Polemiczny tekst omawiający różne rozumienie istoty człowieczeństwa w naukowym i religijnym paradygmacie
Niniejszy artykuł traktował będzie o człowieczeństwie i chwili jego pojawienia się w ontogenetycznym rozwoju ludzkiego osobnika. Tekst traktował będzie swój temat głównie od strony naukowej a nie filozoficznej czy religijnej. Takie podejście zdeterminowane jest przez zakres moich przemyśleń, w tym temacie ograniczających się (obecnie) do spraw biologicznych. Jest jednak jeszcze jeden powód naukowego ukierunkowania niniejszych rozważań. Mają one na celu obalenie mitów dotyczących człowieczeństwa, mitów, które – tak się składa – wyznawane są przez środowisko zwolenników aborcji. Otóż toczone od wielu lat dyskusje z przedstawicielami tego środowiska nauczyły mnie, że traktują one naukowość w sposób prawie święty.
Zanim przejdę do sedna, do rozważań czysto biologicznych i do biologicznej koncepcji człowieka, bo do tej dyscypliny sprowadza się obecnie nauka o człowieku (wcześniej była to psychologia, wkrótce może być to fizyka), należy się czytelnikowi kilka słów na temat pojęć dotyczących tematu, gdyż już w tej dziedzinie, tj. dziedzinie terminologii i logiki, przeciwnicy aborcji wypaczają naukowość.
Logika
Na początek parę słów o funkcjonowaniu pojęć i ich definicji. Pojęcia ustalane są niemal arbitralnie, a nic nie stoi ba przeszkodzie, aby były ustalane całkowicie arbitralnie, to znaczy, aby były skutkiem konwencji (tj. „umowy”) językowej1. Oczywiście ustalana i zmieniana siatka pojęciowa może być mniej lub bardziej praktyczna, ale przyjęcie konwencji językowych ustalających mniej praktyczną siatkę pojęciową (np. nadanie jednej nazwy wszystkim czworonożnym obiektom, tak psom jak i krzesłom) nie jest błędem. Chociaż bezspornie praktyczność języka i funkcjonujących w nim pojęć jest jego zaletą.
Postaram się wykazać po pierwsze, że zgodnie z językiem polskim desygnatami wyrazu „człowiek” są wszystkie organizmy od chwili poczęcia do naturalnej śmierci, a następnie (w ostatniej części artykułu), że ustalenie właśnie takiego zakresu pojęcia człowiek jest jak najbardziej uzasadnione względami praktycznymi. Przy czym w tym wypadku względami praktycznymi nie będzie ludzka wygoda sama w sobie lecz efektywność wpływania na rzeczywistość, na której strukturę człowiek, pojmując ją taką, jaka faktycznie jest, może sprawniej oddziaływać.
W dyskusjach na temat aborcji ze strony jej zwolenników często spotykamy się z pokrętnym rozumowaniem, które każe niektóre organizmy wyłączać z zakresu pojęcia „człowiek” jedynie dlatego, że wchodzą one w zakres innego pojęcia, dokładniej pojęcia „zygota” bądź pojęcia „płód”. Jest to rozumowanie obarczone tym samym błędem, jakim byłoby obarczone rozumowanie wyłączające Przemka Saletę z zakresu pojęcia „Polak” jedynie dlatego, że wchodzi on w zakres pojęcia „bokser”, bądź samochód z zakresu pojęcia „maszyna” jedynie dlatego, że wchodzi on w zakres pojęcia „pojazd”. Przynależność do zakresu jakiegoś pojęcia nie wyklucza możliwości przynależności do zakresów innych pojęć, to chyba oczywiste…?!
Co więcej, w niektórych wypadkach podpadanie pod jedno pojęcie pociąga za sobą konieczne podpadanie pod inne pojęcie2. Tak jest – na nieszczęście racjonalizmu – właśnie w tym wypadku. Zygota i płód są według definicji stadiami rozwojowymi danego ssaka. Jeżeli mówimy o takim ssaku jak człowiek i o ludzkiej zygocie lub ludzkim płodzie to z definicji są one stadiami rozwojowymi człowieka, a więc ludźmi. Zaprzeczanie byciu przez jakąkolwiek zygotę bądź jakikolwiek płód człowiekiem jest tym samym błędem, co zaprzeczanie temu, że każdy mieszkaniec Polski jest mieszkańcem Europy, albo że każdy ssak jest kręgowcem; lub – żeby uczynić analogię jeszcze bliższą – co zaprzeczanie że każdy nastolatek jest człowiekiem albo że każdy starzec jest człowiekiem. Bowiem we wszystkich tych wypadkach mamy w równym stopniu do czynienia ze stadiami rozwojowymi osobnika (mało kto wie, że człowiek rozwija się do końca życia, posiadane przez nas geny mają dokładnie określoną chronologię uaktywniania się, nie działają wszystkie na raz od początku, na nastolatka działają inne geny niż na noworodka, a niektóre geny ujawniają się dopiero w wieku starczym!).
Zwolennicy aborcji czasami posuwają się w swoich kombinacjach nawet tak daleko, że odmawiają zygotom życia. Ten nieuczciwy zabieg, polegający na modyfikacji definicji życia w tak nieporęczną i nie intuicyjną, że nie przydatną do niczego (np. określenie życia jako „autonomicznego metabolicznie”, co kazałoby traktować zarówno pasożyty jak i nasze własne organy jako nieżywe a jako żywy dopiero cały organizm), ma im dostarczyć przesłanki do kolejnego błędnego rozumowania. Miałoby ono okrężną drogą prowadzić do wniosku, że zygoty ani płody ludzkie nie są ludźmi (bo skoro nie są żywe, to wydaje się, że nie mogą być ludźmi). W rzeczywistości zmieniłoby jednak tylko tyle, że na podstawie definicji embriona i płodu oraz nowej pokrętnej definicji życia stwierdzalibyśmy, że człowiek i inne ssaki w pierwszych stadiach swojej egzystencji są martwe. Nie ma w tym nic dziwnego, już od dawna znamy wiele istot, które w swojej egzystencji przechodzą przez stadia przetrwalnikowe, które na podstawie „nowych definicji” nie podpadałyby pod definicję życia.
Innym zagadnieniem jest zamieszanie wokół pojęcia „dziecko”. Posiada ono dwa znaczenia. Jedno określa osobnika młodego, tak samo jak pojęcie dziadek określa starego mężczyznę. To znaczenie nie ma żadnego związku z naszymi rozważaniami, młoda osoba w tym znaczeniu jest dzieckiem dla swoich rodziców w takim samym stopniu jak i dla nauczycieli czy sąsiadów, tak samo jak starsza osoba może być dziadkiem nie tylko dla swoich wnuków lecz również dla spotkanej w tramwaju młodzieży. Drugim znaczeniem pojęcia „dziecko” jest potomek człowieka. Każda żywa istota jest potomkiem jakiejś bądź jakichś innych żywych istot (za wyjątkiem pierwszej bakterii). Każdy ludzki organizm jest potomkiem jakichś ludzi. Używanie słowa „dziecko” w odniesieniu do zygoty bądź płodu jest więc jak najbardziej uzasadnione.
Chociaż tutaj znów możemy się spotkać z absurdalnym, a stworzonym ad hoc, ideologicznym rozumowaniem głoszącym, że skoro zygoty bądź płody nie podpadają pod pierwsze znaczenie pojęcia „dziecko” a jedynie pod drugie, to nie mogą być tym pojęciem nazywane. Abstrahując od faktu, że to pierwsze znaczenie określa sens słowa „dziecko” używanego w zupełnie innych kontekstach niż te, o których tutaj mówimy (kontekstach, w których chcemy odnieść się do wieku osoby), to wymaganie, aby wyraz mógł być używany tylko wtedy, gdy odnosi się do desygnatów (obiektów) podpadających pod wszystkie jego znaczenia na raz jest absurdalne. Wymaganie to żąda, aby używać słowa „zamek” tylko w doniesieniu do obiektów jednocześnie będących warowną twierdzą, mechanizmem blokującym drzwi i urządzeniem zapinającym ubranie, podczas gdy ani jednego takiego obiektu na świecie nie ma. Co więcej wymaganie to przeczy samej idei wieloznaczności, która powstaje wtedy, kiedy obiekty podpadającego pod różne znaczenia danego wyrazu nie mają ze sobą nic wspólnego.
Z dotychczas przeprowadzonych analiz nie wynika jeszcze jaki stosunek powinniśmy mieć do organizmów ludzkich znajdujących się na tych wczesnych etapach rozwoju, jakimi są embrion i płód. Są to jedynie rozważania terminologiczne, ukazujące dużą dozę ideologicznych wypaczeń ze strony zwolenników aborcji. Rozumiem, że struktura języka może utrudniać właśnie zwolennikom aborcji argumentację. Podobnie zresztą dzieje się w przypadku zdjęć usuniętych płodów. Przedstawione na nich płody przypominają noworodki tak bardzo a ich rozerwane szczątki wyglądają tak przerażająco, że zwolennikom aborcji trudno jest wobec takich obrazów sprawnie przedstawiać swoje stanowisko w debacie. Nie jest to jednak niczyja wina, niczyj celowy podstęp i nic nie da się na to poradzić. Trzeba się z tym po prostu pogodzić. Przecież również w wielu innych kwestiach któraś z debatujących stron posiada przewagę, polegającą na możliwości odwołania się do jakichś pozaracjonalnych treści. Jak racjonalnie rozmawiać o potrzebie rozwijania energii jądrowej, kiedy jedna ze stron może wesprzeć „proekologiczne” stanowisko zdjęciami napromieniowanych ofiar wybuchu w Czarnobylu? Jak argumentować za globalizacją, kiedy po świecie krążą zdjęcia głodujących dzieci? Itd. A jak przekonać do prywatyzacji oświaty, kiedy druga strona argumentuje za „bezpłatnym” szkolnictwem? Czy ktoś boleje nad tym, że „eutanazja” oznacza „dobrą śmierć”? Pozorny „opór” zastanej struktury języka wobec nowo wprowadzanych tez nie usprawiedliwia narzucania nowomowy. Wracajmy jednak do naszych rozważań.
Z faktu bycia przez każdą ludzką zygotę człowiekiem oraz faktu bycia przez każdego człowieka (czyimś) dzieckiem można, przy użyciu najbardziej podstawowego ze sformułowanych przez Arystotelesa sylogizmów, sylogizmu Barbara3, wyprowadzić wniosek, że każda ludzka zygota jest dzieckiem. Analogiczne wnioskowanie w odniesieniu do płodu można przeprowadzić zastępując słowo „zygota” słowem „płód”.
Niestety będąc zaślepionym ideologicznie (lub odwrotnie, popadając w szalone ideologia właśnie z powodu kruchości swojego intelektu), trudno jest przeprowadzać nawet najprostsze, wrodzone umysłowi ludzkiemu wnioskowania. Dla przykładu pani Magdalena Środa kiedyś na wiecu feministycznym (bo inaczej tego 8-mo majowego spotkania nazwać nie sposób) zorganizowanym przez mój uniwersytet wyraziła pogląd, że zygoty czy płody nie są ludźmi. Później (szkoda że nie wcześniej) usłyszałem w telewizji jej rozmowę z Kazimierą Szczuką (również nie uznającą zygot czy płodów za ludzi), na temat nierównowagi płciowej w Chinach. W Państwie Środka obarczony większymi obowiązkami wobec rodziców chłopiec („drobna” nie zauważona przez żadną z pań „feministek” dyskryminacja), jest dzieckiem bardziej pożądanym, w związku z czym wymuszone przez feministki przyzwolenie na aborcje częściej spotyka dziewczynki. Obie panie zgodziły się, że usuwane tam płody są kobietami, co wprost wyrażały. W związku z tym zachęcam czytelników a przede wszystkim czytelniczki do zadania owym paniom podczas dowolnych otwartych spotkań i wieców organizowanych przez te panie pytania o to, czy według nich każda kobieta jest człowiekiem? Bo z przesłanek uznawanych przez nie wynika, że nie. Da się to wywnioskować na podstawie sylogizmu Ferison.4
Krótko na temat feminizmu
Jednak feministki, które swoją obłąkańczą polityką wywołały ostry kryzys demograficzny w dwóch wielkich cywilizacjach (Chinach i Indiach) potrzebują tej tak obcej im przesłanki o człowieczeństwie embrionów by swą porażkę przekuć w sukces i źródło dalszych dochodów. Jest to stara socjalistyczna metoda. Wykreować problem, następnie wyłudzić pieniądze na jego rozwiązanie po to tylko by winą za niepowodzenie w realizacji programu „naprawczego” wykreowanego problemu obarczyć niedofinansowanie tego programu „naprawczego” i z wyłudzania coraz większych sum pieniędzy uczynić dla swojego pomysłu ideologicznego i jego zwolenników sposób na trwanie.
Dziwi mnie postawa Kościoła wobec tego ruchu. Zresztą ogólnie dziwi mnie strategia Kościoła wobec zmian. Zamiast kreować pozytywne zmiany Kościół stara się jedynie zapobiegać negatywnym. Ale zmianom nie da się zapobiec i prędzej czy później jakieś wejdą w życie. Nawet gdy ma się lepszych generałów niż napastnik, to ograniczając się do obrony twierdzy, prędzej czy później się ją straci, bo któryś z nawet szaleńczych i źle przygotowanych szturmów wroga w końcu mu się uda. Dlatego lepiej, aby dla jednokierunkowych, obłąkańczych zmian jakie, proponuje nam od prawie pół wieku kontrkultura, istniała jakaś alternatywa.
Tymczasem głos Kościoła słyszany jest jedynie w kontekście tematów proponowanych przez innych, a w ramach tych tematów jest to zawsze głos sprzeciwu a nigdy głos nowych propozycji. Przykładem są zmiany w rodzinie. Rozpad rodziny jest z pewnością zjawiskiem negatywnym. Jednak w jego kontekście przyznawanie praw rodzicielskich ojcom jedynie w 3% przypadków (w Polsce, bo np. w USA w 8% przypadków) i ogólnie wykreowana mizoandria oraz niechęć do mężczyzny jako ojca wywiera znacznie więcej szkody. Nikt w obecnych egoistycznych czasach nie pamięta, że dziecku należy się opieka obojga rodziców (a pobłażanie matkom mszczącym się na ojcach „przy użyciu” dziecka tę opiekę uniemożliwia5). Dzieckiem nawet po rozwodzie powinni opiekować się oboje rodzice, a jeżeli nie jest to możliwe, to powinien czynić to ten rodzic, który w danym wypadku bardziej się do tej roli nadaje, a na pewno nie jest to aż w 97% przypadków kobieta.
Co więcej, dane z całego świata na temat dzieci wychowywanych przez samotnych rodziców wykazują, że dzieci wychowywane przez ojców (zarówno chłopcy jak i dziewczynki) lepiej się uczą, mają mniejsze problemy psychiczne i rzadziej popadają w konflikt z prawem6. A nie jest to wcale wynikiem większego sądowego „odsiewu” ojców, tzn. faktu, że dzieci zostają przy ojcach tylko w tych 3% wypadków, kiedy matka jest już całkowicie beznadziejna, tj. jest alkoholiczką, narkomanką, więźniarką lub recydywistką. Przecież mężowie takich żon nie są grupą mało podatną na patologie, a wręcz przeciwnie.
Co więcej, badania na temat zabaw dzieci z ojcami z pełnych rodzin wskazują, że dzieci częściej bawiące się z ojcem niż z matką rozwijają się lepiej7. Potwierdza to starą prawdę głoszoną jeszcze przez Ericha Fromma, że dziecko od matki potrzebuje głównie ciepła, opieki i akceptacji a od ojca stymulacji, uwagi i kierownictwa, jak również starą prawdę głoszoną przez chrześcijaństwo, że dziecko wymaga do wychowania obojga rodziców. Jak wiele dobrego mógłby uczynić kościół, przypominając sobie obecnie tę swoją własną starą prawdę. Obojętność Kościoła na to ważne a obecnie już dosyć głośne hasło maskulistyczne oraz jego obojętność na cały Ruch Obrony Praw Mężczyzn może się w przyszłości bardziej zemścić na społeczeństwie, wymagającym opieki Kościoła, niż na samym Kościele.
Biologia
Kończąc tę dygresję, przejdę teraz do omówienia kwestii biologicznych, z których wynika, że kategoryzowanie traktujące zapłodnioną komórkę jajową oraz dorosłego osobnika jako ludzi ma u swoich podstaw bardzo silne fakty tworzące biologiczną rzeczywistość. Ponieważ wykładanie kwestii ewolucyjnych jednocześnie z wywodem na temat człowieczeństwa gmatwałoby sprawę, najpierw przedstawię zagadnienie od strony naukowej a dopiero potem wyciągnę z niego wnioski.
Charles Darwin uważał, że ewolucja postępuje ponieważ lepiej dostosowane osobniki przeżywają, mają podobne choć trochę różne od siebie potomstwo, z pośród którego również przeżywają osobniki lepiej dostosowane. Itd., stopniowo podnosząc dostosowanie na coraz wyższy poziom. Jednak w czasach Darwina replikację odnoszono do pojedynczych osobników, gdyż nie znano wtedy jeszcze genów. Obecnie wiadomo, że fenotyp (organizm) tworzą geny. Co więcej wiadomo również, że osobniki nie powielają samych siebie, bo przecież np. powstające w procesie krzyżowania osobniki potomne wcale nie są kopiami żadnego z rodziców. Zatem wyjaśnianie przetrwania, zmienności i selekcji z punktu widzenia osobnika jest niewłaściwe.
Kwestie te potraktowano więc w ten sposób, iż uznano, że to replikujące się geny, łańcuszki DNA obojętnie jakiej długości, stanowią przedmiot ewolucji. Jednak nie całe DNA razem, ale każdy jego fragment, każdy gen, z osobna. W jaki sposób się to dzieje? Faktycznie każdy gen selekcjonowany jest tylko poprzez śmierć lub przeżycie całego organizmu i nawet dobry gen może „polec”, jeśli znajdzie się w towarzystwie złych genów. Jednak jeśli gen jest dobry, to statystycznie organizmy, które są budowane przez kopie tego genu wraz z różnymi zestawami pozostałych genów, radzić sobie będą lepiej właśnie dzięki niemu, bo te „zestawy innych genów” statystycznie zawsze będą przeciętne. Np. kiedy pojawił się gen ulepszający oko, to mimo przewagi nad dawnymi genami budującymi mniej sprawne oko, mógł on przepaść, mając pecha znaleźć się w wyjątkowo wątłym organizmie. Ale pojawiając się w wyniku przypadkowych mutacji wielokrotnie, statystycznie sukces bądź porażka organizmu, w którym się pojawiał gen „dobrego oka”, zależały właśnie od niego. Tę teorię nazywamy teorią samolubnego genu, gdyż zgodnie z nią, rozwój następuje nie dlatego, że jakość osobnika (bądź posiadanego przez niego genomu) „zwraca” mu się w postaci jego większej przeżywalności, lecz dlatego, że jakość genu, zwraca mu się w postaci jego większej „przeżywalności”.
Z takim podejściem pojawia się pytanie, czemu ta część genów, która buduje gonady (tj. narządy rozrodcze), buduje je w ten sposób, że rozmnażają one wszystkie geny osobnika a nie tylko te, które są odpowiedzialne za budowę gonad? Albo czemu geny płuc nie budują ich w ten sposób, że dostarczałyby one tlenu tylko samym sobie? Dlaczego genom płuc miałoby się opłacać budować swój organ w taki sposób, aby był on wykorzystywany przez inne organy potrzebujące tlenu?
Naiwnie można by zapytać: a cóż innego mogłyby one zrobić? Otóż mogłyby „zdradzić” pozostałe geny, tzn. mogłyby cały czas korzystając z „poświęcenia” innych części organizmu, nie dawać nic w zamian, za to samemu poświęcać się własnemu interesowi. Np. komórki skóry mogłyby rozmnażać się przez pączkowanie, poświęcając wszystkie swoje zasoby i całą energię nie na ochronę powierzchni organizmu lecz na powielanie siebie, podczas gdy reszta organizmu nadal pracowałaby na nie. Każda inna część organizmu mogłaby „zdradzać” w ten sam sposób (płuca też mogłyby pączkować, inne organy korzystać z układu krwionośnego i skaleczeń). Przekładając to na język ewolucji: z dwóch rodzajów genów skóry, ten lepiej przetrwałby walkę o byt, który nie działałby na rzecz współpracy z genami innych organów lecz budowałby taką skórę, która korzystając z poświęcenia innych części organizmu, sama działałaby tylko na rzecz własnego przetrwania. Podobnie każda mutacja genów płuc, która sprawiałaby, że stawałyby się one coraz mniej „altruistycznym” organem a coraz bardziej „samolubnym”, sprawiałaby, że komórki płuc, a wraz z nimi ta mutacja, rozmnażałyby się szybciej; w ten sposób, owa mutacja stawałaby się coraz powszechniejsza. Podobnie byłoby z genami każdego jednego organu, zatem wygląda na to, że do powstania skoordynowanego organizmu nie powinno nigdy dojść.
I tak rzeczywiście się dzieje w przypadku wielu „organizmów”. Istnieją stworzenia wielokomórkowe, których koegzystujące wspólnie komórki rozmnażają się indywidualnie. Każdej takiej komórce, u której pojawiłaby się mutacja sprawiająca, że komórka ta zyskiwałaby jakąkolwiek specjalizację, korzystną dla ogółu komórek, wiodłoby się gorzej i w efekcie taka mutacja zostałaby razem z tą komórką wyeliminowana w walce o byt. Dlatego u takich stworzeń nawet najprostsze organy czy najprostsza struktura nigdy się nie wytworzyła.
Dlaczego u innych organizmów dzieje się wręcz przeciwnie?
Sednem ewolucji jest to, że jakakolwiek zmiana może się utrwalić w wyniku walki o byt tylko wtedy, gdy korzyści z tej zmiany czerpie to, co się zmieniło. Wtedy to coś ma się lepiej niż wszystko inne i rozpowszechnia się. Korzystny gen dlatego upowszechnia się, że jest korzystny dla samego siebie.
Ale przez gen oczywiście nie rozumie się tutaj jego konkretnego egzemplarza, jako gen rozumie się wszystkie jednakowe kopie takiego samego odcinak DNA. Dlatego każda zmiana genu polegająca na tym, że korzyści z niej będzie czerpać nie tylko ten konkretny egzemplarz genu ale też wszyscy jego „krewniacy”, również się rozpowszechni.
Tym tłumaczy się między innymi altruizm krewniaczy, czyli skłonność zwierząt do poświęcania się na rzecz swoich rodzin. Jeżeli u jakiegoś osobnika pojawi się gen, który „każe” osobnikowi pomagać jego braciom bliźniakom (dla uproszczenia, pominę w rozważaniach dalej spokrewnionych członków rodziny) w walce o byt, to gen ten upowszechni się mimo tego, że osobnik poświęcający się sam straci na tym trochę. Otóż bliźniacy mają ten sam zestaw genów. Gen „na pomaganie bliźniakowi” zadba o swoją kopię bardziej niż sprzeniewierzy się interesom osobnika, w którym sam się znajduje. Dzięki temu rozpowszechni się, mimo iż efekty wywierane przez ten egzemplarz genu nie zwracają się konkretnie jemu samemu lecz jego kopiom.
Podobnie dzieje się w przypadku organizmów wielokomórkowych.
Dlaczego u organizmów wielokomórkowych innych niż te, u których każda komórka rozmnaża się na własną rękę, w ogóle możliwe stało się wykształcenie przez nie organów?
Otóż właśnie dlatego, że powstają one z tej tak wyszydzanej przez aborcjonistów jednej komórki. Taki powstający z jednej komórki organizm, kiedy wyrasta z tej właśnie komórki, w każdej kolejnej komórce powiela to samo DNA. Komórki skóry, płuc, serca, gonad mają identyczne DNA, dlatego tylko, że powstały z jednej i tej samej komórki.
W przypadku „organizmów” składających się z wielu komórek rozmnażających się na własną rękę kolejne pokolenie możemy doliczać właściwie za każdym razem, kiedy którakolwiek komórka podzieli się na dwie potomne; i jest to wtedy tylko i wyłącznie jej „potomstwo” a nie potomstwo innych komórek. Nie możemy tego zrobić w przypadku prawdziwych organizmów. Gojąca się rana to nie nowy organizm, podobnie rosnące włosy. W przypadku takich organizmów, pokolenia liczone są od momentu produkcji przez taki organizm wspólnej komórki kolejnego pokolenia. W przypadku gatunków krzyżujących się, taka komórka oczywiście jest jeszcze częścią starego osobnika, gdyż nie może zacząć rozwijać się jako nowy osobnik, dopóki nie połączy się ze swoim odpowiednikiem wyprodukowanym przez innego osobnika.
Ciąg pokoleń biegnący od jednej pojedynczej komórki do kolejnej pojedynczej komórki (a pomijający dzielenie się komórek w ramach wzrostu organizmu) ma to ogromne znaczenie. Jeżeli bowiem u nowego osobnika pojawi się taka mutacja, która sprawi, że powiedzmy jego skóra będzie lepiej chronić wnętrze organizmu, to mutacja ta upowszechni się, gdyż skóra taka będzie działać na korzyść organizmu, który cały ostatecznie dąży do ochrony gonad (narządów rozrodczych), które wyprodukują gamety (plemniki lub komórki jajowe) o DNA identycznym co te, posiadane przez skórę (a więc o DNA zawierającym również tę nową doskonalącą mutację).
Przedstawiona tu analiza jest nie tyle dużym - co ogromnym - uproszczeniem i ma na celu uczynienie artykułu zrozumiałym dla niezwiązanego z biologią i teorią ewolucji odbiorcy. Dlatego czytelników, którzy „siedzą” w tym temacie przepraszam i proszę o powstrzymanie się od krytyki. Ich wszystkich zapraszam do lektury „Fenotypu rozszerzonego”8 lub ostatniego rozdziału wydania drugiego „Samolubnego genu” Richarda Dawkinsa9, który jest twórcą lub współtwórcą większości z omawianych tu teorii.
Tak, właśnie tego Richarda Dawkinsa, który w innych miejscach przeczy im, i tym samym sam sobie, odmawiając embrionom człowieczeństwa (zresztą czyniąc to w imię fascynacji prawami kobiet, którą wplótł we wszystkie znane mi jego książki, w tym naukowe, w których zawsze na początku umieszcza dygresję o tym, jak język angielski rzekomo „dyskryminuje” kobiety)10.
Szanować człowieczeństwo i człowieka można z różnych powodów. Można wierzyć, że świadomość, którą posiada, dotyczy duchowy aspekt rzeczywistości, że istnieją dla niej jakieś niezrozumiałe jeszcze cele niesprowadzalne do biologicznego mechanizmu swojego powstania. Można jednak też uznawać, że instynkty (również te „wysokie” „instynkty”), jakie ukształtowała w nas natura, są wszystkim, co pobudza człowieka, a biologiczna przyczyna jego powstania nie ma swojej własnej przyczyny. Ale w takim wypadku nie można w definicji człowieczeństwa pominąć tak ważnego aspektu jak fakt, czemu tak skomplikowane instynkty oraz tak skomplikowany narząd jak ludzki mózg w ogóle mogły zostać ukształtowane. Jesteśmy jacy jesteśmy dlatego, że powstajemy z jednej komórki. To bycie jedną komórką ma więc istotne znaczenie nie tylko ze względu na czysto biologiczne cechy człowieczeństwa ale również ze względu na te cechy człowieczeństwa, o których uważamy, że mając u swych podstaw biologię, oderwały się od niej, takich jak: świadomość, twórczość, zdolność do tworzenia zwyczajów i kultury.
Hajduk Adam
Przypisy:
1 Polecam Kazimierze Ajdukiewicz, Logika pragmatyczna, PWN, Warszawa 1975.
2 Tamże.
3 Ludwik Borkowski, Wprowadzenie do Logiki i Teorii Mnogości, Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 1991, str. 175-179.
4 Tamże.
6 Magdalena Szot, Tata lepszy od mamy?, http://facet.interia.pl/news/tata-lepszy-od-mamy,1009740 .
7 Tamże.
8 Richard Dawkins, Fenotyp Rozszerzony. Dalekosiężny Gen, Prószyński i S-ka, 2007.
9 Richard Dawkins, Samolubny Gen, Prószyński i S-ka, 2007.
10 Na przykład w Bogu Urojonym oraz wielu wywiadach prasowych, np. dla Gazety Wyborczej lub wywiadach dla zagranicznych gazet przedrukowanych następnie przez Forum.
opr. mg/mg