleć o życiu zakonnym w szkole średniej. Zaangażowanie w życie Kościoła i bardziej świadome przeżywanie własnej wiary pozwoliły jej odkryć Boga, jako konkretną Osobę. - Świadomość tego, kim jest Bóg i że jest On moim ostatecznym celem, nakierowała jednoznacznie moją myśl na życie zakonne, bo po co obierać półśrodki? Byłam mocno zszokowana tym odkryciem i jednocześnie bardzo przejęta, że to właśnie mnie Bóg zaprasza osobiście. Czułam wyraźne przynaglenie w sercu, którego nie mogłam się wyprzeć - mówi s. Daria. Wspomina dyskusje z koleżanką z liceum. Często rozmawiały o sensie życia i zawsze dochodziły do jednego wniosku: że Bóg jest najwyższą wartością w życiu człowieka i że każda droga ma do Niego prowadzić. Docierało do nich, że jeśli ktoś wybiera tę najkrótszą i bezpośrednią drogę i rozumie jej wartość, to znaczy, że ma powołanie do życia zakonnego. Dziś jedna z nich jest loretanką, a druga albertynką.

Z fakultetem z ekonomii

- Koniec studiów wiązał się z kolejnym wielkim przynagleniem, że Bóg czeka. Miałam świadomość, że konkretne rzeczy i osoby trzeba będzie zostawić, a to bolało. Czułam też, że mam jasne rozeznanie, gdzie Bóg mnie widzi i że nie mogę tak po prostu odwrócić się do Niego plecami. Bóg pozwolił mi dojrzewać do tej chwili i dał odpowiednio dużo determinacji do radykalnego kroku. Za to jestem Mu ogromnie wdzięczna! Nie wiem dlaczego wstąpiłam do zgromadzenia dopiero po studiach. On sam wie, przez jakie doświadczenia potrzebowałam przejść. Życie w zgromadzeniu wiąże się z różnymi obowiązkami, Bóg wykorzystuje wszystkie doświadczenia, które nam daje, ale też równie dobrze może nas posłać bez żadnego doświadczenia! To On jest Panem i On jest wszechmocny, nie opuszcza swych sług. Myślę, że bez mojego fakultetu z ekonomii też by sobie poradziła - tłumaczy s. Daria.

Przyznaje, że przed samą furtą też miała wątpliwości. Nie wiedziała, czy jest wystarczająco dojrzała do takiej decyzji. - Otworzyłam Pismo Święte i przeczytałam fragment, w którym Jezus zachęcał Piotra, by poszedł do Niego po wzburzonym morzu. Z zaufaniem, krocząc w nieznane... wiem jednak, że ta droga jest pewna, więc idę! - zapewnia.

Agnieszka Wawryniuk

Echo Katolickie 5/2014

opr. mg/mg

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama